Negocjowana umowa o transatlantyckim partnerstwie handlowo-inwestycyjnym Unii Europejskiej i USA (TTIP) będzie korzystna dla wielkich korporacji. Dla Polski korzyści te mogą być minimalne - ocenili uczestnicy czwartkowej konferencji "Polska i TTIP - szansa na wzrost czy zagrożenie dla demokracji i rynku pracy".
Debatę, która odbyła się w czwartek w Sejmie zorganizowała Fundacja im. Friedricha Eberta i Fundacja Centrum im. Ignacego Daszyńskiego.
Handel po nowemu
Prof. Leokadia Oręziak ze Szkoły Głównej Handlowej mówiła, że TTIP jest efektem ogromnej zmiany w światowym podejściu do handlu. - Wszystko zmierza do tego, aby tak ukształtować relacje, aby podstawowe reguły ustalały kraje wysokorozwinięte - mówiła. Jej zdaniem TTIP jest umową "wszechogarniającą", bowiem nie tylko znosi bariery celne, ale dotyczy też ograniczeń pozataryfowych. - Czy idea całkowicie wolnego handlu jest dobra dla Polski? (...). To sprzyja silnym i na ogół jest niekorzystne dla krajów słabszych - oceniła. Ostrzegła, że konsekwencją wejścia w życie umowy będzie redukcja praw pracowniczych w UE, praw konsumentów i ochrony środowiska. Dodała, że patrząc z punktu widzenia UE zmiana będzie leżała w interesie wielkich korporacji, które eksportują do USA. Jednocześnie na unijny rynek trafi masa konkurencyjnych towarów, które jednak nie spełniają obecnych norm UE. - Ktoś musi na tym ucierpieć. Konkurencję wytrzymają kraje silne. Niestety, Polska znajdzie się w sytuacji przegranych (...). Musimy mieć świadomość tego, że korzyści nie będą równo rozłożone - oceniła Oręziak.
Podatni na propagandę?
Marcin Wojtalik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności mówił, że łatwo ulec - zwłaszcza w Polsce - propagandzie na temat korzyści wynikających z TTIP. Według niego zupełnie inny obraz jest przedstawiany w dyskusji na temat TTIP prowadzonej na przykład w Wielkiej Brytanii, czy w Niemczech. Wskazał, że według polskiego resortu gospodarki dzięki TTIP można się spodziewać wzrostu handlu z USA o 20-30 proc. Wojtalik zaznaczył jednak, że udział tego handlu w międzynarodowej wymianie Polski wynosi zaledwie ok. 2,5 proc., od których trzeba będzie liczyć ten wzrost. Ekspert przywołał raport austriackiej fundacji na rzecz badań w zakresie rozwoju, z którego wynika, że wśród krajów UE, które miałyby skorzystać na TTIP, Polska jest na szóstym miejscu od końca. Pierwsza Wielka Brytania, za nią Szwecja i Irlandia. - Ewentualne korzyści, jeśli będą istniały - będą drobne. W przypadku Polski to wpływ 0,5 proc. PKB w kilkunastoletniej perspektywie - powiedział. Zaznaczył, że w umowie ma być zawarta klauzula o arbitrażu inwestycyjnym (tzw. ISDS), która wywołuje protesty w całej Europie. To mechanizm przewidujący, że spory firm z państwami wynikłe na bazie TTIP mają być rozstrzygane nie przez sądy państwowe, ale prywatny arbitraż. - ISDS jest jednym z bardzo ważnych narzędzi globalnych korporacji wyzyskiwania krajów ubogich - powiedział. Wskazał, że Polskę obowiązuje podobna umowa podpisana z USA w 1990 r. Dlatego Polski rząd uważa, że ISDS przewdziane przez TTIP może być bardziej korzystne dla naszego kraju niż obecne uregulowania. Mieszkańcy Zachodu Europy nie wyobrażają sobie jednak, by taki system został przeszczepiony do relacji USA-UE.
