Banalne powiedzenie, że ktoś traci, by zarabiać mógł ktoś, sprawdza się po raz kolejny. Podczas, gdy firmy lotnicze straszą widmem bankructwa, to firmy autokarowe i koleje liczą zyski, po "swoich pięciu minutach". Z danych "Rzeczpospolitej" wynika, że te pierwsze robiły ostatnio 300 proc. normy, a do kas Intercity wpływało pół mln zł extra dziennie.
Chociaż niebo nad Europą otwiera się coraz szerzej, a to nad Polską jest czynne od środowego poranka, to ostatnie dni były fatalne dla linii lotniczych. Chmura wulkanicznego dymu z islandzkiego wulkanu, która rozpościerała się niemal nad całym kontynentem uziemiła ich maszyny i setki tysięcy pasażerów na kilka dni. Niektóre linie straszyły załamaniem w branży i perswazją chciały "otworzyć niebo".
Pieniądze leżą na ulicy i torach
Tymczasem od poniedziałku transport lądowy sprzedaje się na pniu. PKP Intercity dołącza do składów dodatkowe pociągi. – Dziennie wszystkie pociągi międzynarodowe wzmacniamy o ok. sześć – siedem wagonów, to pozwala nam zabrać dodatkowo ok. 500 osób – mówi Paweł Ney, rzecznik PKP Intercity. To oznacza, że do kasy spółki wpływa od ok. 100 tys. zł do ok. 300 tys. zł tylko z dodatkowych biletów. Kolejne ok. 300 tys. to wpływy z biletów sprzedanych na miejsca dostępne w standardowych składach, na które wcześniej nie było chętnych i które jeździły w połowie puste.
Oblężenie przeżywają też przewoźnicy autobusowi. Największym zainteresowaniem cieszą się połączenia z Wielką Brytanią. – Uruchamialiśmy trzy autokary tygodniowo, teraz wyjeżdża na wyspy pięć – sześć autobusów dziennie – mówi Grażyna Wojnowska, prezes Eurolines Polska.. Jak dodaje, bilety na każdy z autobusów znajdują nabywców w ciągu 60 minut. Koszt przejazdu to ok. 400 zł w jedną stronę.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24