Mówi się, że Europejski Bank Centralny wprowadzi dziś ujemną stopę procentową. Rynek jest o tym przekonany. Na pierwszy rzut oka to operacja nonsensowna, podobnie jak tłumaczenie, że banki mają zabrać pieniądze z depozytu w ECB i udostępnić je firmom na rynku poprzez kredyty. Banki komercyjne nie mogą bowiem „wyjmować” pieniędzy z banku centralnego, to technicznie niemożliwe. Ale możliwe, że w ujemnej stopie procentowej jest inna logika i o co innego w niej chodzi.
Ujemne oprocentowanie depozytu w banku centralnym nie zmusi banku komercyjnego do tego, żeby pożyczał więcej na przykład małym i średnim firmom. Z dwóch powodów. Po pierwsze bank, aby udzielić kredytu nie potrzebuje depozytu, bo tworzy kredyt z powietrza, jeśli więc nie pożycza małym firmom, to zapewne są tu inne przyczyny. Udzielone wcześniej małym firmom kredyty mogą się źle spłacać, co podnosi ryzyko kredytowania tego sektora a poza tym niewykluczone, że same małe firmy nie palą się do tego, żeby się zadłużać. Część z nich zapewne ma problem z kredytami zaciągniętymi wcześniej. Na pewno nie jest tak, że bank nie pożycza bo nie ma na to pieniędzy. Dlatego też ruch uzasadniany chęcią „wypędzenia” pieniędzy z depozytu w banku centralnym na rynek jest bez sensu.
Jest tym bardziej bez sensu, że nie da się tego zrobić. To co banki komercyjne trzymają na depozycie w banku centralnym, to tak zwane rezerwy emitowane przez bank centralny. Są one elementem bilansu banku centralnego po stronie pasywów. Kiedy bank centralny skupuje z rynku na przykład obligacje, to powiększa swoje aktywa. Wtedy też płaci bankom za skupione obligacje rezerwami, czyli dopisując im kwoty na rachunkach w banku centralnym. W ten sposób bank centralny powiększa swoje pasywa. Powiększa je o tyle samo, o ile powiększył aktywa skupując obligacje.
Banki komercyjne dysponują rezerwami na rachunkach w banku centralnym i mogą nimi handlować między sobą. Są one bardzo przydatne w codziennych rozliczeniach, kiedy na koniec dnia w każdym banku bilans musi się zgadzać. Wtedy w jednym banku okazuje się, że jest za dużo tej „gotówki”, a w innym za mało. Rezerwy banku centralnego służą więc bankom przede wszystkim do rozliczeń między sobą. Kluczowe jest to, że te rozliczenia nie powodują zmiany wielkości rezerw w całym systemie bankowym. Banki przerzucają się nimi nawzajem, ale jest ich ciągle tyle samo. Banki komercyjne nie mogą zwiększać ani zmniejszać wielkości rezerw ulokowanych na rachunkach w banku centralnym, ponieważ są to pasywa banku centralnego, a o pasywach, podobnie jak i o aktywach banku centralnego decyduje wyłącznie bank centralny. Bank komercyjny nie może więc „wypożyczyć” na rynku małym firmom pieniędzy, które posiada w banku centralnym, bo nie ma takiej możliwości prawnej ani technicznej (plus nie ma takiej potrzeby o czym pisałem wyżej, bo bank nie potrzebuje niczego do tego, żeby stworzyć nowy kredyt). Wielkość rezerw w banku centralnym zmienia się wtedy, kiedy zmienia się stan aktywów banku centralnego. Kiedy bank centralny skupuje obligacje z rynku, albo udziela bankom komercyjnym pożyczek, wtedy z drugiej strony wielkość rezerw rośnie. Kiedy banki komercyjne spłacają pożyczki albo, kiedy skupione obligacje zapadają – wtedy wielkość rezerw spada.
Wzrost rezerw będący efektem skupu obligacji jest często nazywany dodrukiem pieniądza. Jest to o tyle prawdziwe, że faktycznie pieniądza w systemie wtedy przybywa. Jest to też jednak o tyle absurdalne, że jednocześnie ubywa w systemie bankowym obligacji, więc stan posiadania banków się nie zmienia, a pieniądz stworzony w ten sposób przez bank centralny nie może tegoż banku opuścić. Może krążyć tylko pomiędzy podmiotami, które mają rachunki w banku centralnym, czyli tylko między bankami komercyjnymi.
To, po co obniżać stopy depozytowe poniżej zera i po co zmuszać banki komercyjne do ponoszenia kosztów związanych z trzymaniem w banku centralnym kasy, której i tak nie da się trzymać gdzie indziej?
Istnieje w strefie euro coś takiego jak defragmentacja rynku. Przed kryzysem banki posługujące się tą samą walutą handlowały między sobą niezależnie od tego skąd pochodzą. Niemiecki bank z hiszpańskim, grecki z francuskim itd. Działało to tak jak powinno w unii walutowej, w której jest tylko jeden bank centralny. Dzięki temu też polityka tych banków wobec swoich klientów była dość podobna. Mała firma we Francji mogła dostać kredyt na 5 proc. i w Hiszpanii też na 5 proc., w Niemczech może ewentualnie na 4 proc. Różnice były niewielkie, pomijalne.
Po kryzysie, który dotknął szczególnie południową część Europy bank z Niemiec przestał pożyczać bankowi z Włoch, bo się bał, że ten włoski zbankrutuje i pieniądze przepadną. Niestety taka sytuacja utrzymuje się do dzisiaj. W efekcie większość rezerw ECB leży w nim na rachunkach należących do banków niemieckich, holenderskich, austriackich itd. Słowem tych „zdrowszych”. Z kolei banki z Grecji, Włoch, Hiszpanii i Portugalii nie mają w ECB prawie żadnych depozytów, natomiast z powodu utrudnionego kontaktu z północą Europy finansują się i rozliczają dzięki płynności pożyczonej z ECB. Czyli ECB ma aktywa i pasywa. W ramach aktywów pożyczył pieniądze bankom na południu i utworzył przez to rezerwy do dyspozycji banków. Rezerwy te jednak należą obecnie głównie do banków z północy. Gdyby w tym systemie pominąć ECB wyszłoby, że banki z południa są zadłużone u banków z północy i jest to sytuacja trwała, bo pieniądz między nimi nie krąży, tak jak kiedyś. A unia walutowa tak nie powinna funkcjonować.
ECB wprowadzając ujemne oprocentowanie depozytów bankowych na swoich rachunkach wprowadzi tak naprawdę dodatkową opłatę obciążającą banki. Te banki, które trzymają tam depozyty. Czyli głównie banki z północy. Czyli te bogatsze. Wydaje mi się, iż ECB liczy na to, że naturalnym odruchem tych banków będzie chęć pozbycia się tych rezerw, żeby uniknąć wzrostu kosztów. Z powodów wymienionych wyżej banki mogą z tymi rezerwami zrobić tylko jedną rzecz: mogą je sprzedać innym bankom. Czyli zacznie się przerzucanie gorącego kartofla. To doprowadzi do tego, że Niemcy znów zaczną handlować z Portugalczykami i Włochami. Zacznie się ruch, zniknie defragmentacja rynku, unia walutowa znów będzie unią walutową.
Kolejnym efektem może być szybsze spłacanie przez banki pożyczek (LTRO) od banku centralnego. Ich spłacanie powoduje zmniejszanie się wielkości rezerw, czyli w tym przypadku zmniejszanie kosztów. Po trzecie efekt gorącego kartofla zapewne obniży stopy procentowe także na rynku międzybankowym, zapewne także poniżej zera. To znacząco zmniejszy atrakcyjność waluty euro dla inwestorów zagranicznych, co powinno osłabić euro – a o to także ECB chodzi, bo dzięki temu droższy stanie się import, co może pobudzać inflację i pozwoli uniknąć deflacji w Europie.
No i w końcu w sytuacji, w której banki mają wokół siebie coraz niższe stopy procentowe coraz trudniej będzie im zarobić jakieś normalne w ich mniemaniu pieniądze. A, to może doprowadzić do sytuacji, w której złagodzą warunki kredytowania dla małych i średnich firm i zaakceptują wyższe ryzyko związane z tym sektorem. To z kolei rozrusza europejską gospodarkę. Oczywiście, pod warunkiem że małe firmy zechcą te kredyty brać. Na to już ECB nie ma absolutnie żadnego wpływu.
Mimo wszystko ujemna stopa procentowa w banku centralnym, to ruch karkołomny, desperacki i bardzo ryzykowny. Możemy tylko domniemywać, jakie będą jej skutki, nikt nie wie tego na pewno, bo ujemnej stopy nigdy w Europie nie było (oprócz dwuletniej przygody w Danii, ale Dania nie ma płynnego kursu walutowego, więc, to inna sytuacja). Może się okazać, że efekty tego ruchu są zupełnie inne, niż zakłada ECB i ekonomiści na rynkach. Wiadomo na pewno, że w normalnej sytuacji pieniądze ulokowane na depozycie powinny przynosić w czasie dochód, a nie stratę. Sytuacja w strefie euro nadal jest więc wysoce nienormalna.
Autor: Rafał Hirsch
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Biznes i Świat