By pogodzić interesy blisko 200 krajów, a głównie USA czy Chin, w porozumieniu klimatycznym nie znajdziemy twardych zapisów takich jak globalny procent redukcji emisji. Ale i tak świat nie będzie już taki sam; miliardy nie będą płynąć na "brudne" inwestycje.
Umowa paryska wpłynie nie tylko na myślenie polityków, ale przede wszystkim na decyzje inwestycyjne największych funduszy, które dysponują miliardami dolarów, przebijając często budżety niektórych państw.
Obietnice zmian
Jeszcze przed podpisaniem porozumienia instytucje te deklarowały w Paryżu tzw. dekarbonizację swoich portfeli inwestycyjnych. Choć były to głównie instytucje europejskie, to nawet Amerykanie zapowiedzieli stosowanie nowych niskoemisyjnych indeksów. A jeśli strumień tych pieniędzy nie popłynie na brudne inwestycje i paliwa, to gdzieś musi być przekierowany i z deklaracji szefów finansowych wynika, że mogą to być właśnie czyste technologie. - Sektor finansowy bierze teraz pod uwagę nie tylko to, co nazywamy współczynnikami ostrożnościowymi (...), teraz biorą też pod uwagę ryzyko dla klimatu. To będzie wskazówka dla ich inwestycji. Została też ustanowiona koalicja dekarbonizacji, która pozwoli na realokację 230 mld dolarów w aktywach w kierunku sektorów niskowęglowych - poinformował podczas szczytu francuski prezydent Francois Hollande.
Zielone technologie
Trzeba jednak pamiętać, że to, czego potrzebują zielone technologie, zwłaszcza w wytwarzaniu energii, to innowacje, które są ryzykowne, a na taką sprawę mało funduszy wyłoży pieniądze. Ale i w tej kwestii w Paryżu pojawiła się nadzieja. Założyciel Microsoftu Bill Gates i 27 innych wiodących przedsiębiorców przedstawili inicjatywę na rzecz promowania czystej energii i walki ze zmianami klimatu, Breakthrough Energy Coalition. Pierwszoligowi przedsiębiorcy z firm takich jak Amazon, Facebook czy SAP, zadeklarowali, że chcą częścią swego majątku wesprzeć badania w dziedzinie czystej energii. W globalnej umowie nie ma procentowego globalnego celu redukcji emisji gazów cieplarnianych, zapisano jedynie cel dla wzrostu temperatur (znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza) i cel zrównania w drugiej połowie wieku emisji z pochłanianiem (za pomocą natury i specjalnych instalacji). Było to kreatywne podejście do postulatu zero emisji do końca wieku. Uwzględniono również polski postulat, by mówić nie tylko o redukcji emisji przez huty, fabryki i elektrownie, ale także o absorpcji i zalesianiu.
Jakie cele?
O cel procentowy na 2050 rok dopominali się m.in. ekolodzy i UE, jednak takiego celu nie mogli przywieźć do domu m.in. Amerykanie. Ich Kongres, który jest zdominowany przez Republikanów, szybko by to zablokował wraz z całą umową. Nawet tradycyjnie ambitna w sprawach klimatu UE odstąpiła od tego, przyznając, że woli mieć Amerykanów "na pokładzie" niż powtórzyć porażkę z Protokołem z Kioto, którego USA, drugi największy na świecie emitent CO2, nie ratyfikował. M.in. dzięki elastycznemu językowi i pozostawieniu krajom swobody w kształtowaniu ich własnych wkładów na rzecz realizacji umowy, przystąpiły do niej wszystkie kraje. Zadbano przy tym o odpowiednie mechanizmy gwarantujące przejrzystość tych wkładów i ich ocenę oraz okresową weryfikację i zwiększanie. To ważne, bo to pierwsza klimatyczna umowa o zasięgu globalnym; dotąd umowy tego rodzaju obligowały do działań głównie kraje europejskie. Mimo braku procentowego celu w porozumieniu jest ścieżka, którą biznes przekuje na decyzje inwestycyjne. Pytanie, jaki wpływ będzie mieć ta umowa na każdego z nas. Dla ludzi w krajach najbardziej narażonych, zwłaszcza wyspiarskich, to porozumienie ma fundamentalne znaczenie. Kraje wyspiarskie wskutek ocieplenia powoli pochłania morze, w innych częściach świata wciąż rozszerzają się obszary pustynne. Wpływa to nie tylko na codzienne życie mieszkańców, czasami zmuszając ich do przeprowadzki, ale też na rolnictwo i całą gospodarkę. "Na Haiti za każdym razem, gdy przechodzi tajfun, PKB spada" - wskazał w rozmowie z PAP dr Benito Mueller z organizacji Oxford Climate Policy. - Mieszkam na Filipinach w domu nad morzem. Jeszcze kilka lat temu, gdy wychodziłem z domu, miałem do morza 25 metrów, teraz 15 metrów. Gdyby nic nie zostało zrobione, za parę lat mógłbym nie mieć mieszkania - powiedział PAP jeden z uczestników szczytu. Poza zobowiązaniami klimatycznymi w Paryżu wzmocniono (choć też bez konkretnych deklaracji kwotowych) zapowiedzi dotyczące finansowania na rzecz mitygacji i adaptacji do zmian klimatu w krajach rozwijających się. Kraje rozwinięte mają poczynić "postęp" w mobilizacji środków wobec zadeklarowanych 100 mld dolarów rocznie od 2020 roku. Zgodnie z decyzją szczytu aktualny cel ma obowiązywać do 2025 roku; wówczas kraje rozwinięte mają wyznaczyć nowy. Ale i w tej kwestii w Paryżu powtórzono ważne zapowiedzi, takie jak po 3 mld dolarów wkładu do Zielonego Funduszu Klimatycznego od USA i Chin.
Redukcja emisji
A co np. z mieszkańcami środkowej Europy, których zmiany klimatu na razie dotyczą w mniejszym stopniu? Na pewno krajowa polityka będzie musiała być dostosowana do postanowień światowego porozumienia. W przypadku UE jej wkładem do umowy jest 40-proc. redukcja emisji CO2 do 2030 r. i realizacja polityk z tym związanych. Do tego będzie musiał przystosować się przemysł, ale także gospodarstwa domowe. A jak może odczuć to Kowalski, który np. codziennie boryka się z krakowskim smogiem? W czwartek KE pozwała Polskę do Trybunału Sprawiedliwości UE za nieprzestrzeganie unijnych przepisów dotyczących jakości powietrza. Jest też coś, co niekoniecznie jest sterowane polityką krajową, unijną, czy światową - świadomość społeczna. Szwed czy Duńczyk po prostu nie kupi zwykłej żarówki czy sprzętu bez norm jakościowych i efektywnościowych. Ale też Polak, dla którego do niedawna segregacja śmieci była czymś obcym, w końcu oddziela plastyk od innych odpadków. Paryska umowa ma szansę wpłynąć zarówno na biznes, politykę, jak i na Kowalskiego, chociażby wzbudzając w nim zainteresowanie zmianą klimatu i losem tych, którzy na swojej skórze odczuwają jej skutki.
Autor: msz//km / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: EPA/CHRISTOPHE PETIT TESSON