Gazowy gigant chce ukarać Białoruś za zaległości w opłatach. Jednocześnie uspokaja, że tranzyt surowca do Europy przez Białoruś nie będzie ograniczony.
Od piątku rosyjski koncern gazowy Gazprom zmniejszy o połowę dostawy gazu na Białoruś. Spór, jak pisze Reuters, stanowi dla Unii Europejskiej przypomnienie, jak podatne na zagrożenia są dostawy rosyjskich nośników energii, co było już widoczne w styczniu, gdy w następstwie sporu Moskwy i Mińska przerwano na trzy dni dostawy rosyjskiej ropy do Polski i Niemiec.
- Polska "nie przyjmuje do wiadomości", że w związku z konfliktem między firmami białoruskimi a Gazpromem, do naszego kraju mógłby przestać płynąć gaz - powiedział minister gospodarki Piotr Woźniak. Dodał, że Polska domaga się wypełnienia umów dotyczących dostaw gazu z Rosji. Eksperci rynku gazowego uspokajają, że zmniejszenie dostaw gazu dla Białorusi nie powinno odbić się na polskiej gospodarce, a w każdym razie nie będzie tak groźne jak zimą.
Komisja Europejska zaapelowała do rosyjskiego koncernu Gazprom i władz Białorusi o szybkie i przyjazne rozwiązanie sporu. Rozważa jednak zwołanie na przyszły tydzień spotkania unijnych ekspertów ds. energii. Około 20 proc. gazu rosyjskiego importowanego do Unii Europejskiej - głównie do Polski, Niemiec i Litwy - jest dostarczanych przez Białoruś. Gazprom zapewnił unijnych klientów, że podejmuje wszelkie "możliwe kroki", by wypełnić swe zobowiązania wobec państw UE.
Gazprom twierdzi, że Białoruś ma pieniądze na spłacenie swego zadłużenia w wysokości 456 mln dolarów. Według gazowego giganta w czerwcu Białoruś otrzymała od koncernu 625 mln dolarów jako pierwszą z czterech rat za połowę udziałów w Biełtransgazie, operatorze systemu przesyłowego na Białorusi.
Tymczasem już kilka dni temu białoruskie władze zwróciły się do Rosji o odroczenie spłaty 500 mln dolarów za gaz, które są winne Gazpromowi. Ekonomiści szacują, że Mińsk stać na pokrycie kosztów importu nośników energii, mimo że zdrożały one od tego roku.
Białoruś, główny kraj tranzytu rosyjskiej ropy i gazu do Europy, nie dotrzymała upływającego półtora tygodnia temu terminu spłaty zaległej należności, która powstała, gdy Gazprom zwiększył więcej niż dwukrotnie ceny gazu na początku tego roku. Białoruska delegacja, której przewodniczy minister energetyki Alaksandr Ozerc, kontynuowała tydzień temu rozmowy w siedzibie rosyjskiego monopolisty Gazpromu. Lecz te nie przyniosły rezultatów.
W zeszły poniedziałek biuro prasowe prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki poinformowało o zwolnieniu szefów państwowych firm energetycznych, którym zarzucono, że nie zapobiegli energetycznemu kryzysowi, gdy w styczniu Rosja podniosła ceny gazu dla Białorusi.
Ekonomiści są przekonani, że Białoruś jest w stanie podołać nowym opłatom za gaz wynoszącym 100 dolarów za 1 tysiąc metrów sześciennych. Poprzednia cena za tę samą ilość gazu wynosiła 46 dolarów. Zdaniem ekonomistów, Mińsk zabiegając o odroczenie spłat zadłużenia zachowuje się jak ubogi krewny, który udaje biedniejszego, niż jest w rzeczywistości, by coś otrzymać w prezencie. Taką opinię wyraził Leonid Zajko z zespołu analityków Strategia w Mińsku.
Jak twierdzi pismo "Biełorusy i rynok", strona rosyjska nie wyklucza możliwości wprowadzenia od września pełnej rynkowej ceny na gaz - 280 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, jeśli Mińsk nie spłaci zaległości. Tego typu pogłoski, choć mało realne, świadczą - zdaniem tygodnika - że Rosja i Białoruś rozpoczęły kolejny, trudny targ cenowy.
Źródło: Reuters, PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24