Michał Kamiński chciał skorzystać ze specjalnej emerytury, do której mają prawo posłowie Parlamentu Europejskiego - napisała "Rzeczpospolita". - To oczywiste kłamstwo - odpowiada Kamiński.
"W związku z dzisiejszą publikacją Rzeczpospolitej pt. 'Polityczna emerytura może być lukratywna' oświadczam, że nigdy nie byłem członkiem funduszu emerytalnego Parlamentu Europejskiego. Kłamliwa publikacja 'Rzeczpospolitej', świadcząca o braku elementarnej rzetelności dziennikarskiej, musi być przeze mnie traktowana jako element walki politycznej" - napisał w oświadczeniu Kamiński.
W związku z "oczywistym kłamstwem" gazety Kamiński domaga się sprostowania i przeprosin. - W razie odmowy skieruję sprawę na drogę sądową - grozi.
"Rzeczpospolita" napisała dziś o emeryturach europosłów. W tym kontekście pojawiło się tez nazwisko obecnego sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, do niedawna eurodeputowanego Michała Kamińskiego.
"W sejmowych kuluarach krążą plotki, że do zakończenia pięcioletniego okresu składkowego chciał doczekać Michał Kamiński przed przeniesieniem się z brukselskiego gabinetu do warszawskiej Kancelarii Prezydenta" - napisał dziennik. Jego koledzy żartują, że do nabycia uprawnień emerytalnych z PE zabrakło mu kilku tygodni, dlatego mówił, że musi w nim dokończyć pewne projekty, m.in. raport w sprawie Ukrainy. Po chwili dodają jednak szczerze, że pewnie oni postąpiliby tak samo.
Stawka jest wysoka. Choć eurodeputowani mają prawo do emerytury na zasadach obowiązujących w ich kraju pochodzenia, mogą też przystąpić do dodatkowego systemu emerytalnego. Muszą się na to zdecydować w ciągu sześciu miesięcy od momentu objęcia mandatu. Jeśli płacą składki przez trzy lata, dostają 700 euro miesięcznie, płacąc składkę przez pięć, otrzymują 1,3 tys. euro. Jeśli w międzyczasie utracą mandat, składka jest im zwracana.
Z systemu europarlamentarnych emerytur korzysta prawie 40 z 54 polskich deputowanych. - Jedni wydają pieniądze na jedzenie, a inni na emeryturę - tłumaczy Ryszard Czarnecki. Europejska emerytura jest jednak w większości pokrywana z pieniędzy podatników - poseł płaci tylko jedną trzecią, czyli około tysiąca euro.
Michał Kamiński jest już w Warszawie, a PiS zastanawia się, kto wypełni powstałą po nim lukę. Zgodnie z prawem powinna to być kolejna po nim osoba na liście, czyli senator Ewa Tomaszewska. PiS jednak wolałby uniknąć wyborów uzupełniających do Senatu w Warszawie, w której mógłby przegrać z PO i stracić senatora. Problem mogą rozwiązać wcześniejsze wybory.
Źródło: "Rzeczpospolita"