Kilkaset tysięcy małych i średnich firm musi od 21 lipca przesyłać dokumenty do ZUS z certyfikowanym podpisem elektronicznym. To dla nich wydatek nawet kilku tysięcy złotych - pisze "Rzeczpospolita".
Już teraz przedsiębiorcy narzekają, że mają mało czasu na dostosowanie się do nowych wymogów, a jeszcze muszą ponieść wysokie koszty. Chodzi o firmy rozliczające ze składek więcej niż pięć osób, bo to one składają e-deklaracje do ZUS. Zdaniem rzecznika ZUS Jacka Dziekana, takich firm jest ok. 230 tys. – Tyle rozlicza się teraz indywidualnie drogą internetową, zaznacza Dziekan. Reszta korzysta np. z biur rachunkowych.
Sprzedaż e-podpisów to jest biznes Szkopuł w tym, że podpis elektroniczny ma identyfikować jedną osobę fizyczną i jest przypisany wyłącznie do niej. Tak wynika z ustawy. Oznacza to, że jeden pracownik wyposażony w podpis elektroniczny w firmie nie wystarczy. Może bowiem nagle zmienić pracę, awansować, pójść na dłuższy urlop albo zwolnienie lekarskie. Dlatego najlepiej, by firma miała – dla swojego bezpieczeństwa – dwa albo więcej certyfikowanych podpisów. A to wiąże się z wyższymi wydatkami.
Ile wart jest ten rynek? Przy założeniu, że 230 tys. firm będzie musiało uzyskać certyfikaty podpisu elektronicznego (minimum dwa), wchodzi w grę wydanie co najmniej 460 tys. kluczy. Wraz z całym wyposażeniem (którego średni koszt wynosi nawet ok. 700 zł), oznacza to wpływy ze sprzedaży e-podpisów w wysokości minimum 320 mln zł.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24