Jak donosi CNN, Rosjanie wykorzystali popularną grę Pokemon Go, aby wpłynąć na sytuację polityczną w USA. Dziennikarskie śledztwo wykazało, że próbowali przy jej pomocy zwiększyć napięcia rasowe w Stanach Zjednoczonych.
CNN wskazuje, że rosyjskie próby ingerencji w amerykańską politykę nie skończyły się na działaniach wymierzonych w użytkowników Facebooka i Twittera. Z dziennikarskiego śledztwa dziennikarzy stacji wynika, że pracująca na zlecenie Kremla agencja Internet Research Agency (IRA) prowadziła operacje także na innych popularnych serwisach, takich jak Instagram, YouTube, Tumblr, a także poprzez grę na smartfony - Pokemon Go.
W czerwcu zeszłego roku w jednej z pokemonowych rozgrywek pojawiło się nowe zadanie. Uczestnicy mieli łapać stworki w pobliżu miejsc, gdzie amerykańska policja dopuściła się aktów przemocy, a złapane pokemony nazywać nazwiskami ofiar.
Zwycięzcy otrzymywali karty podarunkowe jednego ze sklepów internetowych. Według CNN, takie działania miały zwiększyć napięcia na tle rasowym w Stanach Zjednoczonych.
Specjalna kampania
Akcja w Pokemon Go były elementem większej kampanii nazwanej "Nie strzelaj do nas". Zdaniem CNN, nazwa mogła odnosić się do sloganu "Ręce do góry, nie strzelaj", który stał się popularny po strzelaninie w miasteczku Ferguson, w której policjant po służbie zabił czarnoskórego 18-latka Michaela Browna.
Jak czytamy, rosyjskie służby wykorzystywały platformę do nagłaśniania incydentów z udziałem policjantów, wskazujących na ich rzekomą brutalność. Miało to pozwolić na osiągnięcie dwóch celów: Afroamerykanów zachęcić do protestów, a pozostałych Amerykanów skłonić do oceny tej aktywności jako rosnącego zagrożenia.
CNN wskazuje, że jego źródła potwierdziły, iż strona kampanii "Nie strzelaj do nas" na Facebooku była jednym z 470 kont, które zostały usunięte po tym, jak stwierdzono, że prowadzone tam działania są związane z propagandą rosyjskich służb.
Zawieszone zostały także profile akcji na Instagramie i Twitterze. Strona i kanał kampanii pozostały jednak aktywne na YouTube'ie. Można tam znaleźć ponad 200 wideoklipów, policyjnych i amatorskich nagrań pokazujących przypadki domniemanej brutalności stróżów prawa. Filmy opublikowane w okresie od maja do grudnia 2016 roku wyświetlono ponad 368 tysięcy razy.
Dziennikarzom CNN nie udało się zdobyć komentarzy przedstawicieli wymienionych wyżej serwisów społecznościowych. W trzech źródłach potwierdzono jednak, że pracownicy Facebooka, Twittera, Alphabet (spółka matka Google) i YouTube zgodzili się zeznawać w tej sprawie przed senacką komisją. Jej posiedzenie ma się odbyć 1 listopada tego roku.
Autor: mb / Źródło: CNN
Źródło zdjęcia głównego: CNN