Chiny ostatnio narobiły nieco hałasu na międzynarodowych rynkach. Wszystko przez to, że z tamtejszej gospodarki dociera sporo niepokojących sygnałów. Według części analityków chiński wzrost gospodarczy nie jest w ostatnich latach taki oczywisty i spektakularny. Według Jima Chanosa, założyciela funduszu hedgingowego Kynikos Associates, który był jednym z takich ekspertów, świat nie rozumie Chin i musi się wiele o nich nauczyć. W rozmowie z "Business Insiderem" wymienia kilka kwestii, które trzeba zrozumieć, mówiąc o Państwie Środka.
Chiny konsekwentnie osiągają kolejne cele wzrostu PKB, pomimo że kluczowe wskaźniki sektorowe nie zmieniają się od ponad roku. - Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt procent społeczności finansowej patrzy na ten numer i nie ma to żadnego znaczenia - podkreśla Chanos. Jego zdaniem chińska gospodarka tak naprawdę nie jest reformowana. Dodaje, że nie jest to przejście od gospodarki opartej na inwestycjach do opartej na konsumpcji. W 2010 roku, kiedy Chanos zaczął obserwować chińską gospodarkę, tamtejsze inwestycje w środki trwałe wynosiły 48 proc. Teraz jest to 46 proc.
"Chodzi o dług"
Chiński rynek akcji dominuje na pierwszych stronach gazet, ale według Chanosa prawdziwa historia dzieje się w relacji zadłużenia kraju do jego PKB. - Chiński wzrost zadłużenia rośnie codziennie w stosunku do PKB. To jest problem, bo w tym roku idziemy w kierunku długu przekraczającego trzykrotność PKB. Nawet jeśli PKB rośnie w tempie 5 proc., a dług o 10 proc., w kolejnych sześciu latach może to być 400 proc. PKB - podkreśla Chanos.
"Handel i przepływy walutowe znowu stają się ważne"
Zdaniem wielu analityków ostatnia dewaluacji juana to znak, że Chiny chcą zwiększyć eksport. Zdaniem Chanosa tak właśnie jest, a Pekin będzie musiał użyć swoich rezerw walutowych, aby utrzymać optymalny kurs dla uatrakcyjnienia eksportu. Według eksperta dewaluacja juana stała się problemem dla zagranicznego kapitału i spowodowała jego odpływ. Chanos podkreśla, że przy obserwowaniu Chin nie można nie zwracać uwagi na politykę.
Mocna reakcja
Zła kondycja chińskiej gospodarki spowodowała w ubiegły poniedziałek załamanie na rynkach azjatyckich, które pociągnęły w dół światowe giełdy i ceny ropy. Indeks giełdy w Szanghaju odnotował największą stratę od ponad ośmiu lat. Wall Street zareagowała spadkami już na otwarciu. W Europie spadły wszystkie indeksy: ponad 7 proc. straciły giełdy we Frankfurcie, Paryżu, Madrycie, Amsterdamie, Brukseli, a tuż przed zamknięciem sesji indeks w Lizbonie spadł o 8,04 proc.
Wall Street zareagowała już na otwarciu, kiedy to najważniejszy indeks Dow Jones stracił 5,75 proc., a Nasdaq 7,72 proc. Brazylijski indeks Ibovespa w Sao Paulo stracił 5,67 proc.
Niepomyślne informacje o kondycji chińskiej gospodarki budzą obawy, że radykalnie spadnie popyt w kraju, który jest drugim co do wielkości konsumentem ropy na świecie oraz zachłannym importerem surowców. Inwestorzy boją się, że zarówno Chiny, jak i inne ważne wschodzące rynki zredukują import; dlatego zagrożone jest kruche ożywienie gospodarcze na świecie.
Autor: mn//gry / Źródło: Business Insider