Zaczęło się słabo, potem zrobiło się bardzo źle, a skończyło się fatalnie, choć nie tak, jak mogło. Po opublikowanych gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiej gospodarki, giełdy, będące cały dzień na minusie pogłębiły spadki jeszcze bardziej. Część strat udało się odrobić w końcówce sesji, ale i tak była to najgorsza sesja na GPW w tym roku. Mocno osłabił się też złoty.
Czwartkowe spadki na otwarciu były dość nieoczekiwane, ponieważ środowa sesja w USA zakończyła się na, chociaż niewielkich, to jednak plusach, a giełdy azjatyckie zamknęły się na niewielkich minusach.
WIG20, który wczoraj zamknął się prawie na takim samym poziomie jak się otworzył, czwartkowe notowania zaczął 1,4 proc. pod kreską i poziomu 2353,85 pkt. Nieco lepiej, bo 1,09 proc. na minusie otworzył się cały rynek. Z czasem jednak czerwień na parkiecie stawała się coraz bardzie intensywna. Po godz. 11 WIG20 tracił już prawie 5,5 procent. W ciągu kolejnej godziny próbował odrabiać straty, ale z dość słabym skutkiem.
Każda kolejna informacja gorsza od poprzedniej
Kolejna fala dołowania zaczęła się po tym, jak o 14.30 amerykański Departament Pracy poinformował, że liczba osób ubiegających się w minionym tygodniu o zasiłek dla bezrobotnych wzrosła o 9 tys. i wynosi 408 tys. Prognozy ekonomistów mówiły o wzroście nowych bezrobotnych zaledwie o tysiąc osób - do 400 tys.
Drugą złą informacją zza oceanu był nieoczekiwany wzrost inflacji w lipcu. Rok do roku wzrosła ona o 3,6 proc. a miesiąc do miesiąca o 0,5 proc., czyli najmocniej od marca. Ekonomiści oczekiwali, że wzrost wyniesie odpowiednio 3,3 proc i 0,2 proc.
Na tym złe wiadomości się nie skończyły. Okazało się, że tzw. indeksu FED z Filadelfii, który obrazuje koniunkturę gospodarczą w Pensylwanii, spadł aż o 30,7 pkt. Analitycy prognozowali wzrost na poziomie 3,7 pkt. Gorzej wypadła także sprzedaż domów na rynku wtórnym, która spadła spadła do 4,67 mln w ujęciu rocznym wobec 4,84 mln w czerwcu. Analitycy z Wall Street spodziewali się w lipcu wzrostu sprzedaży domów na rynku wtórnym do 4,9 mln.
Ostre dołowanie
Po porcji tych danych na giełdzie zaczęło się prawdziwe tsunami. WIG20 w pewnym momencie tracił 8,8 proc. Część strat zdołało się jednak odrobić w końcówce sesji i indeks największych spółek stracił 5,81 proc. i zamknął się na poziomie 2248,51 pkt. Cały rynek, czyli WIG stracił 5,9 proc.
Po danych z USA pogłębiły się też spadki w Europie. O godz. 17. 30 w Londynie FTSE 100 tracił ok 4,77 proc., francuski CAC 40 - 5,99 proc. a niemiecki DAX - 6,18 proc.
Na dużych minusach otworzyły się też indeksy w samych USA. DowJones stracił 2,7 proc., Nasdaq - 3,7 proc., a S&P 500 - 3,2 proc. Z upływem sesji spadki się pogłębiały.
Złoty się poddał
Po południu pogorszyła się również, względnie dobra przez dużą część dnia, sytuacja złotego. Rano za franka trzeba było płacić 3,59 zł, za euro 4,13 zł, a za dolara 2,86 zł. I mimo chwilowego osłabienia złotego, tuż po godz. 11 każda z trzech głównych walut nie była droższa w porównaniu z porankiem więcej niż o grosz. Pojawiły się pogłoski, że za względną stabilizacją na rynku walutowym może stać Bank Szwajcarii, który znów podjął jakieś kroki w celu osłabienia swojej waluty i równoważy działania kupujących franka.
Po południu jednak za szwajcarską walutę trzeba było płacić już w pewnym momencie 3,74 zł, za europejską - 4,21 zł, a za amerykańską - 2,95 zł. Później złoty się trochę umocnił, ale handle walutami trwa przez całą dobę i to w nocy padały ostatnie rekordy kursu franka szwajcarskiego.
Źródło: tvn24.pl