Europejski Bank Centralny jeszcze w tym tygodniu zacznie skup ABS-ów, czyli asset backed securities. Dzisiaj poinformował, że wszystko od strony technicznej jest już gotowe. Na czym polega najnowszy pomysł Mario Draghiego?
ABS to securities, czyli obligacje emitowane przez banki, których zabezpieczeniem są aktywa (asset backed) tych banków, a więc przede wszystkim pakiety udzielonych przez nie kredytów. Skup tych instrumentów przez ECB ma podnieść ich cenę, a co za tym idzie ma sprawić, że same kredyty staną się więcej warte, a więc banki komercyjne zyskają dodatkową zachętę do tego, aby kredytów udzielać (nie tylko zarobią na odsetkach, ale też będą mogły je sprzedać z zyskiem bankowi centralnemu).
ECB chce w ten sposób rozruszać akcje kredytową dla małych i średnich firm. Problem w tym, że ECB zamierza kupić tylko ABS-y najwyższej jakości, a więc te z kredytami dla najlepszych, czyli najbogatszych, czyli największych firm. Sceptycy obawiają się, że banki dostaną zachętę do tego, aby jeszcze bardziej skupiać się na kredytobiorcach o najlepszym standingu, jeszcze bardziej niż dotąd pomijając niedoinwestowanych maluchów. Misie jak wiadomo są bardziej ryzykownymi klientami dla banków niż firmy duże i tego problemu akcja ECB raczej nie rozwiąże.
Możliwe, że ECB chce swoją inicjatywą poprawić też popyt na kredyt, czyli dodać firmom otuchy. Tak jakby Draghi chciał wszystkim przedsiębiorcom powiedzieć: patrzcie jak aktywnie walczymy z kryzysem, nie bójcie się deflacji, skupimy tak dużo instrumentów finansowych i tak bardzo powiększymy ilość pieniądza w gospodarce, że na pewno skończy się to jakąś inflacją, ludzie znów dzięki temu zaczną wydawać więcej pieniędzy i wasz biznes (już za chwilkę) ponownie zacznie się kręcić. A skoro tak, to już dziś śmiało możecie wziąć kredyt i budować nową fabrykę, aby zwiększyć moce produkcyjne, których za chwilę będziecie potrzebować.
Taki trik z powodzeniem stosował w ostatnich latach Fed i stara się stosować Bank of Japan. Tyle, że tam skupowano obligacje rządowe, znacznie ważniejsze w architekturze rynków finansowych. Dzięki temu wpływ na obniżanie stóp procentowych w gospodarce i wpływ na oczekiwania inflacyjne firm był większy. Przede wszystkim zaś ludzie na rynku i w firmach widzieli, że Bernanke, czy Kuroda robią to na serio. ECB wciąż ma poważne prawne wątpliwości co do tego, czy może legalnie skupić z rynku obligacje rządowe. Jest rozdarty pomiędzy frakcje, więc na razie postanowił skupić coś innego, żeby nie tracić czasu. Mam wrażenie, że gdyby ktoś rzucił pomysł, żeby zrobić skup tusz wieprzowych, to ECB też by na to poszedł. Żeby tylko pokazać rynkowi: patrzcie, nie popadajcie w depresję, my też drukujemy pieniądze, więc wszystko będzie dobrze.
Problem w tym, że właśnie doświadczenia Fed, czy Japonii z ostatnich lat udowadniają, że zwiększanie sumy bilansowej banku centralnego, czyli tak zwany „dodruk pieniądza” nie wywołuje żadnej inflacji. A skoro tak i skoro wszyscy już to wiedzą, to trudno powiedzieć dlaczego taki ruch w Europie miałby zahamować narastanie oczekiwań deflacyjnych i wyciągnąć europejską gospodarkę z bagna, w które się powoli zapada.
Zresztą Draghi to wie. Od wielu miesięcy w każdym przemówieniu podkreśla, że sam bank centralny niczego nie załatwi, że zerowym stopom procentowym muszą towarzyszyć odważniejsze ruchy rządów w kwestii polityki fiskalnej – najlepiej obniżki podatków. Do tego reformy rynku pracy. Sama polityka monetarna w Europie jest teraz jak wnoszenie na stół biesiadników kolejnych waz z ponczem, aby pili go więcej, tyle że biesiadnicy zasnęli. Niczego nie wypiją, niezależnie od tego, ile waz stoi na stole. Ktoś ich najpierw musi obudzić. A budzenie w tym przykładzie to już niestety kompetencja rządów, a nie banku centralnego.
Ciekawe jest też to, że to właśnie od ABS-ów zaczął się w 2007 roku kryzys w USA. Wtedy okazało się, że w związku ze spadkiem cen domów kredyty na zakup tych domów są mniej warte, a przez to same ABS-y, czyli w odmianie amerykańskiej instrumenty zabezpieczone pakietami kredytów hipotecznych, tracą na wartości. Potem banki doszły do wniosku, że w ogóle nie wiadomo ile te instrumenty są warte, więc przestały nimi handlować. Ci, którzy akurat mieli tego sporo w swoich szufladach stracili masę pieniędzy, a ponieważ nikt nie wiedział, kto ile ma tych ABS-ów, zrobił się krach w całym systemie, bo każdy był podejrzewany o rychłe bankructwo. Od tego wszystko się zaczęło. Tyle, że wtedy w USA problemem było to, że banki ryzykowały za mocno. Dziś w strefie euro problem polega na tym, że banki w ogóle nie chcą ryzykować, a ECB próbuje różnych sztuczek, żeby je choćby na drobne ryzyko namówić.
Bez rządowych reform i tak nic z tego nie wyjdzie. Na razie zamiast reform mamy sztuczki.
Autor: Rafał Hirsch
Źródło zdjęcia głównego: EPA