Parlament Europejski odrzucił korzystne dla Polski stanowisko komisji transportu PE. Zakładało ono, że przewoźnicy drogowi w transporcie międzynarodowym nie byliby objęci dyrektywą o pracownikach delegowanych.
Na początku czerwca komisja transportu europarlamentu opowiedziała się w głosowaniu za tym, aby przewoźnicy drogowi w transporcie międzynarodowym nie byli objęci dyrektywą o pracownikach delegowanych. Decyzja nie przesądzała o ostatecznym kształcie przepisów, ale była bardzo korzystna dla Polski. Polscy europosłowie z PiS i PO informowali wtedy, że wynik głosowania był wielkim sukcesem dla naszego kraju. Polscy parlamentarzyści liczyli na to, że wynik głosowania w komisji transportu stanie się oficjalnym mandatem PE w negocjacjach z krajami członkowskimi dotyczącymi przepisów.
Grupie socjaldemokratów w PE udało się jednak zebrać odpowiednią liczbę podpisów i złożyć wniosek, aby stanowisko komisji transportu nie było przyjęte automatycznie, lecz by zostało poddane pod głosowanie całej izby. Liczyli na to, że podczas sesji plenarnej zostanie odrzucone.
Tak też się stało. W czwartkowym głosowaniu mandat poparło 263 europosłów, przeciw było 343, a 24 wstrzymało się od głosu. Mandat komisji transportu został więc odrzucony.
Europoseł Kosma Złotowski (PiS) powiedział wcześniej, że jeśli miałby spełnić się negatywny scenariusz i stanowisko komisji transportu zostałoby odrzucone, to na kolejnej sesji plenarnej będzie głosowany projekt nowych przepisów autorstwa Komisji Europejskiej, który jest niekorzystny dla Polski. - Będziemy mogli oczywiście składać poprawki, ale do końca nie wiadomo, czy przejdzie korzystny dla Polski wynik - powiedział w Strasburgu europoseł.
Poprawki do projektu
Złotowski po czwartkowym głosowaniu powiedział dziennikarzom, że to nie koniec walki o korzystnie dla Polski przepisy. - Najprostsza opcja to rozwiązanie, w którym wszystkie poprawki będą głosowane na sesji plenarnej - zaznaczył. Jak dodał, w czwartkowym głosowaniu wzięło udział 630 europosłów, a PE ma 750 deputowanych. - Szacujemy, że około 40 zwolenników kompromisu nie brało udziału w głosowaniu. Zobaczymy, jak będzie w lipcu na następnej sesji - powiedział. Dodał, że nie można też wykluczyć rozwiązania, w którym na następnej sesji złożonych zostanie tyle poprawek, że sprawa będzie musiała wrócić do komisji transportu. - To proceduralne możliwości. Będziemy starli się je wykorzystać. Musimy wrócić do sprawy i być optymistami, tak, żeby udało się zgromadzić zwolenników stanowiska komisji transportu - oświadczył. Zaznaczył, ze frakcje polityczne w tej sprawie są podzielone. - To są podziały raczej geograficzne - wyjaśnił.
Podkreślił, że negatywny wynik oznaczałby dla polskich firm transportowych wzrost kosztów, biurokracji, a co za tym idzie zmniejszenie konkurencyjności. - Dziś jesteśmy na tym rynku bardzo konkurencyjni. Trzydzieści procent europejskiego rynku przewozów transportowych to polskie firmy. Jest o co walczyć - podsumował. Również europosłanka Elżbieta Łukacijewska (PO) zapewniła, że to nie koniec batalii. - Jestem rozczarowana wynikiem, bo mówiłam wcześniej, że w tej sprawie jest absolutnie potrzebna aktywność polskiego rządu, gdy stanowisko zostało przyjęte przez komisję transportu. Tej aktywności nie było. (...) Nie składamy broni. Będziemy walczyli do końca. Zobaczymy, jaki będzie ostateczny kształt po najbliższej sesji plenarnej w lipcu - powiedziała PAP w Strasburgu. Dodała, że obecnie istnieje możliwość składania poprawek do projektu nowych przepisów. - Wszystko zależy, ile będzie tych poprawek. Jeśli będzie ich dużo, to sprawa wróci do komisji transportu. Jestem optymistką - zaznaczyła.
W czwartkowym głosowaniu został też odrzucony element mandatu, który zakładał, że transport kabotażowy miałby zostać objęty zasadami delegowania od pierwszego dnia. W tym przypadku jest to korzystne dla Polski rozwiązanie, bo daje nadzieję na to, że w przyszłych głosowaniach ten element mandatu zostanie wyłączny z delegowania.
Jakie zmiany dla przewoźników?
Transport drogowy to branża, w której polscy przewoźnicy w Europie radzą sobie bardzo dobrze. To ważna gałąź gospodarki, która tworzy w Polsce dziesiątki tysięcy miejsc pracy. Jest również istotna w wielu innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. W Brukseli powstał jednak pomysł, aby firmy te objąć przepisami dotyczącymi pracowników delegowanych. Oznaczałoby to, że po kilku dniach od przekroczenia granicy kierowca podlegałby prawu pracy państwa, w którym przebywa. Zwiększyłoby to koszty działalności polskich firm. Na takie rozwiązanie naciskają między innymi Francja i kraje Beneluksu. Krytycy wskazują, że jest to przejaw protekcjonizmu gospodarczego krajów Zachodu, które chcą wypchnąć ze swoich rynków bardziej konkurencyjne firmy z Polski i innych krajów. Ochrona francuskiego rynku pracy była jednym ze sztandarowych elementów kampanii wyborczej prezydenta Francji Emmanuela Macrona. W Brukseli przegłosowana została wcześniej dyrektywa o pracownikach delegowanych. Przewoźników z niej wyłączono, aby przepisy dotyczące branży znalazły się w oddzielnym pakiecie, tzw. drogowym, który ma kompleksowo uregulować tę branżę. Obecnie w Brukseli trwają prace nad nim. Kolejnym krokiem będą rozmowy nt. kształtu przepisów pomiędzy krajami członkowskimi na forum Rady UE. Tempo prac będzie zależało od sprawującej obecnie w UE prezydencję Bułgarii, a następnie Austrii, która przejmie prezydencję 1 lipca.
Autor: mb / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock