Większy kawałek tortu dla każdego będzie dużo droższy, niż podaje resort pracy. I nie dla każdego starczy. Podniesienie płacy minimalnej o 190 zł to dodatkowe 4 mld zł z budżetu, a nie 163 mln - wyliczają eksperci w "Rzeczpospolitej".
Ministerstwo Pracy ujawniło w środę projekt zakładający podniesienie najniższego wynagrodzenia z 936 zł do 1126 zł od 1 stycznia przyszłego roku. Resort finansów nie policzył jeszcze, ile pieniędzy trzeba będzie wyjąć z państwowej kasy na ten cel. Z szacunków Ministerstwa Pracy wynika, że będzie to nie więcej niż 163,1 mln zł rocznie, z czego w 2008 roku budżet państwa zostanie obciążony kwotą około 23 mln zł, a rok później 140 mln zł. Ekonomiści podają jednak inną kwotę - cztery mld zł.
Najwięcej pieniędzy pochłonie dofinansowanie wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych. W 2009 roku pójdzie na ten cel prawie 92,4 mln zł. Około 32,4 mln zł ma kosztować składka na ubezpieczenie społeczne żołnierzy niezawodowych. Na odprawy dla nich przeznaczonych zostanie kolejnych 9,4 mln zł.
Zdaniem ekonomistów, to jednak nie wszystkie koszty budżetu. Od wysokości płacy minimalnej zależy bowiem znacznie więcej świadczeń, jak chociażby wynagrodzenie rodzin zastępczych czy prawo bezrobotnych do świadczeń. - Resort pracy podał goły koszt bez elementów powiązanych - wyjaśnia Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. - W skali budżetu dodatkowa kwota, jaką trzeba będzie w związku z tą zmianą wygospodarować, będzie znacznie wyższa.
Mirosław Gronicki, były minister finansów w rządzie Belki, wylicza, że może ona przekroczyć 4 mld zł. - Część z tej kwoty wróci jednak do państwowej kasy w postaci podatków - dodaje ekonomista.
Są jednak dodatkowe koszty planów reformy, nie ujęte w liczbach, o których alarmują przedsiębiorcy. - Zmiany zmuszą pracodawców i pracowników do dogadywania się w sprawie wynagrodzeń poza umową o pracę - wyjaśnia Wojciech Nagel, ekspert Business Centre Club. - Nikt nie będzie chciał bowiem ponosić wyższych kosztów związanych z obowiązkowymi składkami zdrowotnymi czy podatkiem dochodowym. Wojciech Nagel podkreśla też, że w takim kraju, jak Polska, gdzie cały czas bezrobocie jest na wysokim poziomie, radykalne podnoszenie kosztów pracy przyczyni się do ustabilizowania szarej strefy.
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, uważa, że taka polityka rządu odbije się najdotkliwiej na młodych ludziach dopiero wchodzących na rynek pracy. - Wyższe koszty pracy spowodują, że pracodawcy nie będą tworzyć nowych miejsc pracy - przestrzega ekonomista. - Dojdzie więc do sytuacji, w której rząd z jednej strony zapewnia o tworzeniu barier ochronnych dla młodych ludzi, aby nie musieli oni wyjeżdżać za pracą z kraju, a z drugiej ucieka się do posunięć, które ich do emigracji zmuszają.
Z propozycji resortu pracy nie są zadowoleni także związkowcy z OPZZ. - Twardo negocjowaliśmy podwyżkę gwarantującą wypłacanie minimalnej pensji na poziomie 50 proc. średniej płacy - wyjaśnia przewodniczący OPZZ Jan Guz. - Zgadzaliśmy się ewentualnie na to, aby dojść do tego w ciągu najbliższych trzech lat. To, co proponuje rząd, nie świadczy o tym, że w 2010 roku osiągniemy poziom połowy średniej pensji.
Związkowcy nie zgodzili się na propozycję organizacji pracodawców, aby najniższe wynagrodzenie za pracę w Polsce wzrosło w 2008 roku do 1000 zł, czyli o 6,8 proc. Chcieli 50 proc. średniej płacy, czyli około 1380 zł. Wicepremier Przemysław Gosiewski zaproponował, że będzie to nie więcej niż 40 proc.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24