- Apelujemy do premiera, aby jak najszybciej przesłał do Sejmu projekt budżetu - mówi Zbigniew Chlebowski (PO). - Nie zamierzamy tego robić - odpowiada były rzecznik rządu Jan Dziedziczak.
- Nie chcielibyśmy, by premier czy prezydent używali jednego z najważniejszych dokumentów w państwie do szantażu politycznego – apelował Chlebowski.
O jakim szantażu mowi poseł? Platforma zorientowała się, że może mieć problem z uchwalaniem na czas budżetu. A jeśli nie wyrobi się w konstytucyjnym terminie, prezydent będzie miał prawo skrócić kadencję parlamentu i ogłosić wybory.
Co mówi ustawa zasadnicza? Rada Ministrów przedkłada Sejmowi projekt budżetu do 30 września. Jeżeli ustawa budżetowa nie będzie przekazana do podpisu prezydenta w ciągu 4 miesięcy od złożenia projektu do Sejmu, prezydent może w ciągu 14 dni zarządzić skrócenie kadencji Sejmu.
Rząd Jarosława Kaczyńskiego złożył projekt budżet 27 września, czyli już od ponad miesiąca "tyka" ten konstytucyjny zegar. Ale zdaniem PO na tym budżecie nie można pracować, bo jest nowa kadencja parlamentu i ten sam projekt musi być formalnie skierowany do Sejmu VI kadencji. - Gdyby budżet był w Sejmie od przyszłego czwartku, to posłowie mogliby już rozpocząć nad nim pracę - podkreślił Chlebowski.
Jednak rząd PiS nie zamierza tego robić. - Skierowaliśmy już budżet do Sejmu i nie zmierzamy tego powtarzać - powiedział tvn24.pl były rzecznik rządu Jan Dziedziczak. Dodał też, że PO za kilka dni utworzy nowy rząd i sama będzie mogła ponownie złożyć projekt budżetu.
Zdaniem Dziedziczaka PO na wyrost powołuje się na zasadę dyskontynuacji. - Ta zasada nie obowiązuje projektu budżetu. Podobne kontrowersje były 2 lata temu i sytuacja została roztrzygnięta jednoznacznie - tłumaczył.
Czy rzeczywiście? Spytaliśmy konstytucjonalistę prof. Piotra Winczorka. - Moim zdaniem ustawa budżetowa podlega dyskontynuacji, bo to jest ustawa jak każda inna. A projekty ustaw, które trafiły do Sejmu poprzedniej kadencji, nie obowiązują w nowej - mówi nam profesor. - Moim zdaniem rząd Kaczyńskiego powinien tą ustawę wnieść jeszcze raz, bo może się zdarzyć, że PO nie zdąży przygotować budżetu i prezydent będzie miał pretekst do rozwiązania parlamentu - podsumowuje profesor.
Kryzys budżetowy już był
To nie pierwsza zawierucha wokół budżetu. Taki kryzys polityczny wybuchł w styczniu 2006 r., kiedy rządził mniejszościowy gabinet Kazimierza Marcinkiewicza. Wtedy też pojawiły się wątpliwości, kiedy mija przewidziany w konstytucji 4-miesięczny okres na przesłanie budżetu prezydentowi.
W grę wchodziły dwa terminy – 31 stycznia i 19 lutego, ponieważ budżet złożono do Sejmu dwa razy - raz pod 30 września, kiedy odchodził rząd Marka Belki, i ponownie 19 października w kadencji nowego Sejmu.
Parlament nie zakończył prac nad budżetem w pierwszym terminie. Prezydent ogłosił wtedy, że skłania się do interpretacji, według której można ogłosić nowe wybory. Zdania ekspertów były w tej kwestii mocno podzielone.
Budżet okazał się wtedy batem na Samoobronę i LPR. Obie partie, w obawie przed wyborami, przystały na warunki prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i podpisały z jego partią pakt stabilizacyjny na rok. Prezydent zaś ogłosił w telewizyjnym orędziu, że nie ma powodu rozwiązywać parlamentu.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24