Mamy nową specjalność narodową: poszukiwanie franków w bankach. Sporo osób zastanawia się, czy bank udzielając kredytu we franku finansuje ten kredyt faktycznie frankami, czy polskim złotym – co sugeruje, że cała konstrukcja zaczyna wyglądać trochę jak instrument pochodny. Niestety, odnoszę wrażenie, że to poszukiwania jałowe, bo tak naprawdę między jedną i drugą opcją nie ma dużej różnicy.
Z ekonomicznego punktu widzenia, moim zdaniem różnica nie istnieje, tak zwany kredyt frankowy w obydwu wersjach (kredyt w CHF i kredyt w PLN indeksowany CHF) spłaca się dokładnie tak samo i dokładnie o to samo w nim chodzi (pomijając kwestie spreadu, którą dziś można już obejść dzięki ustawie antyspreadowej).
CHF, czy nie - spłaca się tak samo
W jednym i drugim przypadku comiesięczny strumień gotówki od kredytobiorcy do banku ściśle zależy po pierwsze od stopy procentowej w Szwajcarii, a po drugie od kursu walutowego. Tak więc w jednym i drugim przypadku bank, zgodnie z zasadami rachunkowości zabezpieczeń i tak musi się zabezpieczać przed ryzykiem zmiany tych strumieni, czyli tego, że raz dostaje więcej, a raz mniej przeliczając to na PLN. Nie ma tu żadnej różnicy czy robi to pożyczając franki (i wtedy „ma franki”) czy stosując bardziej skomplikowane instrumenty pochodne typu CIRS (currency interest rate swap) - i wtedy wygląda to tak, że „nie ma franków”, bo instrument pochodny to nie frank. Sens ekonomiczny jest ten sam – strony się umawiają, że kredytobiorca uzależnia się od kursu franka – czyli bierze na siebie ryzyko walutowe. Bank tego ryzyka na siebie nie bierze, bo zabezpiecza się przed nim z drugiej strony.
Zabezpiecza się doprowadzając do sytuacji, w której ma tyle samo aktywów zależnych od CHF, co pasywów zależnych od CHF. Aktywami są kredyty, więc musi dokładać pasywów, czyli pożyczać od kogoś na rynku. Forma pożyczki nie ma żadnego znaczenia, kluczowe jest to, że mu się w bilansie zgadza lewa strona z prawą.
To zabezpieczanie się nie musi oznaczać dosłownego finansowania kredytu walutą szwajcarską, ale i tak kosztuje i jest obowiązkowe - czyli bank nie może grać z klientem na forexie zarabiając, kiedy on traci i odwrotnie (zarabia za to na spreadzie, ale to inna historia). Oczywiście drugą częścią dealu związanego z kredytu w CHF jest to, że klient ma oprocentowanie ze Szwajcarii – zmienne, ale też znacznie niższe niż w Polsce i w czasach boomu 2006-2008 i dzisiaj. To jest korzyść dla kredytobiorcy i główna przyczyna popularności tych kredytów, natomiast dla banku to też jest neutralne, bo przed tym, podobnie jak przed zmianą kursu walutowego też się zabezpiecza. Czyli poziom stawki LIBOR też jest dla banku obojętny, nawet kiedy LIBOR jest ujemny. Bank zarabia na marży, nie na stawce LIBOR, a obniżenie tej stawki poniżej zera nie skutkuje wbrew temu co mówią banki "obniżeniem marży". Marża jest ta sama, natomiast ujemny LIBOR bank ma też z dwóch stron - i w kredycie dla klienta, ale też w instrumencie, którym się zabezpiecza, z drugiej strony. Dlatego LIBOR jest dla niego neutralny.
Wszystkie kredyty w Polsce są w PLN
Ale zabezpieczanie się przez bank frankami nie oznacza, że kredyt jest we franku. Tak na dobrą sprawę wydaje mi się, że generalnie wszystkie kredyty udzielone przez polskie banki są w PLN, co wynika z samego mechanizmu działania banku. Bank nie „wypożycza” zgromadzonych wcześniej depozytów, tylko tworzy kredyt „z powietrza” kreując w ten sposób nowy pieniądz – na tym polega właśnie kreacja pieniądza w gospodarce.
Kredyt ten ląduje gdzieś na czyimś depozycie i w ten sposób powstaje nowy depozyt. Czyli depozyt jest efektem kredytu, a nie odwrotnie. Wydaje mi się też, że polski bank nie może kreować walut obcych, np. franków. Na pewno nie może kreować depozytów w CHF, bo wtedy my tu w Polsce zwiększalibyśmy podaż pieniądza szwajcarskiego i to poza kontrolą szwajcarskiego banku centralnego. Byłaby to rzecz niesłychana. Bank w Polsce może kreować tylko PLN, a skoro tak, to wszystkie kredyty w polskich bankach są w PLN, niezależnie od nazwy.
