Były szef Audi Rupert Stadler usłyszał zarzuty prokuratorskie w związku z jego udziałem w aferze związanej z silnikami Diesla. Poza nim oskarżone są jeszcze trzy osoby.
Prokuratura w Monachium zarzuca Stadlerowi, że co najmniej od końca września 2015 roku wiedział o montowaniu w samochodach marki Audi, Volkswagen i Porsche silników, wyposażonych w oprogramowanie wypaczające wyniki kontroli emisji spalin. Uruchamiało się ono podczas testów i powodowało przekłamywanie wyników. Podczas regularnej jazdy poziom emisji był jednak wyraźnie wyższy. Mimo posiadanych informacji były szef firmy, która jest częścią koncernu Volkswagen, nie interweniował w tej sprawie.
Setki tysięcy aut
Jak czytamy w oświadczeniu prokuratury zamieszczonym w środę na stronie internetowej, do nieświadomych użytkowników trafiło ponad 250 tys. pojazdów marki Audi, 112 tys. porsche i 71,5 tys. volkswagenów z fałszującym oprogramowaniem. Pojazdy trafiły głównie na rynek europejski i amerykański.
Pozostałym trzem oskarżonym zarzuca się zaprojektowanie rozwiązania służącego do oszukiwania przyrządów kontrolnych.
Oszustwo zostało wykryte w USA w 2015 roku. Od tamtej pory VW zapłacił ponad 30 mld euro kar.
W wydanym w środę oświadczeniu Audi przypomina, że Stadler pracował w firmie od 1990 do 2018 roku i przez prawie 12 lat był prezesem zarządu przedsiębiorstwa.
"W czasie, kiedy pełnił tę funkcję, Audi stało się firmą odnoszącą sukcesy na rynku międzynarodowym. Zasada domniemania niewinności obowiązuje wobec wszystkich oskarżonych do czasu wyjaśnienia zarzutów" - czytamy w dokumencie.
"Jednocześnie w interesie pracowników, udziałowców i całej firmy jest pełne prawne wyjaśnienie kwestii, które doprowadziły do kryzysu dieslowego. Zgodnie z zasadami praworządności to sąd wydaje opinie na temat zarzutów formułowanych przez prokuraturę. Komentowanie ich przez Audi byłoby niewłaściwe" - pisze przedsiębiorstwo, zapewniając, że współpracuje z organami ścigania.
Autor: kris / Źródło: PAP