Minister skarbu ogłasza sukces: - Nowy inwestor Stoczni Gdynia utrzyma tam produkcję statków. Czy po latach dokładania do statków budowanych w Stoczni Gdynia możliwe jest, aby wypływały z niej zbudowane z zyskiem jednostki? - Tak, ale warunkiem są miliardowe inwestycje i głęboka restrukturyzacja - mówi w rozmowie z tvn24.pl Grzegorz Landowski, ekspert przemysłu stoczniowego. Nie pozostawia też złudzeń: - Pracę straci jedna trzecia obecnej załogi.
W czwartek udało się w końcu sprzedać znaczną część Stoczni Gdynia. Głównym nabywcą jest United International Trust N.V. (kupił ją za pośrednictwem Stichting Particulier Fonds Green Rights). O samych spółkach niewiele wiadomo, poza tym, że zarejestrowane są na Holenderskich Antylach - obszaru uważanego za jeden z "rajów podatkowych".
Rzecznik prasowy stoczniowej "Solidarności", Marek Lewandowski podkreśla, że "nie wie absolutnie nic na temat inwestora". Ministerstwo skarbu pytane, komu sprzedało stocznie odsyła do swojego lakonicznego komunikatu. Jan Gumiński, Przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego w Stoczni mówi z kolei, że "skoro firma została dopuszczona do przetargu, to znaczy, że została sprawdzona i jest wiarygodna".
Jedyna droga - nowoczesność
Pomimo wielu niewiadomych zarówno związkowcy jak i polski rząd pokładają w inwestorze wielkie nadzieje - nadzieje, które da się przeliczyć na pieniądze. Zapytaliśmy Grzegorza Landowskiego, eksperta od przemysłu stoczniowego (wydaje m.in. magazyn "Nasze Morze"), czy możliwe jest utrzymanie produkcji w Stoczni Gdynia - choćby statków do przewozu gazu, o których wspomina się nieoficjalnie. - Jest to możliwe, ale wydaje mi się, że nowy inwestor powinien raczej znaleźć swoją niszę. Tak robią wszystkie europejskie stocznie - mówi Landowski.
Wyjaśnia, że duże jednostki do przewozu gazu to specjalizacja stoczni w Japonii i Korei, których doświadczenie oraz rządowe dotacje sprawiają, że nikt na świecie nie jest z nimi konkurować. Zadaniem eksperta Gdynia powinna pójść jednak drogą innych europejskich stoczni i postawić na innowacyjność i jednostki wysoko specjalistyczne, np. do obsługi platform wiertniczych. - Innowacyjność i wysoka specjalizacja w rozwiązania zaawansowane technologiczne to jedyna rzecz, która się opłaca w europejskim przemyśle stoczniowym. Masowa przeróbka stali jest rentowna tylko w Azji - tłumaczy Landowski.
Odmienić nie do poznania
Czy Stocznia w Gdyni mogłaby się więc stać kolebką supernowoczesnych statków? - Oczywiście - odpowiada Landowski. Według niego stocznia ma potencjał, jak choćby świetne biuro projektowe. Potrzebne są "jedynie" pieniądze - w praktyce miliardy dolarów na inwestycje i gruntowną restrukturyzację zakładu. - Prawda jest taka, że Stocznia Gdynia jest opóźniona do stoczni europejskich o jakieś 30 lat. Chodzi głównie o model jej działania. Na Zachodzie stocznie to głównie pion zarządzający, finansowy, administracyjny i szkieletowa załoga. Resztę robią kooperanci - mówi ekspert.
Aby coś takiego zaczęło działać w Gdyni potrzebne są pieniądze i dobry plan. No i odchudzenie załogi. Według Landowskiego z kilku tysięcy osób, które dotąd pracowały w zakładzie, stałą pracę mogłaby znaleźć najwyżej 1/3 - i to głównie pionach administracyjno-zarządczych. Znacznie odchudzić trzeba byłoby dotychczasową załogę produkcyjną. Zdaniem Landowskiego wiele z tych osób mogłoby znaleźć pracę choćby we wspomnianych zewnętrznych firmach podwykonawczych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24