Na ławie oskarżonych białostockiego sądu zasiądą dwa prezesi Agencji Rynku Rolnego - aktualny i jego poprzednik. Prokuratura oskarża obu o przekraczanie uprawnień przy zatrudnianiu - a także zwalnianiu - pracowników ARR. Grozi im do 3 lat więzienia.
- Chodzi o wydawane polecenia zatrudniania bądź zwalniania konkretnych osób - wyjaśnia rzecznik prasowy białostockiej prokuratury Adam Kozub.
Jak podała prokuratura, chodzi o przypadki z 2008 roku i zatrudnianie oraz zwalnianie osób wskazanych przez prezesów. Jak stwierdza prokuratura, odbywało się to "wbrew zasadom określonym w ustawie o Agencji Rynku Rolnego i organizacji rynków rolnych, która statuuje, iż nabór kandydatów do zatrudnienia na wolne stanowiska pracy jest otwarty i konkurencyjny".
Mało asertywni z Agencji
Prokuratura prowadziła to śledztwo z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym, zarzuty wysokim urzędnikom agencji postawiono w kwietniu. Polecenia miały być wydawane dyrektorowi oddziału ARR w Białymstoku. Jak podawało kilka miesięcy temu CBA, prezes Władysław Ł. "nie tylko wymógł zatrudnienie wskazanego przez siebie pracownika, ale jednocześnie zezwolił na utworzenie dla niego dodatkowego etatu i dostosowanie do jego wykształcenia wymogów postępowania rekrutacyjnego" a także "bez uzasadnienia ani opinii o nim polecił także awansowanie go na wskazane stanowisko w białostockim oddziale".
Śledztwo zaczęło się od zawiadomienia złożonego do CBA przez byłego już dyrektora podlaskiego oddziału ARR Andrzeja Sutkowskiego. Zawiadomił on Biuro, że był naciskany w sprawie zatrudniania osób, które - jego zdaniem - nie miały stosownych kompetencji.
Nepotyzm nie zniknął
Sutkowski był jednym z "bohaterów" prowokacji dziennikarzy programu TVN "Teraz my", którzy jesienią 2008 roku pokazali, że w bydgoskim i białostockim oddziale ARR można załatwić pracę, powołując się w rozmowie telefonicznej na znajomości w resorcie rolnictwa. W ARR już nie pracuje. Także drugi z "bohaterów" reportażu TVN - dyrektor oddziału ARR w Bydgoszczy - podał się do dymisji.
Obaj prezesi byli powołani już za kadencji obecnego rządu. Bogdan T. został odwołany w atmosferze skandalu w kwietniu 2008 roku zaledwie po kilku miesiącach pracy. Jako powód podano wtedy podanie przez niego nieprawdziwych danych o wykształceniu (rzekomo miał mieć otwarty przewód doktorski), jednak media donosiły wówczas o jego "bizantyjskim stylu sprawowania urzędu. M.in. miał polecić zakup telefonu Prady za 5 tys. zł., czy monitora do biurkowego komputera za ponad 4 tysiące.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24