- Polska nie rezygnuje z prób zmiany zaproponowanych przez Komisję Europejską zasad podziału darmowych limitów emisji CO2 - zapewniał w TVN CNBC minister środowiska Andrzej Kraszewski. Liczy, że uda się to załatwić, zanim obejmiemy prezydencję w UE. Przyjęte przez KE zasady oznaczałyby dla polskiego przemysłu konieczność dokupowania pozwoleń pozwoleń. Ci, którzy się na to zdecydują najpewniej podwyższą ceny swoich produktów. Ci, którzy nie udźwigną ciężaru - upadną.
Eksperci od dawna ostrzegali, że unijny program ekologiczny może okazać się katastrofalny dla naszej gospodarki, której trudno będzie sprostać nowym wymaganiom. Każdy produkt, który powstaje bowiem przy udziale emisji dwutlenku węgla, podrożeje. Jednocześnie produkcja w wielu zakładach stanie się nieopłacalna, co niechybnie oznaczać będzie ich upadek, a w najlepszym razie przeniesienie się za np. wschodnią granicę. I jedno i drugie oznaczać może wzrost bezrobocia.
Zabójczy benchmark
Teraz słowo stało się ciałem. Zgodnie ze środową decyzją KE w latach 2013 - 2020 darmowe limity na emisję mają być przydzielane dla przemysłu krajów członkowskich według tzw. benchmarków, czyli poziomów emisji przy użyciu najnowocześniejszych technologii dostępnych w UE. Następnie limity te (wyrażone w tonach CO2 na 1 produkt) będą przemnożone przez wielkość produkcji, co określi liczbę darmowych pozwoleń dla przedsiębiorstw przemysłowych. Brakujące pozwolenia firmy będą mogły kupić na rynku. Dzięki zamknięciu w latach 90. wielu "dymiących" zakładów polski przemysł wygląda pod tym względem dość dobrze. Możemy sobie nawet pozwolić na sprzedawanie praw do emisji za granicę. Jednak nowe zasady są dość ambitne i wyśrubowane. Kiedy wejdą w życie, to nasz przemysł, oparty głównie na węglu, będzie tym, który pozwolenia będzie musiał kupować. I słono za to płacić.
Minister nie składa broni
Zgodnie z postanowieniami Komisji Europejskiej, polskie przedsiębiorstwa w ciągu pięciu najbliższych lat będą mogły wyemitować 1 042,576 mln ton CO2. Rocznie będzie to 208,5 mln ton. Polska ubiegała się o 284,6 mln ton.
Chociaż sprawę formalnie można uznać za zamkniętą, to ministerstwo środowiska deklaruje, że jeszcze zamierza zawalczyć. Liczy, że ugra coś jeszcze przed objęciem przez Polskę unijnej prezydencji 1 lipca 2010 roku. - Rozstrzygnięcia powinny być bardzo szybko. Obejmując prezydencję w UE wchodzimy w bardzo zły okres dla załatwiania naszych polskich spraw. UE spodziewa się, że wtedy będziemy załatwiać sprawy całej Europy. Wtedy będzie źle widziane i niezwykle trudne załatwianie polskich spraw - mówił w TVN CNBC minister środowiska Andrzej Kraszewski.
Dym w oczy
Również eksperci mówią jednym głosem - przyjęte przez KE przepisy są bardzo niekorzystne dla Polski. - My jesteśmy pierwsi na liście poszkodowanych, ale nie winowajców, bo my nie zawiniliśmy temu, że w Polsce jest bardzo wiele emisjogennego przemysłu. Tak ułożyła się nasza historia - mówi prof. Michał Kleiber ze Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji.
Inny członek Rady, Janusz Steinhoff zastanawia się, czy ekologiczne ambicje Unii w ogóle mają sens. - Europa zapłaci za redukcję emisji CO2, natomiast poziom redukcji CO2 na świecie się nie zmniejszy, a nawet wzrośnie, ponieważ kraje, które nie pójdą w ślad za Europą będą zwiększały produkcję szczególnie tą energochłonną i zwiększały emisję CO2 - mówi.
Poza tym przepisy dotkną też ludzi zatrudnionych w przemyśle. Wiele zakładów, które nie poradzą sobie z nowym obciążeniem zostanie po prostu zamkniętych. - Wdrożenie pakietu klimatyczno energetycznego będzie miało istotny wpływ na poziom bezrobocia, na poziom PKB i trzeba mieć tą świadomość - tłumaczy Steinhoff.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN CNBC