52 miliardy deficytu – to oznacza wyższe podatki, cięcia budżetowe, spadek złotówki – alarmują ekonomiści. – Mamy rewię deficytów na świecie w latach 2009-2010 – łagodzi była minister finansów, a obecnie członek Rady Polityki Pieniężnej Halina Wasilewska- Trenkner. Jej zdaniem kurs złotówki niekoniecznie musi się załamać, nie musimy też zapominać o naszej drodze do euro.
- Wzrost deficytu to smutna informacja - przyznała b. minister w TVN24, przypominając, że to źle rokuje na następne lata. – Potrzebujemy o 52 miliardy więcej niż jesteśmy w stanie zarobić. Zaciągnięty dług musimy spłacić, a być może spadnie on też na nasze dzieci – tłumaczyła Wasilewska-Trenkner, która w latach 1995-2004 pełniła także wielokrotnie funkcję wiceministra finansów odpowiedzialnego za budżet.
Ministerstwo Finansów wraz z planem budżetu na przyszły rok chce przedstawić także trzyletni plan zmniejszania deficytu.
Pytana o szanse sukcesu trzyletniej mapy drogowej wychodzenia z deficytu, Wasilewska-Trenkner mówi, że mogą nas w tej sytuacji wspomóc dwa czynniki. Po pierwsze uznała, że możliwe, iż minister finansów Jacek Rostowski sformułował swoje prognozy zbyt ostrożnie. – Może się okazać, że druga połowa tego roku będzie lepsza od założeń i całego deficytu nie trzeba będzie wykorzystać. Po drugie analitycy na całym świecie prognozują poprawę sytuacji także w następnych latach. To jest dodatkowe zabezpieczenie naszego deficytu – mówiła Wasilewska-Trenkner. Nie podjęła się oceny, czy prywatyzacja przebiegnie pomyślnie, i czy przyniesie kwoty zakładane przez ministra skarbu Aleksandra Grada. - Czy to się uda osiągnąć – to zależy od zbyt wielu czynników - m.in. atrakcyjności oferty. To jest transakcja handlowa – stwierdziła.
Cały świat ma problem z deficytem
Według Wasilewskiej-Trenkner, niekoniecznie należy spodziewać się spadku złotówki w stosunku do innych walut, bo podobnie a nawet bardziej zadłużony jest obecnie cały świat. - Patrząc na naszą historię to ogromny deficyt. Jednak 2009 i 2010 to są lata w których możemy oglądać na świecie rewię wysokich deficytów. W wielu krajach deficyt wzrósł w wartościach nominalnych i w relacji do PKB. Więc nasza sytuacja niekonieczne przyczyni nam negatywnych opinii w świecie – oceniła Trenkner, zaznaczając, że wysokie zadłużenie zawsze spycha kraj na gorszą pozycję w rankingach dla inwestorów. - Ważne żeby to było jednorazowe i by rząd wskazał sposób na efektywne ograniczenia tego deficytu – zastrzegła.
Czy tak duży deficyt odwlecze nasze przystąpienie do poczekalni do euro ERM2? Tutaj b. minister finansów stwierdziła, ze najważniejsze jest tutaj, by "mapa drogowa” wychodzenia z deficytu, przygotowana przez ministra finansów, była dobrze rozpisana i pozytywnie oceniona przez Komisję Europejską. – Taka mapa, pokazująca stopniowe obniżanie deficytu otwiera nam wejście do ERM2 prawdopodobnie nie w 2010 ani w 2011, te lata mają pokazać jak faktycznie dajemy sobie radę, ale być może już w 2012 – mówiła członkini Rady Polityki Pieniężnej.
Ponure prognozy ekonomistów
Ekonomiści raczej nie mają wątpliwości: informacje o planach rządu ws. przyszłorocznego budżetu będą miały poważne konsekwencje. I podatnicy odczują je na własnej skórze.
- O tym, że do końca roku za euro będziemy płacili mniej niż 4 zł można zapomnieć - ocenił główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu Janusz Jankowiak. I dodał: - Uczestników rynku zaskoczył z pewnością przede wszystkim przewidywany wysoki deficyt budżetu. W najbliższych dniach należy zatem spodziewać się spadku wartości złotego. Powstaje tylko pytanie, jak długo będzie on trwał.
Jego zdaniem, minister finansów może doraźnie wpłynąć na stabilizację kursu polskiej waluty, ale nie może tego robić w nieskończoność. - Trzeba poczekać na projekt budżetu. Wtedy będzie możliwa pełna analiza zachowań inwestorów - podkreślił Jankowiak.
Według ekonomisty, nie sposób przewidzieć długofalowej reakcji uczestników rynku, ale z pewnością będzie ona zależała od wiarygodności całej strategii prezentacji budżetu państwa, także wiarygodności planów prywatyzacyjnych rządu.
Podwyższą podatki? Niech je lepiej ściągają
Z kolei wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową Bohdan Wyżnikiewicz nie ma wątpliwości, że zapowiedź wzrostu długu publicznego i deficytu budżetowego są dowodem na to, że rząd szykuje podwyżkę podatków i cięcia wydatków.
- Z jednej strony mamy niższy wzrost gospodarczy, który obniża dochody budżetu. Z drugiej strony, znaczny udział w budżecie stanowią wydatki sztywne, których nie można ciąć. Poza tym słaby złoty powiększa nasz dług zagraniczny. To wszystko musi powodować znacznie pogarszanie się relacji długu publicznego do PKB - powiedział Wyżnikiewicz.
I dodał: - Taka sytuacja może skłonić rząd m.in. do podwyżki podatków, ale niektóre z ostatnio pojawiających się pomysłów w tym zakresie, jak np. opodatkowanie aut służbowych, są bezsensowne. Jednocześnie, nie wiadomo dlaczego, nie wprowadza się np. kas fiskalnych u lekarzy czy prawników, albo nie ściąga podatku od zakładów bukmacherskich.
Odnosząc się do znacznego wzrostu deficytu budżetowego, wiceprezes IBnGR zaznaczył, że może on wiązać się uwzględnianiem w budżecie wydatków np. na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych.
- Dotychczas wyrzucano je poza budżet, ale to było działanie pozorne, prowadzące do sztucznego zaniżania budżetowych wydatków. Nie można tego kontynuować w nieskończoność więc dobrze, że resort finansów chce przejąć kontrolę także nad wydatkami tego rodzaju, choćby kosztem zwiększania deficytu - powiedział Wyżnikiewicz.
W piątek TVN CNBC Biznes podał, a resort finansów potwierdził, że zapowiada na 2010 r. deficyt budżetu państwa na poziomie 52,2 mld zł oraz wzrost długu publicznego o 6 proc. w 2009 r. i o kolejny punkt procentowy w 2010 r. Tym samym na koniec 2010 r. dług publiczny może przekroczyć poziom 55 proc. PKB.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot: TVN24, sxc.hu