Państwowe spółki spisują farmy wiatrowe na straty, a przedsiębiorcy tną miejsca pracy i myślą o wycofaniu się z Polski. Bo takie inwestycje nie mogą już liczyć na państwowe wsparcie. Do końca przyszłego roku pracę może stracić ok. 4 tys. osób.
W miesiąc po uchwaleniu tzw. ustawy odległościowej niemal zamarły inwestycje w elektrownie wiatrowe. Szybko okazało się, że kolejne działania resortu energii mogą doprowadzić branżę do zapaści finansowej. O zmiany apelują już nie tylko inwestorzy, ale także kontrolowane przez skarb państwa koncerny energetyczne i BOŚ Bank.
Do 2030 roku w Polsce mogłoby powstać nawet do 42 tys. miejsc pracy (związanych zarówno z wiatrakami na lądzie, jak i na morzu). Zamiast tego dziś spodziewany jest spadek miejsc pracy aż o połowę – ostrzega branża wiatrakowa.
- W ostatnich miesiącach Green Bear musiał rozstać się z 11 osobami, co stanowiło 60 proc. zatrudnionych pracowników. Jeśli sytuacja nie poprawi się, będziemy zmuszeni do kolejnych zwolnień – mówi Jean-Claude Moustacakis, prezes Green Bear, firmy z sektora energii wiatrowej. I dodaje: - Tylko do tej pory musieliśmy rozwiązać około 300 umów dzierżawy z lokalnymi właścicielami. Przyszłość kolejnych 200 jest uzależniona od przepisów.
Zwolnienia
Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej szacuje, że zwolnienia w sektorze do tej pory objęły ok. tysiąca pracowników. - Jeśli nic się nie zmieni, to do końca przyszłego roku zwolnionych będzie musiało być w sumie ok. 4 tys. osób – szacuje Cetnarski.
Do tej pory prężnie rozwijający się rynek został zahamowany m.in. przez tzw. ustawę odległościową, która ogranicza sąsiedztwo wiatraków od zabudowań. Wg Bloomberga inwestorzy stracą pół miliarda złotych na wiatrakach. – To jest dolna granica strat – uważa Wojciech Cetnarski. – Dotyczy tylko projektów, które były przygotowywane do budowy. Natomiast z obecnie działających farm wiatrowych zagrożenie utratą wartości dotyczy praktycznie wszystkich inwestorów i wszystkich inwestycji. Same spółki Skarbu Państwa odpisały ok. 1,5 miliarda złotych z tytułu utraty wartości swoich aktywów OZE. Jeżeli przenieść to na cały sektor, to taki odpis dla pozostałych inwestorów może wynieść dodatkowe 6 miliardów złotych.
Jeszcze przed rokiem kontrolowane przez skarb państwa koncerny energetyczne przejmowały farmy wiatrowe lub same je budowały. Dziś te projekty przestały być racjonalne biznesowo. I tylko w tym roku PGE dokonało księgowego odpisu z tytułu utraty wartości farm wiatrowych na 783 mln zł, Energa - 552 mln zł, Tauron - 500 mln zł, a Enea - 42 mln zł.
- Kilku inwestorów zagranicznych skierowało już do Ministerstwa Energii pisma przedprocesowe ostrzegając o możliwości wejścia w spór odszkodowawczy wobec Polski, o ile szkodliwe regulacje nie zostaną znowelizowane. Stracimy na tym wszyscy - nie tylko nie będziemy mieć odnawialnych źródeł energii, czy zdrowszego środowiska, ale pieniądze z naszych podatków będą jeszcze przeznaczane na odszkodowania i pokrywanie idących w miliardy złotych kosztów tzw. „transferów statystycznych”. Będą do nich obowiązane państwa, które nie osiągną w 2020 roku zakładanego poziomu produkcji energii z OZE. Warto też podkreślić, że inwestorzy krajowi są w gorszej sytuacji niż inwestorzy zagraniczni, których chronią umowy bilateralne i Karta Energetyczna. W ich przypadku, bankructwa są najbardziej prawdopodobne – informuje prezes PSEW-u.
