Zapowiedziany przez francuską minister pracy Muriel Penicaud dekret zaostrzający kontrolę zatrudniania pracowników delegowanych będzie mało skuteczny, stworzy niedogodności i jest wynikiem pobudek politycznych - oceniają we wtorek francuskie media.
Po wywiadzie Penicaud, w którym zapowiedziała ona dekret, w mediach we Francji pojawiły się liczne reportaże. Niemal w każdym pokazywano polskich pracowników, ale żaden nie pracował "na czarno".
Zapowiedziany dekret ma wprowadzić zasadnicze zmiany - m.in. podwyższenie kar dla przedsiębiorstw przyłapanych na nieprzepisowym zatrudnianiu pracowników delegowanych, zwiększenie liczby kontroli (do 1500 miesięcznie), wprowadzenie współpracy w tej sprawie między różnymi instytucjami oraz danie władzom prefektur możliwości zaostrzenia sankcji wobec firm, z pozbawieniem prawa do działalności gospodarczej włącznie.
Nazwij i zawstydź
Inna kara, "name and shame" (czyli "nazwij i zawstydź"), która przewiduje umieszczenie firmy na czarnej liście, to zdaniem występujących w radiu i telewizji ekonomistów "krok o znaczeniu raczej symbolicznym; tym bardziej, że możliwość takiego postępowania już istnieje".
"Branie tego teraz na tapetę to część inscenizacji mającej pokazać, że rząd do sprawy podchodzi twardo i z wolą sukcesu" – powiedział cytowany w dzienniku "Le Figaro" badacz z paryskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS) Remi Bourgeot.
Według statystyk na które powoływała się minister pracy, we Francji liczba pracowników delegowanych wyniosła w ub.r. ponad pół miliona, czyli o prawie 50 proc. więcej niż w roku 2016. Penicaud przyznała jednak, że ten wzrost wynika przede wszystkim ze zmiany przepisów i z uregulowania sytuacji przez liczne firmy.
Wbrew powszechnej, promowanej przez media opinii najwięcej pracowników delegowanych nie jest zatrudnionych w rolnictwie ani na budowach, ale w przemyśle i na pierwszym miejscu wśród nich nie ma Polaków, bo wyprzedzają ich Niemcy, Hiszpanie, Portugalczycy i Belgowie – napisał w strasburskim dzienniku "DNA" Francis Brochet.
"Macron musiał pokazać, że coś robi"
Pod koniec października ub.r. Rada Unii Europejskiej (skupiająca kraje członkowskie) przyjęła stanowisko w sprawie pracowników delegowanych, przy sprzeciwie m.in. Polski i Węgier. Propozycja nowelizacji dyrektywy w tej sprawie przewiduje wypłatę takiego samego wynagrodzenia pracownikowi delegowanemu jak w przypadku pracownika lokalnego.
Jest ona niekorzystna z punktu widzenia gospodarczych interesów Polski, która deleguje najwięcej pracowników do innych krajów unijnych. Rada jednak większością zdecydowała, że techniczne szczegóły dotyczące transportu drogowego, na czym zależało Paryżowi, znajdą się w kolejnych dyrektywach.
- Tym razem prezydent (Francji Emmanuel) Macron musiał pokazać, że coś robi – powiedziała PAP specjalistka od prawa pracy i długoletnia prezes Polskiej Izby Handlowo-Przemysłowej we Francji, mecenas Hania Goutierre.
Jej zdaniem zapowiedziane przez francuski rząd zaostrzenia "uderzą tylko w firmy starające się przestrzegać przepisów". Mecenas Goutierre przypomniała, że we Francji wprowadzono właśnie "prawo do pomyłki", czyli niekaranie w przypadku gdy podatnikowi lub przedsiębiorstwu po raz pierwszy zdarzy się błąd administracyjny.
Adwokat uznała za uchybienie fakt, że przepis nie dotyczy firm zagranicznych, które "nieobeznane z francuskimi przepisami i kulturą administracyjną bardziej od miejscowych narażone są na takie pomyłki". Pani Goutierre sądzi, że to "niedopatrzenie" wynika z pobudek politycznych i chęci zapełniania kasy.
Tępienie "pracy delegowanej odbywa się pod znakiem zwalczania nieuczciwej konkurencji", ale - jak zwraca uwagę mecenas Goutierre - "chodzi o to, by pozbyć się pracowników z innych krajów UE".
Morze ofert pracy bez odpowiedzi
Kilka miesięcy temu przewodniczący rady regionu Owernia-Rodan-Alpy Laurent Wauquiez, a obecnie również przewodniczący partii Republikanie, powiedział, że jego celem jest, by w regionie nie było w ogóle pracowników delegowanych – przypomina rozmówczyni PAP.
Minister Penicaud przyznała jednak, że liczne francuskie przedsiębiorstwa nie znajdują koniecznej znajomości fachu wśród francuskich pracowników i dlatego korzystają z pomocy pracowników delegowanych.
Specjalista ds. ekonomii i wydawca dziennika "L’Opinion" Nicolas Beytout napisał we wtorek: "Nasz kraj jest idealnym miejscem dla tego rodzaju pracowników. Mimo masowego bezrobocia mamy całe morze pozostających bez odpowiedzi ofert zatrudnienia, gdyż dla większości francuskich bezrobotnych proponowana praca nie jest wystarczająco pociągająca albo wymaga zbyt wysokich kwalifikacji czy zbytniego wyspecjalizowania".
Dziennikarz podsumował: "Słaba zatrudnialność licznych bezrobotnych i przesadny koszt pracy to przyczyny tej epidemii. (...) Rząd może, jeśli mu się to podoba, odnawiać walkę z ekscesami pracy delegowanej, ale nie zwalczy jej, jeśli nie weźmie się za głębokie przyczyny choroby".
Jednocześnie mecenas Goutierre zwróciła uwagę, że minister zapowiedziała przeciwdziałanie tym przyczynom poprzez szkolenie zawodowe. - Takie działanie, aby przyniosło skutki, wymaga co najmniej dziesięciu lat - powiedziała.
- Jeśli jednak przed opracowaniem takiej reformy na krótką metę zwalczać się będzie przedsiębiorstwa wykorzystujące znajomość fachu pracowników delegowanych, to nie ma szans na powodzenie takich kroków – zauważa polsko-francuska prawniczka.
Autor: dap / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock