Nawet do 2018 r. pracownicy energetyki wywalczyli sobie gwarancje zatrudnienia - informuje "Gazeta Wyborcza".
Powodem tego nacisku ze strony związkowców była obawa przed utratą pracy w wyniku połączenia kilkunastu państwowych firm energetycznych. Rząd chce utworzyć na ich bazie cztery ogromne grupy - Polska, Centralna, Północna i Południowa. Związki zawodowe zagroziły strajkiem, jeśli ten postulat nie zostanie spełniony.
Identyczne gwarancje zatrudnienia już raz przyznał im wcześniej rząd SLD. Łączyły się wówczas Energa, Enea, Enion i Energia-Pro.
Mimo, że negocjacje w sprawie umów z pracownikami energetyki dotyczą państwowego majątku, objęte są tajemnicą. Prowadzą je związkowcy i szefowie państwowych firm upoważnieni przez Ministerstwo Gospodarki. - Porozumienie powinniśmy podpisać w przyszłym tygodniu. To są nasze wewnętrzne sprawy i nie odpowiadamy na pytania na ten temat - mówi Beata Ostrowska, rzecznik Energii wchodzącej w skład Grupy Północnej.
Jeśli pracownik zostanie zwolniony, otrzyma odszkodowanie - równowartość 10-letnich zarobków. Np. zwolnienie osoby zarabiającej 5 tys. zł brutto (średnia płaca w sektorze) może kosztować nawet 600 tys. zł.
Prof. Krzysztof Żmijewski, przewodniczący Społecznej Rady Energetyki, twierdzi, że nowe przywileje spowodują wzrost cen prądu. - Gdy porównamy polskie firmy z europejskim gigantem Eon, to okaże się, że na jeden megawat mocy zatrudniamy trzy razy więcej osób, a na jedną megawatogodzinę aż dziewięć razy więcej.
Źródło: PAP, Gazeta Wyborcza