Inwestowanie z trendem na rynku finansowym jest proste, łatwe i przyjemne. Najlepiej jak trend jest długoterminowy, spokojny i na płynnym rynku. Długoterminowy, bo chcemy zarabiać nie tylko dziś i jutro, ale włożyć pieniądze i załapać się na solidny zarobek przy ograniczaniu ryzyka i stresu. Spokojny, bo im dynamiczniej się wspinamy na wykresach, tym większe ryzyko korekty (co najmniej), a płynność pozwala na szybkie wycofanie się z inwestycji bez ryzyka, że się kupujący nie znajdzie.
W Nowym Jorku często można usłyszeć żeglarski tekst, że "nie możemy kierować wiejącym wiatrem, ale możemy odpowiednio ustawić żagle". I tak, jeśli kapitał na międzynarodowych rynkach rozpoczyna napływ do obligacji, akcji, surowców etc. to dostosowujemy swój portfel pod "wiejący wiatr". Tak, zdaję sobie sprawę, że nasuwają się słowa Warrenna Buffetta, który zwykł mawiać, że jednym z najgłupszych sposobów na inwestycje jest gra z trendem, liczy się cena, czy coś jest drogie czy tanie. Co prawda on potrafi oszacować wartość jak mało kto na świecie, ale w dzisiejszych warunkach, przy globalnym drukowaniu pieniędzy przez banki centralne nie oznacza wcale, że jak coś jest drogie, to nie może być jeszcze droższe. Im więcej taniego pieniądza na rynku i jak to mówią analitycy, ultra luźnej polityki bankierów centralnych i niestandardowych środków stymulujących wzrost gospodarczy, tym warunki do zarabiania są lepsze.
Polska bańka
Na naszym rynku w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z niewidzianym w historii trendem na obligacjach. Pod koniec 2011 roku rozpoczął się napływ kapitału. Obligacje zyskiwały w dynamicznym tempie. Podsumowując na naszej antenie 2012 rok wielu zarządzających mówiło, że trzeba ostrożnie podchodzić do tematu, bo już jest drogo. Wojciech Białek, główny analityk rynków finansowych CDM PEKAO pod koniec 2012 roku parafrazując słynne słowa prezenterki Joanny Szczepkowskiej o końcu komunizmu, wymienił datę i powiedział: w tym dniu w Polsce skończyła się hossa na polskich obligacjach. Cóż za wyczucie, cóż za rynkowy kunszt wychwycenia końca trendu. Mieliśmy odbicie w rentownościach, poszły mocno w górę, a więc ceny obligacji spadły. Tak było w 2013 roku. Pan Wojciech miał rację, ale tylko częściową. Hossa się nie skończyła, bo na horyzoncie pojawiły się drukarki z pieniędzmi. Tym razem w Europie. Każde posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego w 2014 roku to wsłuchiwanie się w słowa Mario Draghiego i jego zapowiedź dodatkowych "środków stymulujących". Wiadomo, czasy niepewne, niebezpieczna deflacja w krajach strefy euro, trzeba działać. W tym otoczeniu inwestorzy rzucili się na obligacje nawet takich państw jak Hiszpania, Włochy, Grecja. Nie do pomyślenie jeszcze w 2011 roku, a tu proszę, "wiatr wieje" to kupujemy. Polska na tle drożejących obligacji zwłaszcza południa Europy wyglądała jak perła. Gospodarka stabilna, wzrost PKB powyżej 3 procent no i jeszcze suchą stopą przebyty kryzys gospodarczy. Przy wysokich rentownościach polskich obligacji nie sposób było nie przyciągnąć kapitału nad Wisłę. Politycy bardzo często wykorzystywali zainteresowanie polskimi papierami dłużnymi mówiąc, patrzcie ludzie, tak wygląda zaufanie świata do nas. Każdy chce kupować, to co emitujemy. Poniekąd prawda, ale zawsze PR trzeba dorobić. Trend trwa tak długo, dopóki się nie skończy. I tak doszliśmy z rentownością polskich 10-letnich papierów do poziomu poniżej 2 procent. Jak widać na wykresie poniżej, po tym nastąpiło odwrócenie trendu czyli wzrost rentowności a spadek ceny. Czy na stałe zmienił się trend, musimy poczekać ostatecznie z takim wnioskiem. Ale rynki finansowe to system naczyń połączonych. Podobne odbicie mamy teraz na niemieckich obligacjach. We Frankfurcie już mówi się o końcu hossy. W Niemczech jest o tyle ciekawa sytuacja, że na 10-latkach byliśmy blisko ujemnych rentowności, czyli kupując ich obligacje musielibyśmy do interesu dopłacić (taka sytuacja już ma miejsce na obligacjach o krótszym okresie zapadalności, ale też w przypadku papierów innych państw strefy euro).
To wszystko łączy się też z sytuacją na parze EUR/USD. Jeden z zarządzających funduszami na naszej antenie pytany na początku ubiegłego roku co myśli o rynku powiedział: wierzę w Benjamina Franklina i Georga Washingtona, dwóch prezydentów widniejących odpowiednio na 100- i 1-dolarówce. Czyli miał drożeć dolar. I tak też było. Silny trend na dolarze, ale teraz się to zmienia. Co rusz można było przeczytać o zbliżającym się parytecie: 1 EUR będzie kosztować tyle co 1 USD. Ale im więcej jednomyślności i grających pod parytet tym gorzej.
Co, jeśli nie obligacje?
2014 rok stał pod znakiem zagrożenia geopolitycznego, wojny na Ukrainie, strachu przed Putinem. Dodatkowo małe i średnie spółki cierpiały na brak kapitału (OFE praktycznie przestały kupować, fundusze akcyjne zaliczyły odpływy, klienci wycofywali środki). Ale to już za nami. Polski rynek akcji wrócił z dalekiej podróży. WIG, czyli najszerszy indeks obejmujący prawie wszystkie akcje notowane w Warszawie jest najwyżej od 2007 roku.
Nad Wisłą mamy bajkowy krajobraz. Do łask wróciły popularne MIŚ-ie. Do funduszy wracają klienci. Dynamika napływu środków w ostatnich miesiącach jest najwyższa od 2007 roku. Ruszył w górę też WIG20, czyli największe i najbardziej płynne spółki. Nie wszystkie we wzroście uczestniczą, bo banki tanieją lub stoją w miejscu, ale stopy zwrotu od początku roku niektórych spółek nie pozostawiają wątpliwości, np. PGNIG +48%, ORLEN +35%, KGHM +20%. Warto zestawić to z lokatami w bankach. Akcje są bezkonkurencyjne. Pomimo wyższego ryzyka, dają teraz potencjał o wiele wyższych stóp zwrotu. To wszystko w środowisku historycznie niskich stóp procentowych. Kiedyś to się zmieni, prawdopodobnie, jak szacuje wielu analityków już w połowie przyszłego roku, ale to daleka perspektywa, a poza tym pierwsza podwyżka stóp przez Radę Polityki Pieniężnej nie oznacza końca hossy na GPW. Patrząc na skalę zwyżek trzeba być ostrożnym, bo teraz przydałaby się korekta. Ale każdą taką okazję, zdaniem zarządzających, należy wykorzystywać do zakupów akcji. Za rok może się okazać, że obudzimy się w bańce. Na razie trend trwa. 60 tys. punktów na WIG-u czy szczyt hossy z 2007 roku zdają się być kwestią czasu.
Autor: Mateusz Walczak / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: freeimages