Badania konieczne
Były wiceminister nauki, ekspert gospodarczy dr Wojciech Szewko zwrócił uwagę na brak rzetelnych badań i symulacji dotyczących wpływu umowy TTIP na polski system gospodarczy. Według niego z ocen dokonywanych np. przez WTO, czy OECD wynika, iż Polska może odnieść korzyści, ale dla całej UE skutki umowy będą niekorzystne. Ekspert zwrócił uwagę, że w Polsce mamy konkurencyjne ceny niektórych towarów, np. kilkukrotnie tańszą żywność niż w USA, i równie konkurencyjne płace. - Istnieje potencjał w otwarciu rynku amerykańskiego dla polskich firm - powiedział. Wskazał, że amerykańskie związki zawodowe oceniają, iż wskutek zmian w USA zniknie ok. 250 tys. miejsc pracy, które jednak pojawią się w Europie - głównie w Rumunii i Polsce. Amerykańscy związkowcy zwracają bowiem uwagę na bardzo elastyczny rynek pracy w Polsce, co - zdaniem Szewki - należy rozumieć, jako systemowe łamanie praw pracowniczych. - Uznaje się, że Polska i Rumunia są do tego stopnia 'dzikimi' krajami, jeśli chodzi o prawo pracy, że amerykańskim firmom będzie opłacało się tu przenieść produkcję - powiedział. Dodał, że szansą dla Polski może być też możliwość zakupu gazu skroplonego z USA, cztery razy tańszego niż obecnie kupowany rosyjski gaz ziemny. Ekspert przyznał, że podpisując umowę UE zrezygnuje ze swojej suwerenności dotyczącej ochrony rynku pracy, regulacji inwestycji, norm dotyczących jakości żywności, czy ochrony środowiska. - Najbardziej problematyczne (...) jest to, że mamy za mało pewnych dokumentów i nie możemy ocenić skutków tej umowy - zwróciła uwagę była minister sprawiedliwości Niemiec w rządzie SPD-Zieloni prof. Herta Däubler-Gmelin. Przyznała, że wielkie niemieckie korporacje, jak Daimler, Siemens, Bosch, czy Volkswagen popierają podpisanie umowy z USA ze względu na likwidację bardzo uciążliwych dla nich pozataryfowych barier w eksporcie. Według niej argument taki należy zrozumieć. Z drugiej jednak strony można się zastanawiać, czy podniesienie płacy minimalnej nie zostałoby potraktowane, jako wprowadzenie niedozwolonego przez TTIP ograniczenia. - Będziemy mieli coraz mniejsze i gorsze standardy, także w zakresie prawa pracy. Korzyści osiągną ci, którzy będą mieć swobodny dostęp do rynku - dodała.
TTIP a demokracja
Podczas konferencji mówiono także o TTIP w kontekście procedur demokratycznych. Wskazano na tajność negocjacji oraz fakt, że spotkania z lobbystami mają w nich nadrzędny charakter nad systemem demokratycznym. Według uczestników konferencji to wyłom w istocie systemu demokratycznego, który stanowi podstawę UE. Dotychczas w ramach TTIP odbyło się dziewięć rund negocjacyjnych. Toczą się one w trzech obszarach: dostępu do rynku (towary, usługi, zamówienia publiczne), współpracy regulacyjnej oraz zasad w handlu, obejmujących m.in. surowce, energię i prawa do ochrony własności intelektualnej. Kolejna runda rozmów zapowiadana jest na lipiec. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów negocjacji nad umową jest mechanizm rozwiązywania sporów państwo-inwestor, w skrócie ISDS. Takiego mechanizmu domagają się Amerykanie. Przeciwnicy ISDS, głównie organizacje pozarządowe, wskazują na niebezpieczeństwo wpływania przez inwestorów na działalność regulacyjną państw, m.in. w sprawie zabezpieczenia praw socjalnych czy ochrony środowiska. Kaluzula pozwala na rozwiązywanie sporów między państwem a przedsiębiorstwem w prywatnych sądach arbitrażowych i władze stawia na równi z firmami. W razie przegranej naraża rządy na wielomilionowe odszkodowania bez możliwości odwołania.
Autor: mn / Źródło: PAP