Szacujemy, że między 13 a 16 tysięcy przedsiębiorców zamknęło swoje lokale, albo przebranżowiło się na inną działalność. Jest to prawie 20 procent rynku gastronomicznego - powiedział na antenie TVN24 Jacek Czauderna z Izby Gospodarczej Gastronomii. Z kolei w rozmowie z Polską Agencją Prasową Sławomir Grzyb z Izby ocenił, że wiele lokali gastronomicznych po prostu nie ma ogródków restauracyjnych i musi czekać na otwarcie branży pod koniec maja.
Zgodnie z decyzją rządu, od soboty można prowadzić gastronomię na świeżym powietrzu, ale przy zachowaniu dystansu między stolikami. Zajęty może być co drugi stolik, odległość między nimi musi wynosić co najmniej 1,5 metra. Od 28 maja na takich samych zasadach możliwe ma być prowadzenie gastronomii w lokalach.
- Wszyscy (klienci są - red.) bardzo zadowoleni, ogródki się zapełniły, autentycznie goście czekali przed ogródkami, niektórzy wchodzili trochę wcześniej, także ta niecierpliwość do spotkania się przy stolikach była widoczna - mówił Czauderna.
Pytany o zamknięcia na rynku gastronomicznym odpowiedział, że miały one wiele przyczyn, takich jak "czynsze, brak możliwości utrzymywania swoich pracowników, brak wiary".
- Jest wiele ofert na rynku, wielu przedstawicieli funduszy zagranicznych, którzy mają takie szybkie oferty, decyduj się 48-72 godziny, czy chcesz sprzedać swój biznes. Do mnie też takie informacje niestety docierają – ci najsłabsi, którzy nie mieli możliwości finansowych albo decydowali się na takie ruchy albo właśnie zamykali swoje biznesy - mówił.
- Myślę, że największą tragedią drugiego lockdownu, był ten nieszczęsny kod Polskiej Klasyfikacji Działalności (PKD-red.). Niektórzy przedsiębiorcy nie zadbali o to, aby ten kod zmienić, inni zmieniali profil działalności, czyli ktoś miał mały sklep i otworzył lokal gastronomiczny. Druga sprawa to całkowicie pominięci przedsiębiorcy, którzy zanotowali spadek sprzedaży powyżej 70 proc. - powiedział.
Wiele restauracji bez ogródków
Jak zaznaczył w rozmowie z PAP Sławomir Grzyb, wiele lokali gastronomicznych nie dysponuje żadną przestrzenią zewnętrzną, dalej więc bezczynnie będzie czekać w finansowym letargu i bez możliwości zarabiania na swoje utrzymanie na otwarcie na koniec maja.
Dodał, że ci, którzy mają "ogródki" z jednej strony już od północy mogą przyjmować gości, z drugiej borykają się z problemem braku pracowników.
- Z naszych danych wynika, że z branży odeszło 200 tys. osób, które nie wrócą"- podał. Dodał, że przez pandemię byli zmuszeni do przebranżowienia.
Jak dodała Evelina Visnievska z gdyńskiego oddziału IGGP, niektórzy restauratorzy się nie otworzą, bo nie mają personelu i nie otrzymali pomocy od rządu. - Można się też spodziewać, że pracownicy będą mieć duże oczekiwania dotyczące wynagrodzeń, tymczasem właściciele restauracji, którzy ucierpieli przez lockdown, mogą nie być wstanie sprostać oczekiwaniom płacowym - wskazała.
"Gastronomia została kozłem ofiarnym"
Według Grzyba apele branży do rządu, by gastronomia tradycyjna, przy zachowaniu reżimu sanitarnego została otwarta od 21 maja trafiają w pustkę. - Gastronomia została kozłem ofiarnym, bo decyzje podejmuje rada medyczna dbająca o status quo swojej branży. Wzrost zakażeń przez ostatnie siedem miesięcy nie był wynikiem działania gastronomii - oceniał.
Jego zdaniem pomoc z tarczy PFR 2.0 otrzymało 15 592 firmy na 76 tys. lokali gastronomicznych.
Wskazał, że branża już się przygotowuje do czwartej fali, która przyjdzie w październiku. - Póki co, składamy kilka pozwów zbiorowych przeciw Skarbowi Państwa za zaniedbania - powiedział.
Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej powstała w 2020 r.; tworzy ją 700 przedsiębiorców.
Źródło: PAP