Przed finansową zapaścią ostrzega nawet państwowy BOŚ Bank, którego misją było wspieranie OZE. BOŚ zwraca uwagę na opublikowane przez Ministerstwo Energii projekty rozporządzeń do nowej ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) dotyczące:
1. Poziomu cen referencyjnych energii elektrycznej z OZE, obowiązujących w aukcji w roku 2016
2. Maksymalnej ilości i wartości energii elektrycznej z OZE, która może być sprzedana w drodze aukcji w 2016 roku
3. Kolejności przeprowadzenia aukcji w 2016 roku
4. Zmiany wielkości udziału ilościowego sumy energii elektrycznej wynikającej z umorzenia świadectw pochodzenia potwierdzających wytworzenie energii z OZE (tzw. obowiązek udziału OZE).
Wiatraki pociągną banki na dno?
Nowe regulacje w opinii inwestorów i banku ograniczą producentom energii ze źródeł odnawialnych możliwość uzyskania subsydiów. A bez nich ta działalność jest nieopłacalna. Wsparcie do zielonej energii w Polsce polega na systemie zielonych certyfikatów. To prawa majątkowe notowane na Towarowej Giełdzie Energii. Jeden certyfikat odpowiada 1 kWh energii elektrycznej. Firma produkująca zieloną energię otrzymuje taki zielony certyfikat i może go sprzedać zakładom energetycznym, które mają obowiązek kupić ich określoną liczbę. Te następnie oddają go Urzędowi Regulacji Energetyki do umorzenia. Jednak na rynku zielonych certyfikatów doszło do załamania.
- Zielone certyfikaty, które dawały instalacjom wsparcie na poziomie 200-250 zł/MWh dziś kosztują ok. 40 zł. To powoduje, że większość z działających instalacji OZE, nie tylko wiatrowych, stoi na skraju bankructwa, co pociągnie za sobą problemy w sektorze bankowym – ostrzega Cetnarski. - Ten system jest rynkiem regulowanym i o ile ma w sobie zaszyte pewne mechanizmy samoregulacji, to jednak w ostatecznym rozrachunku o popycie decyduje właśnie rząd. Tymczasem błąd polega na nieznajomości lub nieuwzględnianiu sytuacji na rynku energii z OZE, który znacząco rozwinął się w latach 2014-2015. Dodatkowo ten rynek został w Polsce zaburzony ogromną liczbą certyfikatów generowanych przez współspalanie biomasy z węglem.
To doprowadziło do nadpodaży zielonych certyfikatów na rynku. Sytuację mają pogorszyć nowe regulacje. Obowiązek zakupu zielonych certyfikatów był ustalony na 20 proc. całej nabywanej energii i inwestorzy liczyli na utrzymanie tej proporcji. Jednak w rozporządzeniu do nowej ustawy wpisano tylko 15,5 proc. w 2017 r. (to ograniczenie nie dotyczy tylko biogazowni rolniczych).
BOŚ Bank w komentarzu do projektu rozporządzenia w ramach konsultacji społecznych napisał, że te propozycje „nie są możliwe do zaakceptowania przez środowisko bankowe, w tym BOŚ S.A”. Zdaniem banku to nie przyczyni się „do oczekiwanej przez branżę i banki finansujące niezbędnej poprawy warunków funkcjonowania istniejących projektów OZE, a co więcej, spowodują wręcz pogłębienie kryzysu wynikającego z utrzymującej się od kilku lat nadpodaży zielonych certyfikatów na rynku”. „Obecny ich poziom jest kilkakrotnie niższy od stawek zakładanych w projekcjach finansowych przedsięwzięć inwestycyjnych, będących podstawą do oceny zdolności kredytowej projektów przez banki udzielające finansowania”.
Nowe wsparcie
A to nie wszystko. Kolejną krytykowaną propozycją ME są aukcje, które mają zastąpić system zielonych certyfikatów. Rząd będzie zamawiał określoną ilość energii pochodzącej z danego źródła. W tym roku takie wsparcie mają otrzymać tylko biogazownie rolnicze i „nowe instalacje o mocy nie większej niż 1 MW, inne niż te produkujące powyżej 3504 MWh/MW energii rocznie”. Co oznacza, że jest to aukcja dedykowana także dla nowych projektów fotowoltaicznych.
BOŚ wskazuje, że „w ocenie środowiska bankowego absolutnie niezbędne jest zastosowanie w kolejnej aukcji analogicznego podejścia (jak to zaproponowano dla biogazowni), także wobec instalacji OZE wykorzystujących energię wiatru oraz energię promieniowania słonecznego. W naszej opinii konieczne jest przeprowadzenie aukcji obejmującej odpowiednio duży wolumen energii, pozwalający niemal wszystkim instalacjom przejść z systemu zielonych certyfikatów do systemu aukcyjnego”.