Aktywa i strumienie
Trzeba jednak też odróżniać aktywa od strumieni. Kredyt, czyli aktywa są w złotych, ale strumień kredytu frankowego, czyli raty są ściśle uzależnione od CHF. Natomiast zgodnie z prawem bank jako spółka zarejestrowana w Polsce prowadzi rachunkowość w walucie polskiej. Wszystko więc musi przeliczać codziennie na koniec dnia na złote. Tak więc tak czy inaczej gdzieś musi następować zamiana strumienia uzależnionego od CHF w PLN.
Moim zdaniem kredyt indeksowany w CHF różni się od kredytu w CHF tylko miejscem tej zamiany. Kiedy mam kredyt w CHF, to sam kupuje franki, wpłacam je do banku, a bank sam sobie to przelicza na PLN po bieżącym kursie, to samo robiąc ze swoim zabezpieczeniem z drugiej strony bilansu. Natomiast jeśli kredyt jest indeksowany frankiem, to bank nie musi już niczego sobie zamieniać, bo to klient zamienia swoje zobowiązanie wobec banku z franka na PLN i wpłaca bankowi już złote. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to różnica absolutnie nieistotna.
Ważne jest też to, że bank z jednej strony ma strumień gotówki od klienta uzależniony od notowań CHF co oznacza, że nawet jeśli sam strumień jest w PLN, to jednak jest to pozycja walutowa - bo zależna od notowań waluty obcej. Podobnie z drugiej strony zabezpieczenie banku to też pozycja walutowa, bo to zobowiązanie banku dotyczące franków. Nawet więc jeśli teoretycznie kredyt jest w PLN i nawet jeśli bank nie ma namacalnie u siebie waluty szwajcarskiej, to nie znaczy, że cała ta konstrukcja jest mirażem nie mającym nic wspólnego z frankami. Franki szwajcarskie i ich kurs w stosunku do PLN są dla niej kluczowe. Dlatego ryzyko walutowe związane z tym kredytem nie jest efektem tego, że bank podstępnie kogoś wrobił, tylko jest jednym z oczywistych elementów takiego kontraktu. Klient banku wybiera sobie oprocentowanie z zagranicy, bo jest niższe, ale w zamian za to godzi się na obarczenie ryzykiem walutowym.
Bank dostosowuje wielkość zabezpieczenia do wielkości strumieni uzależnionych od notowań franka, które co miesiąc dostaje pod postacią rat. Gdyby teraz nagle przewalutować kredyty frankowe na PLN, to bank zostaje z zabezpieczeniami po stronie pasywów, ale znikają mu uzależnione od franka aktywa. Zobowiązania wynikające z zabezpieczeń musi więc pokryć z własnych kapitałów i tu ponosi stratę. Taki mechanizm miałby miejsce niezależnie od tego, czy bank "ma franki" czy ma "zaledwie" pozycję zabezpieczającą strumienie rat uzależnionych od CHF.
Po co bankom kredyty w CHF
Ale skoro nie ma różnicy i kredyty w CHF nie są chytrą pułapką pozwalająca bankowi zarobić więcej na kliencie, to po co w ogóle banki te kredyty wymyśliły? No cóż, kredyt hipoteczny, jako produkt najczęściej 30-letni przywiązuje klienta do banku. Można mu wtedy sprzedawać inne, bardziej zyskowne dla banku produkty typu karta kredytowa. Jasne jest więc dlaczego pojawiły się kredyty hipoteczne. To, że karierę zrobiły kredyty we franku wynika z prostej konkurencji między bankami.
Kredyty w CHF były w latach boomu 2006-2008 znacznie tańsze, a banki walczyły wtedy o udział w rynku. A udział ten najlepiej się zdobywało oferując to czego ludzie chcą najbardziej, czyli tańszy kredyt w CHF. Wskazuje na to z jednej strony przykład Pekao SA, który nie udzielał kredytów w CHF i stracił wtedy część rynku, a z drugiej strony stosunkowo nowy wtedy Getin, który tak bardzo starał się rozepchnąć na rynku, że dziś to właśnie w tym banku kredyty w CHF stanowią największy problem.
Pozostają bardzo ciekawe kwestie prawne, związane zwłaszcza z tym, co stanie się, jeśli klient przez wzrost kursu franka spłaci w trakcie trwania kredytu udzielonego w PLN i indeksowanego frankiem więcej niż pożyczył w przeliczeniu na PLN i dalej będzie musiał spłacać. To faktycznie niesamowicie ciekawa sprawa i moim zdaniem w takiej sytuacji ewidentnie coś jest na rzeczy, ale to sprawy dla prawników. Mam nadzieję, że kiedyś jakiś sąd wyda na ten temat rozstrzygnięcie. Ale nawet w takiej sytuacji nie ma znaczenia, czy w banku „są franki”, czy ich „nie ma”.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24