Mamy w Polsce okropne partie. Są źle zarządzane i zwykle nie wypełniają swojej funkcji dostarczania i wprowadzania w życie politycznych pomysłów i rozwiązań poprawiających jakość życia w kraju. Ale to na pewno nie powód, żeby pozbawiać je finansowania z budżetu państwa. Finansowanie to nie jest bowiem ani sednem problemu, ani zauważalnym ciężarem dla finansów publicznych.
Partie nie kosztują dużo
Moim zdaniem partie polityczne to w obowiązującym w Polsce demokratycznym systemie parlamentarno-gabinetowym element infrastruktury państwa. Taki sam jak na przykład policja albo wojsko.
Subwencje budżetowe dla partii politycznych to kwota rzędu około 55 mln PLN rocznie. Czyli co roku statystyczny Polak płaci na partie 1,5 PLN. Na policję w 2014 roku wg danych FOR Leszka Balcerowicza płacił 277 PLN, czyli prawie 200 razy więcej. A na przykład na składkę do UE - 477 PLN. Wojsko kosztuje 620 PLN na głowę mieszkańca rocznie.
Nikt mnie nie przekona, że powodem ewentualnej rezygnacji z finansowania partii z budżetu jest to, że to drogo kosztuje. To nieprawda, w skali państwa to kosztuje bardzo mało. To są promile PKB. Zmiana sposobu finansowania nie przyniesie więc żadnych zauważalnych oszczędności.
Można argumentować, że partiom nie należą się pieniądze podatników, bo nie robią one nic mądrego i korzystnego dla tych podatników. To już łatwiej zrozumieć, ale niestety jakość partii jest tak niska, nie dlatego przecież, że dostają one pieniądze z budżetu. Przyczyny niskiej jakości życia publicznego są zupełnie inne i nadają się na zupełnie inny i bardzo długi wpis. A pieniądze z budżetu nie są formą nagrody za dobrą pracę, tylko elementem systemu. Bardzo ważnym, ale tylko jednym z wielu warunków tego, żeby państwo funkcjonowało sprawnie. Polskie państwo nie funkcjonuje sprawnie, ale akurat nie z tego powodu.
Ryzyko prywatyzacji systemu
Każdy, kto chciałby uciąć subwencje dla partii powinien zastanowić się nad tym, co w zamian. Obecnie mamy zakaz finansowania partii przez osoby prawne, czyli np. spółki i przez obcokrajowców. Jeśli odcinamy partie od pieniędzy publicznych i robimy kompletnie wolny rynek bez ograniczeń, to można oczekiwać, że za jakiś czas polskie partie polityczne – i te obecne i te, które ewentualnie powstaną w przyszłości – będą uzależnione finansowo od prywatnych źródeł kapitału, które będą oczekiwać w zamian korzystnej dla siebie działalności. Spółki-sponsorzy partii będą traktować to jako inwestycje, które mają przynieść zysk (bo to robią spółki – szukają zysku), a partie polityczne mogą być traktowane jako swego rodzaju spółki zależne.
Duży problem wynikający z takiej sytuacji polegałby na tym, że zgodnie z konstytucją organy państwa powinny działać na korzyść wszystkich obywateli (bo nie są prywatnymi spółkami i nie muszą działać dla zysku swoich akcjonariuszy). Partie polityczne nie są wprawdzie organami państwa, ale mają decydujący wpływ na to, co te organy (Sejm, Senat, rząd) robią. Przekazanie więc finansowania partii w ręce kapitału prywatnego na rynku może doprowadzić do tego, że całe państwo działa na korzyść głównie właścicieli źródeł finansowania. A teraz proszę sobie jeszcze wyobrazić, że te źródła finansowania są za granicą.
W Europie, według opracowania Instytutu Sobieskiego, są tylko cztery państwa większe niż Andora i Malta, w których partie nie są finansowane z budżetu, tylko ze źródeł prywatnych. Pierwszym jest Szwajcaria, w której partie mają mniejsze znaczenie, bo tam wszystkie kluczowe kwestie i tak rozstrzyga się w referendach. Oprócz Szwajcarii, to jeszcze Mołdawia, Białoruś i Ukraina – same kwitnące demokracje, sprawiedliwe, sprawne i zupełnie bez korupcji politycznej, prawda?
Może być jeszcze gorzej
Można też oczywiście usunąć z prawa zapis o subwencjach partyjnych, ale też pozostawić obowiązujące dziś ograniczenia, czyli zakaz finansowania przez osoby prawne i cudzoziemców. Wtedy mamy sytuację, że partie tracą większość dzisiejszego finansowania i nic w zamian, bo nie wierzę w to, że Polacy nagle zaczną przeznaczać dobrowolne datki na partie polityczne – mają one zbyt złą opinię, aby ktokolwiek chciał je finansować dobrowolnie i bezinteresownie. Czyli będziemy mieć sytuację, w której partie zostaną bez większości pieniędzy, które mają dziś. To zapewne tylko pogorszy i tak słabą jakość działania partii, jeszcze bardziej ograniczy ich zdolność do kreowania sensownego prawa. Tej zdolności już dziś prawie nie ma, ale dziś to bardziej kwestia kultury politycznej i wewnętrznych, mało demokratycznych i ustawionych w sposób "wodzowski" struktur partii. Teraz byłaby to też kwestia braku pieniędzy, chociażby na ekspertyzy z zewnątrz albo na asystentów. Czyli partie albo musiałyby zaniknąć (co nie znaczy, że nie byłoby ich w Sejmie, likwidacja finansowania nie zastępuje przecież systemu partyjnego niczym nowym) z ogromnym ryzykiem dla kraju albo musiałyby szukać nielegalnych źródeł finansowania, co może grozić tym samym, co uzależnienie partii od finansowania ze strony spółek prawa handlowego.
Podsumowując: korzyści z odejścia od subwencji budżetowych nie widzę żadnych, za to ryzyk dla państwa jest sporo i są to ryzyka bardzo poważne.
Swoją drogą sam prezydent - pomysłodawca referendum w tej sprawie - też chyba zdaje sobie z tego sprawę, bo akurat w tej kwestii pytanie referendalne nie brzmi "czy chcesz likwidacji", tylko "czy chcesz utrzymania" obecnego systemu finansowania partii. Jeśli więc ewentualnie pojawi się kampania referendalna pod tytułem "3 razy TAK", to będzie to kampania namawiająca do wprowadzenia systemu JOW, ale jednocześnie do pozostawienia subwencji budżetowych dla partii politycznych.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl