Podwyżki wynagrodzeń dla polityków i prezesów państwowych spółek zdenerwowały pracowników budżetówki, których pensje zostały w ubiegłym roku zamrożone. Rząd założył na przyszły rok 4,4 procent podwyżki dla tej grupy i odmrożenie funduszu nagród. Pracownicy budżetówki żądają jednak 12-procentowego wzrostu wynagrodzeń - pisze "Rzeczpospolita".
Jak podaje gazeta, pierwsze protesty mają rozpocząć się 11 września, kiedy to o swoje wynagrodzenia upomną się pracownicy ochrony zdrowia. "Ostatnia podwyżka przyniosła im 19 zł, co tylko przyspieszyło decyzję o zorganizowaniu białego miasteczka wzorem tego sprzed 14 lat" - czytamy.
Strajki w budżetówce - przyczyny
"W kolejce czekają też nauczyciele, którzy w połowie września mają poznać pomysły Ministerstwa Edukacji i Nauki na ich tegoroczne wzrosty wynagrodzeń. Protesty zapowiada również przeszło 40 tys. pracowników ZUS domagających się podwyżek za pracę przy rozpatrywaniu milionów wniosków przedsiębiorców z tarcz antykryzysowych" - informuje gazeta.
Dodaje, że "od początku nowego roku ZUS ma przejąć obsługę 500 plus, co jednocześnie zagrozi przeszło 12 tys. pracownikom pomocy społecznej, którzy do tej pory obsługiwali ten system". Podkreśla, że "oficjalnie nie ma pomysłu, jak im pomóc".
- Czekają ich najprawdopodobniej zwolnienia - cytuje "Rz" Pawła Maczyńskiego, wiceprzewodniczącego Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej.
Protesty związkowców - decyzja o strajku
"Dlatego wokół największych central związkowych widać wzmożony ruch. Decyzję o protestach i ich formie OPZZ ma podjąć 7 września. NSZZ Solidarność w przyszłym tygodniu także ma zdecydować o tym, czy przyłączy się do branżowych strajków i nada im ogólnokrajowy wymiar" - pisze dziennik.
- Dla innych rząd jest bardziej szczodry. Dlatego nie wykluczamy protestów - przytacza "Rz" wypowiedź Jerzego Wielgusa z sekcji pracowników administracji rządowej i samorządowej NSZZ "Solidarność".
"Choć w 2020 r. podwyżki dostali m.in. nauczyciele i funkcjonariusze służb mundurowych, a płace w służbie cywilnej w porównaniu z 2019 r. wzrosły nominalnie o 7,4 proc., związkowcy podkreślają, że siła nabywcza ich wynagrodzeń od lat spada. Wyliczają, że ich pensje zmalały o 12 proc., a średnia płaca jest o 900 zł niższa od średniej płacy w Polsce" - pisze "Rzeczpospolita".
Dodaje, że "wsparcie dla roszczeń pracowników budżetówki zapowiadają politycy opozycji", co "przy chwiejącej się większości w Sejmie może się okazać, że ich głos będzie miał duże znaczenie".
"W najnowszej wersji budżetu proponujemy podwyżki. Ponieważ projekt jest ciągle negocjowany, zmiany są możliwe. Szczególnie w przypadku pracowników, na których w czasie epidemii spadły nowe obowiązki. Jesteśmy w dialogu z poszczególnymi branżami i liczymy na rozmowy, a nie protesty" - cytuje gazeta Stanisława Szweda, wiceministra rodziny i polityki społecznej.
Podwyżka dla budżetówki
- Zawsze byli traktowani bardzo niedobrze. Byli bardzo poszkodowani. Służba publiczna, to wszyscy, którzy obsługują resztę Polaków, całe społeczeństwo. Oni też powinni korzystać ze wzrostu płac. Wzrost płac w przedsiębiorstwach sięga 10 procent, czyli w firmach, które zatrudniają ponad 9 osób. Płaca minimalna rośnie po 7-8 procent. Nic dziwnego, że pracownicy budżetówki chcą mieć (podwyżki - red.). Może nie 12 procent, ale nie 4. Pewno 8 procent by ich zadowoliło - powiedział na antenie TVN24 analityk finansowy Piotr Kuczyński.
Dodał też, że pielęgniarki i pracownicy ochrony zdrowia zarabiają "groszowe pieniądze". - Nie dziwię się, że protestują. Jeżeli ludzie widzą, że średnia płaca w Polsce rośnie prawie 10 procent, to mówią: ja też chcę. To jest zupełnie normalne - powiedział.
Źródło: TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock