Rząd zbiera się dziś na specjalnym posiedzeniu, by zająć się projektem budżetu na 2011 rok. Resort finansów proponuje, by przyszłoroczny deficyt budżetu wyniósł 40,2 miliardów złotych - czyli o 10 miliardów złotych mniej niż przewidziano w ustawie budżetowej na ten rok.
Informację o piątkowym posiedzeniu przekazał we wtorek premier Donald Tusk. Rada Ministrów ma zebrać się o godzinie 15, jednak wcześniej premier ma przeprowadzić ostatnie konsultacje z poszczególnymi ministrami.
Mniejszy deficyt, wyższe wpływy z prywatyzacji
W publikowanych w połowie lipca założeniach do ustawy budżetowej na 2011 rok przyjęto, że Produkt Krajowy Brutto wzrośnie o 3,5 procent, inflacja wyniesie 2,3 procent, a bezrobocie w grudniu przyszłego roku wyniesie 9,9 procent. Zakłada się też realny wzrost przeciętnego wynagrodzenia o 1,4 procent.
W czwartek wiceminister finansów Hanna Majszczyk ujawniła, że zaplanowano zmniejszenie przyszłorocznego deficytu budżetowego do poziomu poniżej 40 miliardów złotych. Pierwotnie mówiono o sumie rzędu 45 miliardów złotych. Budżet na bieżący rok przewiduje deficyt w wysokości 52 miliardów złotych.
Dla osiągnięcia takiego deficytu rząd zamierza zarówno podwyższyć wpływy poprzez zapowiadaną podwyżkę podatku VAT (co ma przynieść 5 mld zł), jak i wprowadzić oszczędności w wydatkach poszczególnych resortów. Planowane jest wprowadzenie tzw. reguły wydatkowej: poszczególne resorty będą miały prawo do wydatków o 1 pkt. proc. wyższych ponad wzrost inflacji. Przewidywana jest także redukcja urzędników państwowych.
Przyszłoroczne przychody z prywatyzacji zaplanowano na poziomie 15 mld zł wobec 25 mld zł założonych w tym roku. Taki poziom potwierdził też minister skarbu Aleksander Grad, zaznaczając, że propozycję tę zgłosi podczas zaplanowanego na dziś posiedzenia Rady Ministrów.
Scyptyczni ekonomiści
Ekonomiści rządowe plany przyjmują z mieszanymi uczuciami. Analityk firmy Xelion Piotr Kuczyński uważa, że przyjmując założenia przyszłorocznego budżetu, rząd nie wziął pod uwagę ewentualności powrotu kryzysu:. Ekspert zwraca uwagę na amerykańskie szacunki, według których prawdopodobieństwo powrotu recesji w przyszłym roku wynosi od 30 do 60 procent.
Według głównego ekonomisty banku Citi Handlowego Piotra Kalisza, dużo ważniejszym wskaźnikiem niż deficyt budżetowy jest wysokość deficytu finansów publicznych, który jego zdaniem może sięgnąć 6 procent PKB. - Myślę, że 40 miliardów złotych jest możliwe do osiągnięcia, nawet lepszy wynik byłby możliwy. Natomiast powinniśmy się koncentrować nie tylko na deficycie budżetowym, a deficycie sektora finansów publicznych - a ten może sięgnąć nawet prawie 6 procent PKB. I to jest tak naprawdę miara naszych problemów, a nie deficyt budżetowy - mówił Antczak na antenie TVN CNBC.
Także główny ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec uważa, że to wysokość deficytu finansów publicznych jest prawdziwą miarą polskich problemów. - To jest to, czego oczekują ekonomiści i rynki finansowe. Jeżeli dowiemy się, że będą jakieś konkretne działania - albo rzeczywiście wyraźne obniżenie wydatków, albo rzeczywiście podwyżka podatków - to dopiero wtedy będziemy mieli pole do optymizmu - powiedział Mrowiec przed kamerą TVN CNBC.
Z kolei Ryszard Petru z BRE Banku zauważa, że niższy deficyt wcale nie będzie zasługą nie rządowych oszczędności. - Faktem jest, że rząd coś próbuje robić po stronie wydatkowej, ale to jest bardzo mała skala i tak naprawdę te wszystkie dodatkowe pieniądze to albo prywatyzacja - co bardzo dobrze, ale to są pieniądze jednorazowe - albo konsolidacja, czyli inne księgowanie przepływów finansowych - stwierdził Petru w TVN CNBC.
Źródło: tvn24.pl