Ci, którzy uważają, że zadłużenie państwa to zło lubią sobie ponarzekać, że dług obciąża przyszłe pokolenia, że „zaciągnięte dziś długi będą spłacać nasze dzieci i wnuki”, bo „ktoś to kiedyś będzie musiał spłacić” i że to oczywiście niedobrze. Faktycznie, gdyby tak byłoby, to byłoby niedobrze. Na szczęście najczęściej tak nie jest.
Ten tydzień bardzo ładnie pokazuje, że państwo nie spłaca długów z pieniędzy podatnika. Długi są spłacane kolejnymi długami. Koszty obsługi długu też są pokrywane z długu.
Zapewne żadne media o tym dziś nie poinformują, ale rząd wydał dziś ponad 15 miliardów złotych. To wydatek związany z zadłużeniem państwa. Dzisiaj rząd wykupił obligacje wyemitowane 2 lata temu. Wyłożył na ten cel 13,66 mld zł. Dodatkowo opłacił też odsetki od innych obligacji – łącznie na kwotę 1,59 mld zł. Wydaje więc w sumie 15,25 mld zł. W ubiegłym tygodniu, dokładnie 15 stycznia rząd spłacił też obligacje dolarowe wyemitowane 10 lat temu. Wydał na ten cel równowartość 2,65 mld zł.
Czyli w styczniu rząd na obsługę i wykup zadłużenia musiał wydać 17,9 mld zł. To więcej niż miesięczne wydatki ZUS na wszystkie renty i emerytury. Skąd rząd miał na to pieniądze? Otóż w tym samym styczniu Ministerstwo Finansów sprzedało na rynku nowe obligacje łącznie za 32,6 mld zł. To kwota rekordowa. Rząd zawsze pożycza najwięcej w styczniu, ale takiego stycznia jak w 2014 r. jeszcze nie mieliśmy.
W rekordowym do tej pory roku 2010 w styczniu rząd pożyczył z rynku 26,7 mld zł. W tym roku jest to już o 6 mld zł więcej, a przecież styczeń wciąż trwa. Niewykluczone więc, że będzie tego jeszcze więcej.
Ale nawet zostając przy zebranych jak dotąd miliardach – rząd jest w stanie zapłacić z nich wszystkie rachunki na rynku i jeszcze mu zostaje 14,7 mld zł. I dobrze, że mu zostaje,bo już w kwietniu trzeba będzie spłacić obligacje pięcioletnie za 20 mld zł, w lipcu kolejne dwuletnie za 10,3 mld zł. Wcześniej, bo już w lutym trzeba wykupić euro obligacje za 1,3 mld EUR, w marcu trzeba spłacić ponad pół miliarda CHF, we wrześniu kolejne 750 mln CHF, a w listopadzie jeszcze 21,5 mld jenów japońskich. Tak wygląda kalendarz finansowy naszego państwa na ten rok. Łącznie trzeba spłacić wierzycielom około 63 mld zł. I do tego pewnie jakieś 20-30 mld zł odsetek. Strasznie dużo pieniędzy. Ale z drugiej strony minister finansów od początku roku w ramach czterech aukcji obligacji zebrał z rynku już ponad 32 mld zł. Zrobił to bez najmniejszego problemu. Na każdej aukcji popyt wyraźnie przewyższał ofertę rządu. W tym tempie resort finansów byłoby w stanie sfinansować całość potrzeb związanych z obsługą długu pewnie gdzieś tak do marca, a do końca maja ściągnąć z rynku jeszcze miliardy potrzebne na pokrycie tegorocznego deficytu budżetowego. I to wszystko bez jakiegokolwiek angażowania podatników.
Na koniec krótkie porównanie. Minister finansów z rynków finansowych pożycza 32 mld zł w trzy tygodnie. Z podatku PIT budżet państwa ma 41 mld zł. Ale nie w trzy tygodnie, tylko w rok. Z CIT w ciągu roku do budżetu wpływa 22 mld zł. Takie przynajmniej były założenia na rok 2013. Oczywiście są jeszcze VAT i akcyza, łączne dochody podatkowe budżetu to w 2013 r. 239 mld zł. Ale w tym samym 2013 r. minister pożyczył na rynku 140 mld zł, wystarczająco dużo, żeby spokojnie pokryć wszystkie koszty związane z zadłużeniem państwa.
Oczywiście nie można wykluczyć takiej sytuacji, w której nikt na rynku nie chce już rządowi pożyczyć pieniędzy i wtedy trzeba długi spłacać „pieniędzmi podatnika”. Ale to sytuacje bardzo rzadkie. W normalnej sytuacji dług się roluje, ku wielkiemu zadowoleniu inwestorów, bo oni bardzo chcą go mieć w swoim portfelu.
A co z rosnącym w ten sposób zadłużeniem ? No cóż, jeśli dług rośnie wolniej niż PKB, to nie ma z tym absolutnie żadnego problemu. Wystarczy więc dbać o wzrost gospodarczy.
Autor: Rafał Hirsch
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu