Ukraina twierdzi, że potrzebuje 35 mld USD. Polska chce pomagać Ukrainie. Spędziłem dziś nieco czasu na rozmyślaniach, jak taką pomoc można by zorganizować.
Doszedłem do wniosku, że nie możemy kupić ich obligacji ani za środki z rezerw walutowych (Ukraina ma za niski rating, NBP lokuje rezerwy tylko w instrumenty z wysokim ratingiem), ani za pieniądze z budżetu (nie ma takiego zapisu w budżecie, a poza tym mamy deficyt, więc budżetu na to nie stać). Nie możemy kupić ich obligacji za środki unijne (bo to na pewno wbrew unijnym przepisom i byłoby to kosztem rozwoju naszego kraju), ani za środki z elastycznej linii kredytowej z MFW (bo byłoby to kosztem naszej wiarygodności na rynkach finansowych). Generalnie Polska jako państwo moim zdaniem nie ma pieniędzy na jakieś większe projekty skierowane w stronę Ukrainy.
Ale pieniądze takie mają Polacy. To może niech te ukraińskie obligacje kupią Polacy prywatnie, a nie poprzez instytucje państwowe.
Polski sektor publiczny ma od lat permanentne deficyty i generalnie nie ma w nim zbyt dużo pieniędzy. W polskim sektorze prywatnym (gospodarstwa domowe, przedsiębiorstwa, banki) pieniędzy jest coraz więcej. Jak na zamówienie, akurat dziś NBP opublikował raport, z którego wynika, że wszystkie aktywa finansowe gospodarstw domowych w Polsce łącznie to 1,512 bln zł. Tak właśnie. Jeden bilion 512 miliardów (jaka szkoda, że to bogactwo nie jest rozłożone równomiernie…)
Czyli Polacy całkiem prywatnie mogliby wykupić cały dług zagraniczny Ukrainy (32,2 mld USD) za 6,5 proc. swoich oszczędności. A to tylko gospodarstwa domowe. Do tego dochodzą jeszcze przedsiębiorstwa ze swoimi miliardami.
Firma Jana Kulczyka wydobywa na Ukrainie gaz, Michał Sołowow ma tam swoje fabryki ceramiki. Najbogatsi Polacy już teraz zaangażowali na Ukrainie swój kapitał. Pewnie nie mieli by zbyt dużego problemu, żeby przeznaczyć niewielki procent swoich oszczędności na wykup ukraińskiego długu, który (oczywiście przy dość istotnym ryzyku) powinien im przynosić po 8–9 proc. dochodu z odsetek rocznie. Mowa oczywiście cały czas o operacji dobrowolnej.
Wyobrażam to sobie tak: Ukraina robi emisję obligacji detalicznych. Robi ją na rynku ukraińskim, w Londynie (Rinat Achmetow i koledzy też mają interes w tym, żeby postawić państwo na nogi i potem dojść do UE), a także w Polsce, bo im przecież pomagamy. Państwo polskie, jeśli chce, może wspomóc ukraińską emisję dając na przykład kupującym ulgę podatkową albo obejmując ulokowane w ukraińskim długu środki częściowymi gwarancjami, aby wziąć część ryzyka na siebie. Ale jeśli państwo nie chce, to nie musi tego robić, nie upieram się przy tym. Natomiast Ukraina w ramach podziękowania na przykład wykłada część Majdanu w Kijowie nowymi, małymi cegiełkami, na których będą wypisane podziękowania dla wszystkich Polaków, którzy wsparli Ukrainę finansowo, wtedy kiedy tego potrzebowała. Takie podziękowania z imienia i nazwiska. Zostajemy fundatorami nowej Ukrainy. Oczywiście Ukraina płaci też co roku odsetki i na koniec spłaca całą pożyczkę.
Fajna przygoda. Ciekawsza moim zdaniem niż palenie świeczek w oknach. Ryzykowna oczywiście, bo te pieniądze mogą przepaść. Ale z drugiej strony dobrowolna, a przecież nie brakuje takich którzy lubią ryzyko, a jednocześnie trzymają kciuki za Ukrainę w Europie. Albo chociaż za to, żeby można tam było robić interesy bez konieczności płacenia łapówek.
Amerykanie na planie Marshalla nie stracili. A ryzyko też było duże.
Autor: Rafał Hirsch
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA | TVN24