Przeciwko wyłączeniu z aukcji innych inwestycji niż biogazowe i nowe fotowoltaiczne, protestują też lokalni włodarze. Burmistrz gminy Biały Bór zwraca uwagę, że nowe przepisy grożą utratą płynności finansowej gminy i przyczynią się do „dramatycznego pogorszenia warunków życia mieszkańców”. Ograniczeniu zakupu energii „zaprzepaszcza możliwość budowy farmy wiatrowej o mocy 166 MW”. Projekt jest przygotowywany od ośmiu lat i miał co roku zasilać kasę gminy kwotą 3,5 mln zł na przestrzeni 25 lat. Takich gmin rozsianych po całym kraju jest wiele.
Także Energa i PGE apelują, by rozszerzyć grono uczestników aukcji o inne źródła energii. PGE dodatkowo wskazuje, że obniżenie poziomu udziału ilościowego sumy energii elektrycznej wynikającej z umorzonych świadectw pochodzenia z 20 proc. do 16 proc. przy „historycznie niskich” cenach zielonych certyfikatów „stawia pod znakiem zapytania rentowność dalszej pracy wielu instalacji OZE”. Z kolei Tauron podczas prezentacji nowej strategii wyraźnie wskazywał, że celem jest obniżenie udziału węgla w miksie energetycznym i rozwijanie projektów w odnawialnej źródła, jeśli zostanie zapewnione „korzystne otoczenie regulacyjne”.
Co z unijnymi celami?
PSEW wskazuje na jeszcze jedną kwestię.
- Polska nadal jest daleko od osiągnięcia planowanego na 2020 rok poziomu produkcji „zielonej” energii elektrycznej, szacowanego na ok. 32 TWh. W 2015 roku wyprodukowano w Polsce 22,6 TWh zielonej energii. By spełnić cele roku 2020 trzeba wyprodukować dodatkowo około 11 TWh, czyli w ciągu czterech lat, które nam zostały, musimy zwiększyć produkcję czystej energii o połowę w stosunku do tego co osiągnęliśmy w poprzednich dwunastu latach. Tymczasem w przyszłym roku ten poziom nie wzrośnie, ponieważ w obecnym roku nie zostały oddane żadne nowe inwestycje – mówi Wojciech Cetnarski.
- Ministerstwo Energii ma duże nadzieje na rozwój energetyki biogazowej i to tej instalowanej w klastrach energetycznych. Czy to się powiedzie? Poczekajmy, ile dobrych projektów pokaże się na rynku i jaki wolumen energii będą w stanie dostarczyć. Na razie rząd pracuje dopiero nad możliwymi formami prawnymi organizacji klastra. Stąd do realnych inwestycji jeszcze daleka droga – komentuje Justyna Piszczatowska z portalu wysokienapiecie.pl.
Ekspertka przytacza dane URE, według których zainstalowanych jest 5,7 GW mocy w wiatrakach i ponad 8,2 GW we wszystkich OZE. Instalacji słonecznych nie ma nawet 100 MW.
– Z pewnością w systemie jest przestrzeń dla kolejnych OZE, w tym również farm wiatrowych. Fotowoltaika w ostatnich latach mocno zyskuje na efektywności przy jednoczesnym spadku cen instalacji, więc będzie się rozwijać czy rząd tego chce, czy nie –uważa Justyna Piszczatowska.
- Dla porównania, w Niemczech tylko w 2015 r. oddano do użytku 6 GW w wietrze i 1,4 w PV. W związku z czym łączna moc farm wiatrowych wynosi tam 46 GW a instalacji słonecznych - 37 GW – przytacza Justyna Piszczatowska.
Nasi zachodni sąsiedzi przodują w rozwoju odnawialnych źródeł, ale skąd taki zdecydowany zwrot w Polsce?
- Nawet sami przedstawiciele spółek wiatrowych przyznają, że wsparcie dla wiatru pozwalało osiągać stopy zwrotu większe niż to było niezbędne, by OZE w Polsce się rozwijało. Kraj mógł osiągnąć zbliżony efekt niższym kosztem. Ale to, co mamy teraz, to odreagowanie w drugą stronę i destabilizacja rynku OZE – uważa Justyna Piszczatowska.
Ministerstwo Energii nie odpowiedziało na nasze pytania w tej sprawie.
Wkręceni w wiatrak [materiał programu "Czarno na białym"]:
Autor: Katarzyna Hejna-Modi / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock