Rezultaty konferencji klimatycznej w Limie dają podstawy do wypracowania globalnego porozumienia w Paryżu, ale będzie to porozumienie słabe - powiedział w niedzielę PAP ekspert Koalicji Klimatycznej i wykładowca SGGW Zbigniew Karaczun.
Wyraził jednocześnie obawę, że taka umowa paryska może nie wystarczyć do osiągnięcia głównego celu, jakim jest powstrzymanie globalnego wzrostu temperatury o 2 st. C do końca XXI wieku.
Przed szczytem we Francji
W stolicy Peru delegacje ponad 190 krajów zawarły w nocy z soboty na niedzielę porozumienie, zgodnie z którym państwa przedstawią przed przyszłorocznym szczytem we Francji własne cele w kwestii ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Zobowiązania mogą zawierać informacje na temat harmonogramu ich wdrażania, planu działań sektorowych, a także metodologii obliczeń i roku odniesienia Karaczun postanowienia z COP20 w Limie uznał za niezadowalające. To, że każdy kraj będzie mówił, od którego roku i na jakim poziomie zobowiąże się redukować emisje gazów cieplarnianych, nie powstrzyma globalnego ocieplenia - podkreślił. Powiedział też, że nie podobał mu się sam przebieg negocjacji, gdyż nastąpił powrót do zamkniętych rozmów z wybranymi stronami. Na konferencji COP19 w Warszawie - przypomniał - prowadzono dyskusje w sposób jawny.
Potrzeba rozwoju gospodarki niskoemisyjnej
Za sukces ostatnich lat w negocjacjach klimatycznych Karaczun uznał natomiast zaangażowanie w rozmowy i proces redukcji emisji krajów rozwijających się. "To jest rzeczywiście konieczne ze względu na przesunięcie się obszarów produkcji i emisji z krajów wysoko rozwiniętych coraz bardziej w stronę krajów rozwijających się. I to rzeczywiście jest niezbędne, żeby jakoś zatrzymać zmiany klimatu" - zauważył ekspert. Wciąż według niego istnieje ogólne przekonanie, że to kraje bogate i wysoko rozwinięte są bardziej odpowiedzialne za zmiany, niż te kraje rozwijające się. I dlatego też w Limie kraje rozwijające się zgodziły się na porozumienie dopiero określeniu zapisu o wspólnej, ale zróżnicowanej odpowiedzialności. - W tej chwili rzeczywiście jako świat nie jesteśmy gotowi do dokonania w krótkiej perspektywie czasowej (...) bardzo głębokiej redukcji emisji. Bo to rzeczywiście wymaga przestawienia całej gospodarki - zauważył. Wskazał, że niedawna deklaracja amerykańsko-chińska, dotycząca celów redukcyjnych pokazała, że poszczególne kraje dostrzegają potrzebę rozwoju gospodarki niskoemisyjnej, powoli przestawiają w swoją produkcję, choć na razie kupują sobie czas. - Widzą, że nie mogą bardzo gwałtownie i gruntownie zmniejszyć emisji, ale przygotowują się do tego. Na razie wyznaczają cele racjonalne z ich punktu widzenia - dodał. Na początku listopada w Pekinie USA i Chiny przedstawiły nowe cele dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych. Prezydent Barack Obama zapowiedział redukcję o 26-28 proc. do 2025 roku w stosunku do poziomu z 2005 roku. Prezydent Xi Jinping, którego kraj buduje nowe elektrownie węglowe, przyczyniając się do stałego wzrostu emisji, nie sprecyzował konkretnych celów. Zapowiedział natomiast, że szczyt emisji w jego kraju nastąpi do 2030 roku, ale podjęte zostaną starania, by było to wcześniej.
Autor: pp / Źródło: PAP