Projekty w sprawie likwidacji limitu 30-krotności składek ZUS oraz podwyżki akcyzy na alkohol i papierosy pokazują, że zrównoważony budżet to księgowa sztuczka - ocenił w sobotę w TVN24 ekonomista profesor Witold Orłowski. - Rząd zdecydował się gwałtownie zwiększyć wydatki i musi znaleźć sposób ich finansowania - dodał.
Likwidacji limitu 30-krotności składek ZUS, wypłaty trzynastej emerytury ze środków obecnego funduszu dla niepełnosprawnych oraz podwyżki akcyzy na alkohol i papierosy o 10 proc. - tego dotyczą trzy pierwsze projekty złożone w nowej kadencji Sejmu.
Pierwsze dwie to propozycje posłów PiS, trzecia to projekt rządowy.
"Księgowa sztuczka"
- Zrównoważony budżet to jest księgowa sztuczka i to taka, która będzie trwać przez parę miesięcy. To znaczy wydawało się, że będzie trwać przez parę miesięcy, ale okazało się, że chyba nie jest w stanie dotrwać do końca listopada tego roku - komentował w TVN24 złożone w Sejmie projekty prof. Witold Orłowski, główny ekonomista PwC.
Zgodnie z wyliczeniami dołączonymi do projektów ustaw zmiany w składkach ZUS to dodatkowe 7 mld zł, a na podwyżce akcyzy budżet ma zyskać 1,7 mld zł. Z kolei potraktowanie trzynastej emerytury jako kosztu Funduszu Solidarnościowego (nowa nazwa funduszu dla niepełnosprawnych) jest oceniane jako próba obejścia stabilizującej finanse państwa reguły wydatkowej.
- Rząd zdecydował się gwałtownie zwiększyć wydatki i musi znaleźć sposób ich finansowania, jeśli Polska ma nie wpaść w kryzys - stwierdził Orłowski.
- Można mieć co najwyżej pretensje, dlaczego rząd nie mówi tego uczciwie, tylko kręci, opowiadając, że podnosi akcyzę po to, żeby zadbać o zdrowie Polaków, a 30-krotności składki ZUS znosi dlatego, żeby ludzie dostali wyższe emerytury. To jest oczywiście kłamstwo. Nikt żadnej wyższej emerytury nie dostanie. To jest po prostu ściągnięcie pieniędzy, żeby pokryć dziurę w budżecie - ocenił.
Po balu przychodzi kac
Ekonomista przyznał, że obecna sytuacja państwowej kasy wygląda "zupełnie nieźle", ale - jak dodał - to dlatego, że "przejadamy efekty bardzo dobrej koniunktury, która już się kończy".
- Przyznaje to sam rząd. Nastąpi znaczne pogorszenie sytuacji budżetowej w najbliższych latach. Jak się raz weźmie pieniądze z funduszu emerytalnego, zmieni na gotówkę i wyda, to w następnym roku ich nie ma. Co więcej, za dwadzieścia lat będzie problem, skąd ludziom wypłacać emerytury. No, ale to nikogo nie interesuje. Rząd nie interesuje się nawet tym, co będzie za 1,5 roku czy za rok - ocenił prof. Orłowski.
Jak mówił w TVN24, prędzej czy później należy spodziewać się podwyżek cen prądu. - Pewnie przesuną się o rok ze względu na wybory prezydenckie, (ale) wtedy podwyżka wyniesie 50 procent - podkreślił. Według ekonomisty będziemy mieli do czynienia z "naprawdę bardzo wyraźnym pogorszeniem sytuacji gospodarczej". - Jak się ma okres balu, to potem przychodzi kac. Najbliższe lata to jest oczekiwanie na kaca. Jak politycy wybrną z tego, w szczególności z faktu, że przez cały czas opowiadali wyborcom, że będzie wspaniały nastrój, to jest ich sprawa - zakończył.
Gorący wtorek
Zgodnie z zamieszczonym na stronie internetowej Sejmu porządkiem obrad trzy projekty (zmiany w składkach, akcyza, trzynasta emerytura z funduszu dla niepełnosprawnych) będą przedmiotem pierwszego czytania w najbliższy wtorek, 19 listopada.
Znaczna część opozycji, ale także - w przypadku pomysłu likwidacji 30-krotności - partia Porozumienie Jarosława Gowina, wypowiada się krytycznie o zgłoszonych propozycjach. W komentarzach zwracano uwagę na wzrost kosztów pracy po zniesieniu limitu 30-krotności składek, a podwyżkę akcyzy - wyższą niż pierwotnie zapowiadaną - oceniono jako "zabieranie nam pieniędzy z kieszeni".
Z kolei wicepremier Jacek Sasin w czwartek w "Jeden na Jeden" w TVN24 przekonywał, że limit 30-krotności powinien być zniesiony, ponieważ jest to "dziwna konstrukcja, w której ci, którzy więcej zarabiają, płacą mniejsze de facto podatki niż ci zarabiający mniej".
Rzecznik rządu Piotr Müller tłumaczył natomiast, że za podwyższaniem cen alkoholu i papierosów przemawiają kwestie zdrowotne.
- Jesteśmy w gronie czterech krajów Unii Europejskiej, w których cena alkoholu jest najniższa. (...) Ile w Polsce sprzedaje się codziennie tak zwanych "małpek"? Trzy miliony dziennie. Średnia wieku się ostatnio nieco się skróciła - nie ukrywajmy, że też ze względu na alkohol i papierosy. W związku z tym to są też argumenty, które w politykach publicznych na całym świecie są poruszane i są argumentami za tym, by wprowadzać dodatkowe koszty w przypadku takich wyrobów - tłumaczył w Radiu Zet.
Autor: tol//dap / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24