Prokuratura chce, by sąd zastosował areszt w przypadku dwóch byłych wiceprezesów państwowego koncernu energetycznego Enea. Śledczy zarzucają im, że siedem lat temu kupili od tajemniczej spółki "most energetyczny" z Białorusią, który do dziś nie działa.
Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali Maksymiliana G. oraz Krzysztofa Z. w czwartek o poranku w ich domach. - Śledztwo prowadzimy wspólnie z pionem przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Podejrzewamy, że w wyniku działalności obydwu wiceprezesów spółka Enea poniosła ogromne szkody finansowe - mówi Piotr Kaczorek z działu prasowego CBA.
Anakonda i Cypr
Szczegóły tej transakcji zawierają elementy jak z dobrego politycznego thrillera. Kwota 15 milionów 250 tysięcy została przelana z kont polskiego koncernu na rachunki prowadzone przez bank z cypryjskiej Larnaki w sierpniu 2011 roku.
Dzięki temu, Enea stała się właścicielem ponad 60 procent udziałów w spółce Annacond, która dysponowała linią do przesyłu energii między Białorusią a Polską. - Gdy składano podpisy pod umową, wiadomo było, że prąd nie popłynie z Białorusi do Polski. Choćby dlatego, że wymagał dodatkowych, wartych ponad sto milionów złotych, inwestycji w urządzenia zmieniające białoruski prąd w zdatny do użycia w Polsce - tłumaczy funkcjonariusz Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Niezwykłym biznesmenem był właściciel firmy Annacond, który linię energetyczną sprzedał obydwu menadżerom. To obywatel Białorusi i Stanów Zjednoczonych, który wcześniej handlował z powodzeniem bronią pochodzącą z magazynów armii radzieckiej. W mediach można znaleźć informację, że jest osobistym przyjacielem prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki. Jednak fakt jest taki, że "mostem energetycznym" prąd nie płynie do dziś - ani białoruski do Polski ani krajowy na Białoruś. I dlatego prokuratura postawiła wiceprezesom Enei zarzuty z artykułu 296 kodeksu karnego. Ten przepis przewiduje nawet do dziesięciu lat więzienia dla osób, które pełniąc swoje funkcje w firmach wyrządzają szkody majątkowe.
Znajomi polityków
Niecodzienne są życiorysy obydwu zatrzymanych menadżerów. Maksymilian G. zaczynał karierę jako asystent u boku posła i byłego funkcjonariusza służb specjalnych Konstantego Miodowicza. - Konstanty zmarł w 2013 roku. Sprawa była dziwna, trafił do szpitala po niegroźnym wypadku. Wtedy Maksymilian G. dotarł do sejmowej komisji do spraw służb specjalnych i przekonywał, że nie był to wypadek, tylko coś znacznie poważniejszego - mówi tvn24.pl poseł, który pracował wtedy w tej komisji. Sprawą śmierci posła i byłego szefa kontrwywiadu zajęła się, na wniosek "speckomisji", Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale nie znalazła dowodów potwierdzających przypuszczenia Maksymiliana G. Doskonałe relacje polityczne miał również drugi z zatrzymanych menadżerów Krzysztof Z. Przed siedmioma laty, równolegle pełnił szereg funkcji w publicznych spółkach: prezesa elektrowni Kozienice, wiceprezesa Enei, wiceprezesa spółki córki Elko Trading i członka rady nadzorczej Elektrociepłowni Białystok. Był bliskim współpracownikiem wpływowego posła Jana Burego, byłego wiceministra skarbu państwa i szefa klubu parlamentarnego PSL.
Autor: Robert Zieliński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: cba.gov.pl