Rosyjską gospodarkę dławi kryzys. Zwolnienia, cięcia wynagrodzeń, wyższe ceny w sklepach coraz mocniej uderzają w klasę średnią. Jedak jej przedstawiciele nie będą motorem napędowym rewolucji. Choć większości doskwiera gospodarcze spowolnienie, to boją się konsekwencji, które mogą ich spotkać za protesty.
Rosyjska ginekolog Ekatarina Chatskaja uważa, że po cięciach w jej szpitalu pracuje za długo. Miarka się przebrała, kiedy jej dziewięcioletni syn powiedział, że chciałby zachorować, aby matka została z nim w domu. Wtedy, wraz z innymi lekarzami ogłosiła akcję "work-to-rule", czyli pracy tylko w zakontraktowanych godzinach.
Bunt?
- Obciążenie było nie do zniesienia od listopada, kiedy zwolniono część personelu - mówi 33-letnia lekarka i dodaje, że zarówno ona, jak i jej koledzy i koleżanki po fachu odmówili pracy po godzinach. - To próba ochrony służby zdrowia, która obraca się w ruinę - dodaje. Jednak tak jawne wyrażanie niezadowolenia z decyzji władz dotyczących cięć budżetowych jest w Rosji rzadkością. Po tym, jak Rosja zaangażowała się w konflikt na wschodzie Ukrainy i ogłosiła aneksję Krymu, kraj objęto sankcjami gospodarczymi a jednocześnie ceny ropy na światowych rynkach zaczęły spadać. W sklepach wzrosły ceny, rosnąca inflacja sprawiła, że nawet za solidne wynagrodzenie niewiele można było kupić. A Kreml ogłosił też redukcję zatrudnienia i płac.
Bez zaangażowania
Pomimo tego, że w kraju żyje się coraz trudniej, rosyjska klasa średnia niechętnie obwinia prezydenta Władimira Putina i jego politykę za to, co dzieje się z gospodarką. - Musieliśmy coś zrobić, bo wymagania i liczba godzin pracy ciągle rosły - wyjaśnia Ekatarina Chatskaja i dodaje, że wraz ze zwolnieniami przybyło jej pacjentów, a dodatkowo obcięto jej część wynagrodzenia. Pomimo to lekarka nie chce angażować się w politykę.
Strach
Spowolnienie gospodarcze odczuwa też Anna, która kieruje firmą działającą w branży IT. - Z 600 zamówień, które miałam na początku roku pozostało tylko 250 - mówi Anna, która chce pozostać anonimowa. Kryzys dotyka też rynek nieruchomości. Natalia, również nie podaje nazwiska, uważa, że jest coraz mniej chętnych na biura, a w wiele wcześniej zajętych budynków stoi pustych. - Na rynku jest teraz źle. Jest coraz więcej ogłoszeń lokali na wynajem lub sprzedaż - mówi Natalia. Obie kobiety nie zdradzą swoich nazwisk, bo obawiają się negatywnych konsekwencji, jakie mogłyby je spotkać za głośne mówienie o kryzysie w Rosji.
Nie będzie protestów?
Spadek realnego wynagrodzenia, słaby rubel i wysoka inflacja uderza w klasę średnią. Część z jej przedstawicieli musi zrezygnować z zagranicznych wakacji, inwestycji mieszkaniowych, czy lepszej edukacji dla dzieci. - To około 15 proc. całej populacji Rosji. Kolejne 25 proc. aspiruje do tego poziomu - mówi Swietłana Marejewa, badaczka z Rosyjskiej Akademii Nauk. Jej zdaniem ich warunki życia mogą jeszcze się pogorszyć przez kryzys gospodarczy. - Ich zdolność do płacenia np. za prywatną opiekę zdrowotną, czy edukację spada. To efekt cięć budżetowych. Jednak powodują one tylko pojedyncze głosy protestu - dodaje Marajewa.
Motor zmian?
Choć spowolnienie gospodarcze w Rosji zaczyna doskwierać coraz większej liczbie nauczycieli, przedsiębiorców, specjalistów IT, czy właśnie lekarzom, to politykę zostawiają oni rządzącym. Nie widzą potrzeby zmian. Władimir Petukow, szef centrum badań społecznych w Rosyjskiej Akademii Nauk twierdzi, że wszystkie przejawy buntów szybko wygasają. - Ci, którzy myśleli, że klasa średnia będzie motorem zmian będzie rozczarowana - uważa Petukow.
Wielu Rosjan myśli podobnie jak Maria Gubareva, lekarka która także bierze udział w akcji "work-to-rule". Powiedział agencji Reuters: "Co rząd powinien zrobić? To pytanie do jego liderów".
Autor: msz//km / Źródło: Reuters, The Moscow Times, tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: wikimedia.org/(CC BY-SA 3.0) | Dmitry97ken