Wojny gazowej ciąg dalszy. Ukraiński sąd zakazał tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę po obecnych cenach. - Cena za przepływ gazu przez Ukrainę musi być wyższa - orzekł sąd. Kijów doszedł do wniosku, że obecne stawki są niekorzystne i przy okazji konfliktu z Gazpromem chce na nowo negocjować kontrakt - oceniają komentarzy. Tymczasem Gazprom oskarża Ukrainę o kradzież gazu.
Gdyby Ukraińcy rzeczywiście zatrzymali tranzyt gazu, oznaczałoby to paraliż energetyczny w znacznej części Europy, także w Polsce. - Akcent należy jednak położyć nie na wstrzymanie tranzytu, a na cenę - ocenia przebywający w Moskwie korespondent "Faktów" TVN Andrzej Zaucha.
Sąd Gospodarczy Kijowa zabronił państwowej spółce paliwowej Naftohaz Ukrainy przesyłania rosyjskiego gazu tranzytem przez Ukrainę według stawki z ubiegłego roku - ogłosiło ukraińskie ministerstwo ds. paliw i energetyki.
Wydany przez sąd zakaz ma być traktowany jako zabezpieczenie złożonego tego dnia przez resort pozwu o uznanie za nieważną umowy między Naftohazem, a rosyjskim Gazpromem.
Umowa ta przewiduje tranzyt gazu po cenie 1,6 dol. za tysiąc metrów sześciennych na dystansie stu kilometrów. Miała obowiązywać do końca 2010 roku, jednak obecnie Ukaraińcy kwestionują wysokość stawki. Chcą 1,7 dolara.
Nowy rok - kurek zakręcony
Gazprom wstrzymał dostawy gazu na Ukrainę 1 stycznia, argumentując, że nie podpisano kontraktu na dostawy surowca w 2009 roku. Rzeczywiście, Kijów i Moskwa nie uzgodniły ceny paliwa. Nieuzgodniona pozostała jednak też wysokość opłaty za tranzyt przez terytorium Ukrainy.
W środę Gazprom zaproponował Ukrainie dostawy gazu w cenie 250 dolarów za 1000 metrów sześciennych, bez podniesienia taryf tranzytowych, jakie pobiera Kijów (1,6 dolara za 1000 metrów sześciennych transportowanych przez 100 km).
Ukraincy uznali te warunki za nie do przyjęcia. Domagają się jednocześnie podniesienia opłaty tranzytowej do 1,7 dolara. Poniedziałkowy wyrok sądu będzie kolejnym argumentem, który ma skłonić Gazprom do rozmów w tej sprawie.
- Nie jesteśmy w stanie wznowić negocjacji w sprawie gazu, ponieważ ze strony ukraińskiej nie było właściwych odpowiedzi - stwierdził wiceszef Gazpromu Aleksandr Miedwiediew podczas weekendowej wizyty w Czechach. Rosjanie nie ujawniają szczegółów wizyty. Wiadomo jednak, że Gazprom rozważa także podróż swoich wysłanników do Londynu, Paryża, Wiednia, Brukseli i Berlina.
- Rosja była gotowa do wypełnienia swoich zobowiązań wobec UE, i wykorzystania wszystkich środków, by Ukraina nadal była krajem tranzytowym - przekonywał Czechów Miedwiediew.
UE: jak dotąd nie ma zakłóceń
Unia Europejska podała w poniedziałek, że nie ma znaczących przerw w dostawach gazu ziemnego z Rosji przez Ukrainę. Jak stwierdzono, nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa braku gazu dla ostatecznych odbiorców i że przemysł wciąż otrzymuje gaz.
Rzecznik UE Ferran Tarradellas powiedział w poniedziałek, że "są pewne zakłócenia", lecz nie ma poważnych problemów.
Delegacja UE ma się spotkać w poniedziałek w Kijowie z przedstawicielami ukraińskiego resortu gazowego, a we wtorek - z przedstawicielami rosyjskiego Gazpromu w niewymienionej z nazwy stolicy europejskiej.
Gazprom oskarża Ukrainę o kradzież
Tymczasem przebywający już w Paryżu, wiceprezes rosyjskiego Gazpromu Aleksandr Miedwiediew oskarżył Ukrainę o kradzież 50 milionów metrów sześciennych gazu, z czego połowę z gazociągu biegnącego przez terytorium Ukrainy, a połowę z podziemnych zbiorników.
Według niego, Ukraina podebrała 25 milionów metrów sześciennych z rosyjskiego gazu przepływającego przez jej terytorium i przeznaczonego dla różnych krajów Unii Europejskiej. Drugie 25 milionów to gaz należący do rosyjsko-ukraińskiej firmy RosUkrEnergo, który nie może być skierowany m.in. do Polski, na Węgry i do Rumunii, ponieważ Ukraińcy zmniejszyli zapasy - twierdzi Miedwiediew. - Mamy informacje zgodnie, z którymi ten gaz nie znajduje się już w zbiornikach podziemnych, ale jest używany przez Ukraińców na wewnętrzne potrzeby - przekonywał wiceszef Gazpromu.
Źródło: PAP, TVN24, IAR
Źródło zdjęcia głównego: TVN24