- Emerytury nie powinny rosnąć, a nawet mogą spadać, jeśli deficyt rośnie do niebezpiecznych rozmiarów - uważają eksperci z Business Centre Club. Ich zdaniem coroczne i bezwarunkowe niemal podwyżki dodatkowo rujnują będące w opłakanym stanie finanse publiczne.
Dopłaty z budżetu do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego Zakład Ubezpieczeń Społecznych wypłaca świadczenia to prawdziwy ciężar dla budżetu. A ZUS i tak musi pożyczać pieniądze w bankach i w budżecie. Dosyć pesymistyczne, ale i nie dalekie od rzeczywistości szacunki mówią, że w najbliższych pięciu latach dotacja budżetowa dla ZUS wyniesie średnio ok 80 mld zł rocznie. A to i tak za mało, bo ZUS zapożycza się także w bankach i na lepszych warunkach - także w samym budżecie. Jednocześnie co roku emerytury są waloryzowane co najmniej o wskaźnik inflacji, powiększony o 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w całej gospodarce. Od marca 2010 średnia emerytura wynosi 1430 zł i jest jest wyższa o ok 80 zł, czyli o 6,1, proc. od tej z marca 2009. W 2011 roku wzrost ma wynieść kolejne 3,36 proc.
Emeryci do zasypywania dziury
Dlatego Monitorujący Komitet Business Centre Club (BCC) proponuje zmianę zasady indeksacji świadczeń i chce zmienić zasadę. Według niego, do zapisu o zasadach podwyższania emerytur należy dodać, że "w sytuacji dużego deficytu dopuszczalny jest spadek nominalnych rent i emerytur". - Chociaż władze powinny zabiegać o to, aby do takiego spadku nie dopuścić – zastrzegają eksperci BCC. Sugerują jednoczesne wprowadzenie bezpiecznika: ustawowe ograniczenie ewentualnego spadku świadczeń (nominalnego lub realnego). - Oczywiście trzeba działać tak, aby zmiana zasady indeksacyjnej nie została zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny. TK powinien jednak brać pod uwagę zdolność państwa do finansowania rozmaitych świadczeń – dodają ekonomiści BCC.
Źródło: pb.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24