Ceny w tym roku jeszcze wzrosną, a inflacja przekroczy trzy procent na przełomie roku - przekonują ekonomiści.
Tempo wzrostu cen w lipcu 2019 roku podskoczyło do 2,9 procent - to najwyższy poziom od siedmiu lat. Czy coraz wyższa inflacja może stać się niebezpieczna dla naszej gospodarki?
Główny ekonomista PKO BP Piotr Bujak uspokaja. "Przez ostatnie siedem lat dynamika cen w Polsce była niemal nieprzerwanie niższa od ustalonego kilkanaście lat temu celu na poziomie 2,5 proc., czyli od tempa uznawanego przez ekonomistów za optymalne dla gospodarki" - wyjaśnia dla tvn24bis.pl.
Przypomina przy okazji, że "w latach 2008-2012 ceny konsumpcyjne, w tym ceny żywności, rosły wyraźnie szybciej niż obecnie".
"Nie pamiętamy również o bardzo istotnym fakcie, że obecny wzrost cen w Polsce jest nie tylko skutkiem szoków, na które zupełnie nie mamy wpływu i którym nie możemy przeciwdziałać, jak choroba ASF (afrykańskiego pomoru świń - red.) w Chinach, która winduje ceny wieprzowiny, lub susza w Europie, która podnosi ceny warzyw i owoców, lecz również mocnego popytu i szybkiego wzrostu gospodarczego. W tym sensie podwyższona inflacja jest objawem siły gospodarki" - zaznacza Bujak.
Główny ekonomista PKO BP zwraca też uwagę, że "inflacja w Polsce jest nadal niższa niż w większości najważniejszych gospodarek w naszym regionie (Czechy, Rumunia, Słowacja, Węgry), a wzrost gospodarczy jest w naszym kraju najszybszy".
Tłumaczy też, że choć inflacja w Polsce może jeszcze rosnąć, to "będzie się mieścić w przedziale uznawanym za najbardziej korzystny dla gospodarki".
Trudno doszukiwać się problemu
Także zdaniem ekonomisty mBanku Marcina Mazurka, nie ma dowodów na to, że inflacja na poziomie od trzech do pięciu procent jest szkodliwa.
"Kluczowe jest to, jak się zmienia i z czego wynika. Jedna trzecia (jeśli nie więcej) polskiej inflacji to wynik szoków podażowych na rynku żywności. Inflacja jest w celu NBP i trudno doszukiwać się na razie problemu" - uważa Mazurek.
Dodaje też, że "inflacja jeszcze wzrośnie i przekroczy trzy procent na przełomie roku, a potem zacznie spadać", a jeśli sytuacja w rolnictwie będzie sprzyjająca, to "w przyszłym roku to spadek może być znaczący".
Powody do zmartwień
Większym pesymistą jest profesor Witold Orłowski, rektor Akademii Vistula. Przekonuje on, że poziomem inflacji powinniśmy zacząć się martwić. Tym bardziej, że - w jego ocenie - jest ona zaniżona o jeden punkt procentowy "z powodu zamrożonych cen energii". Gdyby nie to, to cel inflacyjny Narodowego Banku Polskiego byłby przekroczony - twierdzi prof. Orłowski.
Ekonomista ostrzega również, że w przypadku spowolnienia gospodarki i przy niskim bezrobociu, rosnąca inflacja może stać się dużym problemem. Zwraca też uwagę, że bierna postawa banku centralnego w tej kwestii może mieć negatywne skutki w przyszłości.
- Nie jest tak źle, jakby mogło się niektórym wydawać. Ale z drugiej strony, są powody do zmartwień. NBP nie przyjmuje do wiadomości, że jest ryzyko inflacyjne i nie podejmuje żadnych działań. Może się okazać, że słusznie czyni. Ale jeśli się pomyli, to gdy się zorientuje, może być już za późno, by temu problemowi przeciwdziałać - mówi profesor Orłowski.
Inflacja odczuwalna
Oprócz inflacji liczonej (np. przez GUS lub inne ośrodki statystyczne) jest jeszcze inflacja odczuwalna - to jak wzrost cen odbierają konsumenci. A ta w ostatnim czasie może się wydawać ogromna. Każdy, kto robił ostatnio zakupy na bazarze wie, że niektóre warzywa i owoce podrożały nie o 2-3, a o kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt procent w porównaniu z rokiem ubiegłym.
"Zapominamy, że oprócz żywności, którą kupujemy niemal codziennie, i która akurat obecnie drożeje, na ogólny poziom cen mierzony przez urząd statystyczny składa się również wiele innych towarów, z których część tanieje - np. sprzęt AGD i RTV oraz sprzęt i usługi telekomunikacyjne. Dlatego inflacja w percepcji konsumentów, w powszechnym społecznym odbiorze, może wydawać się wyższa, niż jest faktycznie" - wyjaśnia rozbieżności pomiędzy inflacją liczoną i odczuwalną Bujak.
Problemu z inflacją odczuwalną w tym momencie nie widzi również Mazurek, według którego jej wzrost spowodowałby, że pracujący chcieliby to sobie odbić poprzez podwyżki wynagrodzeń.
"Mimo rynku pracy pracownika badania koniunktury (np. te NBP) nie pokazują wzrostu presji płacowej, a nawet lekko ona spada" - przekonuje ekonomista mBanku.
Marcin Mrowiec z Banku Pekao wskazywał niedawno, że za wzrost inflacji odpowiadają głównie "ceny żywności i napojów bezalkoholowych, których dynamika na poziomie 6,8 proc. rok do roku jest najwyższym odczytem od 2011 roku".
Wpływ gwałtownie rosnących cen żywności na inflację nie przeniesie się jednak na to, w jaki sposób jest ona obliczana przez GUS.
- Zmiany są robione tylko raz w roku - koszyk zmienia się na początku roku. Do końca roku nie przewidujemy żadnych zmian - zapewnia tvn24bis.pl rzeczniczka prasowa prezesa GUS Karolina Banaszek.
Autor: Krzysztof Krzykowski / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock