W związku z niezwykle dziwną decyzją premiera o tym, żeby płatne autostrady były przez pewien czas za darmo, można usłyszeć równie dziwne komentarze w tej sprawie. Najczęściej spotykany, to ten, że autostrady będą darmowe pozornie, bo przecież i tak za przejazd zapłacimy wszyscy, jako podatnicy.
Niezwykle trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób ja jako podatnik płacę za to, że ktoś inny przez 4 weekendy sierpnia nie zapłaci na autostradowej bramce. Podatki, które płacę nie wzrosły. Generalnie nikomu ich z tego tytułu nie podniesiono.
Nie ubyło też mi żadnych finansowych przywilejów w związku z tym, że autostrada jest za darmo. Nie słyszałem, żeby państwo musiało komuś zabrać z tego tytułu rentę albo obniżyć emeryturę, żeby pokryć niedobór wpływów z opłat za przejazd autostradą. Śmiem twierdzić, że w związku z tym, iż A1 jest za darmo przez jeden miesiąc żadnemu podatnikowi sytuacja finansowa się nie pogorszyła.
Wynika to z natury zarządzania budżetem państwa, która nie polega na precyzyjnym realizowaniu co do grosza wszystkich zaplanowanych wydatków. Wydatki sztywne, wynikające z ustaw, czy nawet Konstytucji realizuje się precyzyjnie, chociaż nawet tutaj istnieje pewna, częściowa dowolność w przesuwaniu ich w skali roku w przód albo w tył. Są też wydatki, przy których można zachować większą elastyczność. Nigdy nie ma tak, że się na koniec roku wydało dokładnie tyle, ile się miało wydać (zwykle wydaje się trochę mniej). W związku z tym rząd zawsze ma w budżecie pewną płynną poduszkę z gotówki. Podobnie instytucje podległe rządowi, na przykład GDDKiA. Dzięki temu w sytuacji nagłej katastrofy, która uzasadnia jakiś wydatek nadzwyczajny nie trzeba na drugi dzień podnosić VAT-u czy akcyzy. Elastyczność budżetu jest więc bardzo ważną i pozytywną wartością.
Dlatego, jeśli premierowi strzeli do głowy, żeby wziąć na barki budżetu koszt przejazdu autostradą przez 8 dni w miesiącu, rząd może to zrobić. Tym bardziej może to zrobić, jeśli akurat sytuacja w budżecie jest lepsza od zakładanej, wpływy podatkowe większe od planowanych, a wydatki nieco mniejsze. Wtedy nie dość, że możemy takie coś zrobić, to jeszcze na dodatek nas na to stać. Nas jako państwo, bez konieczności dodatkowego drenażu kieszeni jakiegokolwiek podatnika. Tak jest właśnie teraz. Stać nas na to. Nie musimy więc w związku z tym ograniczać żadnych innych wydatków.
Oczywiście większość pieniędzy, którymi dysponuje rząd pochodzi z podatków, ale my je i tak płacimy, a o tym, na co one idą i tak decyduje pochodzący z wyborów rząd – na tym, między innymi polega demokracja. Trudno więc narzekać na sytuację, w której rząd właśnie zadysponował jakimś znikomym ułamkiem tych podatków (chociaż oczywiście mogą to być też pieniądze z dywidend, z mandatów, z cła, bo to też dochody budżetowe, a wydatki budżetu nie są oznaczone, co do źródła pochodzenia).
Podsumowując: nie, nie płacimy jako podatnicy za darmowe autostrady w jakiś specyficzny, specjalny sposób. Nie dzieje się to kosztem nikogo ani żadnych innych wydatków i nikogo to nie obciąża.
Zupełnie inną sprawą jest, natomiast to, czy to mądry i potrzebny pomysł. I, czy skuteczny. Obawiam się, że jeśli tylko pogoda będzie sprzyjać przed bramkami na A1 w weekend ustawi się jeszcze więcej aut niż dotychczas, bo dojdą zwabieni tym, że raz w życiu można się przejechać za darmo. A na bramce, na której nawet nie trzeba płacić i tak trzeba zwolnić do 10-20 km/h. Czyli korek i tak będzie. Może nawet dłuższy.
Korek na autostradzie przy bramce to sytuacja nadwyżki popytu (ochoty na przejazd autostradą wyrażaną przez kierowców) nad podażą (która jest stała, bo w danym miejscu jest tylko jedna autostrada). Aby korek zniknął należy zrównoważyć podaż i popyt. Podaży nie da się zwiększyć, bo nie da się w sposób szybki zbudować kolejnej autostrady prowadzącej nad morze ani na istniejącej dobudować kolejnych pasów ruchu. Jedyny sposób to zmniejszenie popytu. Wolny rynek radzi sobie z tym poprzez wzrost ceny. Jeśli aż tyle osób chce przejechać płatną autostradą, to widocznie jest ona za tania i należy podnieść cenę za przejazd. Wtedy niektórzy się zniechęcą i korek zniknie – będzie w sam raz. Ci, których stać odzyskają komfort podróży.
Gdyby zamiast likwidować opłatę premier ją podwoił (ewentualnie pozwoliłby na to operatorowi autostrady) zapewne problem korków zniknąłby szybciej. Ale tego oczywiście premier nie zrobi, co z kolei może prowokować pytanie, po co tak właściwie on te opłaty zlikwidował. Ale, to już pytanie polityczne, czyli zupełnie inna historia.
Autor: Rafał Hirsch
Źródło zdjęcia głównego: Marta Łuszczyńska