Mimo, że gospodarka rozwija się w nienotowanym od lat tempie, w rejestrach urzędów pracy jest wciąż 1,8 mln osób. I nikt nie potrafi powiedzieć, ile z nich faktycznie nie pracuje - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Na listach PUP-ów są tacy, którzy rejestrują się tylko po to, by mieć prawo do pomocy społecznej, a pracować i tak nie mają zamiaru, czy tacy, którzy wolą pracą nieobciążoną podatkami i związaną z tym papierkową robotą.
Rynek pracy to podstawowa rafa, o którą rozbijają się dziś firmy. - Sytuacja na rynku pracy boleśnie demaskuje rzeczywiste rezerwy pracy - mówi Wiesław Łagodziński, rzecznik prasowy Głównego Urzędu Statystycznego.
Urząd zdaje sobie sprawę z niedoskonałości danych, które publikuje. - Potrzebny jest nowy wskaźnik bezrobocia. Taki, który nie byłby zafałszowany - mówi prezes GUS Józef Oleński i zapowiada pójście tropem Słowacji, która już nad nowym wskaźnikiem pracuje. Tam dużą grupę fałszywych bezrobotnych stanowią Romowie.
Problem tylko w tym, że w fałszowaniu wskaźnika bezrobocia udział ma stan prawny, uzależniający przyznanie pomocy społecznej od statusu bezrobotnego czy dający darmowe ubezpieczenie zdrowotne osobie zarejestrowanej w pośredniaku. - Wiemy, że trzeba politykę rynku pracy oddzielić od polityki społecznej. To ogromne zadanie dla ekonomistów, socjologów i psychologów - mówi Łagodziński. Ale trzeba się do tego zabrać.
Ekonomiści zdający sobie sprawę z niedoskonałości rejestrów bezrobotnych i stopy bezrobocia, która na ich podstawie jest wyliczana, analizując sytuację na rynku pracy, patrzą na wskaźniki bazujące na badaniu aktywności ekonomicznej ludności (BAEL). Tam do pracujących zaliczana jest osoba pracująca na czarno, a status bezrobotnego ma tylko ta osoba, która aktywnie pracy poszukuje i jest gotowa ją podjąć. - To metoda stosowana w całej Unii Europejskiej, więc tylko dane BAEL mogą być porównywane - mówi Jan Rutkowski, ekonomista Banku Światowego specjalizujący się w tematyce rynku pracy.
To z tego powodu wyniki bezrobocia według BAEL są niższe od danych z rejestrów urzędów pracy. Rutkowski zwraca jednak uwagę na niedoskonałości i tych danych. - Badanie jest ankietowe, na pytania odpowiada w imieniu całej rodziny osoba będąca aktualnie w domu. Tak więc babcia może mówić o wnuczku, że ten pracy nie ma, choć w rzeczywistości wnuczek pracuje dorywczo lub na czarno. Poza tym, osoba zarejestrowana jako bezrobotna także w ankietach odpowiada, że jest bez pracy, żeby nic się nie wydało - wyjaśnia. - Dziś wiele osób pracuje za granicą, w różnych formach pracy, żeby wychwycić wszystkie niuanse. Próba do badania BAEL powinna być przynajmniej dwa razy większa - dodaje Wiesław Łagodziński.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24