Ponad 20 tysięcy ludzi przemaszerowało ulicami Aten pod parlament, protestując przeciwko programowi oszczędnościowemu rządu premiera Jeorjosa Papandreu. W czwartek w Grecji odbywa się czwarty w tym roku strajk powszechny. Podobny strajk dwa tygodnie temu przemienił się w zamieszki, podczas których zginęły trzy osoby.
Zajścia w Atenach
z 5 maja, kiedy w podpalonym przez demonstrantów banku zginęły trzy osoby, w tym ciężarna kobieta, wstrząsnęły greckim społeczeństwem.
Manifestacja tym razem miała jednak spokojny przebieg. W obawie przed aktami wandalizmu na ulicach stolicy Grecji działało 1 700 funkcjonariuszy policji, prewencyjnie zatrzymano 36 ludzi. Wg źródeł policyjnych w drugim co do wielkości mieście Grecji - Salonikach - protestowało ok. 5 000 ludzi.
W czwartek w Grecji nie działa komunikacja promowa, nie jeżdżą autobusy, pociągi i ateńskie metro. Zamknięte są banki, szkoły, a szpitale zajmują się tylko nagłymi przypadkami.
Niezadowolenie greckich pracowników wzbudziły zapowiedziane przez rząd głębokie oszczędności, w tym cięcia płac w sektorze publicznym i podniesienie podatków, które mają pomóc krajowi wydostać się z kryzysu finansów publicznych.
Radykalne oszczędności są warunkiem udzielenia Grecji przez UE i Międzynarodowy Fundusz Walutowy pożyczki w wysokości 110 mld euro w ciągu trzech lat. Bez tej pomocy kraj stałby się niewypłacalny.
Zdaniem greckich związków zawodowych, oszczędności najbardziej uderzą w najmniej zarabiających.
Czwartkowy strajk jest czwartym w tym roku, jednak w przeciwieństwie do poprzednich nie będzie nim objęty transport lotniczy. Zamkniętych jest tylko kilka regionalnych lotnisk, a linie lotnicze Olympic Air odwołały 30 lotów krajowych.
Źródło: PAP, tvn24.pl