Nastroje w kraju były wtedy panikarskie, w kolejkach po płyn Lugola złorzeczenie, padały słowa: zbrodniarze (Rakowski). Płyn nic nie dawał, ale lepiej było zbłądzić nadgorliwością (Urban). Ludzie bali się deszczu, ale nie musieli, "chyba że piją deszczówkę" (ekspert). Pochody pierwszomajowy przeszły szybciej niż zwykle, za to kolarze podczas Wyścigu Pokoju jechali jak najwolniej, "żeby nie wdychać" (Jaskuła).
"Dziennik Telewizyjny", jak już zaczął podawać informacje o sytuacji w Polsce po wybuchu, nie mówił całej prawdy.
Na czołówkach gazet przygotowania do Święta Pracy. O katastrofie informują dalej, pisząc tylko "awaria". Bo wszystkie niepokojące informacje to amerykańska propaganda.
Nie ma lodów. Bo są z mleka, a krowy jedzą trawę, która może być skażona.
Za to więźniowie mają wielkie żarcie.
- Siedziałem wtedy w więzieniu i to był najlepszy tydzień. Trzy razy dziennie nas dokarmiano. A to sałata, a to rzodkiewki, a to mleko. Pomyślałem sobie, że coś się musi dziać, skoro mnie tak dobrze karmią. "Może przyjedzie Czerwony Krzyż? Albo szykuje się jakaś amnestia?" – myślałem – wspomina Władysław Frasyniuk.
- Ale nic się nie działo. Pod koniec tygodnia w moje ręce trafiła bodajże "Polityka". Zacząłem wertować raz, drugi, trzeci, ale nic nie znalazłem. W końcu gdzieś w środku numeru znalazłem jakiś mały artykuł z niewiele znaczącym tytułem, ale zainteresował mnie lid, gdzie pisano coś o kradzieżach liczników Geigera. Niewiele z tego zrozumiałem, poza tym, że "coś pierdolnęło" i zaraz wszystkich będą karmić Lugolem – opowiada opozycjonista.
Potem – mówi - za każdym razem mówił strażnikom: "I co, coś pierdolnęło!". Efekt był taki, że ci przeczesali całą jego celę, zrywając nawet deski z podłogi, bo byli przekonani, że gdzieś trzyma nadajnik, z którego słucha Radia Wolna Europa.
Był kwiecień 1986 roku
26 kwietnia, w sobotę, o godz. 1:24 przeprowadzano eksperyment w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Sprawdzali zachowanie się reaktora w sytuacji awaryjnej. Doszło do eksplozji porównywalnej siłą promieniowania do 500 bomb atomowych, takich jak zrzucona na Hiroszimę. Pożar gaszono kilkanaście dni. W powietrze przedostało się kilkadziesiąt izotopów promieniotwórczych. Wśród nich najbardziej niebezpieczny jod-131, który mógł powodować rozwój nowotworu tarczycy.
To był ciepły wiosenny dzień. Temperatura w całym kraju oscyluje wokół 20 stopni Celsjusza. - Przygotowywałam się do matury. Było bardzo gorąco. Wzięłam notatki i się opalałam - opowiada Danuta, mieszkająca pod Poznaniem (900 km od elektrowni w Czarnobylu). Tak spędzi cały weekend.
Nie wiedziała o radioaktywnej chmurze. Bo i skąd?
Związek Radziecki milczy o wybuchu. Wiejący od południa wiatr kieruje "obłok śmierci" na południowo-zachodnie tereny dzisiejszej Białorusi. Około południa dociera na Litwę i na Podlasie, wieczorem i w nocy nad obwód kaliningradzki, Łotwę i Estonię.
Niedziela, 27 kwietnia 1986 r.
Chmura dociera już do Szwecji i Finlandii. I do Polski - zawisa nad Warmią i Mazurami.
Ale jest niedziela, w większości stacji pomiarowych nikogo nie ma, działają jedynie urządzenia.
W Związku Radzieckim nadal cisza.
Poniedziałek, 28 kwietnia 1986 r.
"Gazeta Współczesna" na pierwszej stronie informuje o próbie jądrowej przeprowadzonej przez Francję na południowym Pacyfiku. Nie zająknie się, że my, w Europie, już mamy "swoją" chmurę radioaktywną. Już jest w Norwegii i na obszarze dzisiejszej Rosji.
Około godziny 5 nad ranem pracowników stacji hydrologiczno-meteorologicznej w Mikołajkach (630 km od elektrowni w Czarnobylu) zaskakują wyniki pomiarów. Według przyrządów aktywność izotopów promieniotwórczych w powietrzu jest ponad pół miliona razy większa niż zwykle.
- Maszyna z lekka zwariowała. Cyferki tańczyły jak szalone. Naszą pierwsza myślą było, że coś się popsuło. To się czasami zdarza. Mieliśmy zapasowy miernik - nic się nie zmieniło. Okazało się, że w dalszym ciągu coś się dzieje – wspomina w TVN24 w 2011 roku Jacek Maliszewski, kierownik stacji IMGW w Mikołajkach w 1986 roku.
Informację przekazują do Warszawy (630 km od elektrowni w Czarnobylu). Profesor Zbigniew Jaworowski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) odbiera teleks przed godziną 9. Szok. Sprawdza urządzenia w CLOR – te również pokazują znacznie podwyższone promieniowanie.
Wkrótce podobne raporty jak z Mikołajek zaczynają schodzić z innych stacji pomiarowych w całym kraju.
Polscy naukowcy i władze PRL podejrzewają, że gdzieś nastąpiła eksplozja atomowa. - Zaczęło się szukanie przyczyny. Przyczyna mogła być krajowa, mogła być z różnych źródeł: z morza, z nieba, cholera wie skąd, z jakichś prób atomowych… - wspominał po latach w TVN24 Jerzy Urban, ówczesny rzecznik prasowy rządu.
Skład radioaktywnej chmury wskazuje jednak na awarię jakiegoś reaktora atomowego. A może coś się stało w laboratorium w Świerku? To tam działają jedyne w Polsce reaktory atomowe.
W Ośrodku Atomistyki w Świerku (600 km do elektrowni w Czarnobylu) zapanował popłoch. Detektory rejestrują podwyższoną radioaktywność, uruchamiają się systemy alarmowe. Ale i tu, po sprawdzeniu urządzeń, pada: skażenie pochodzi z zewnątrz.
- Pomiary wskazywały, że poza budynkiem reaktora Maria ten poziom jest wyższy niż w środku – mówił w TVN 24 w 2011 roku prof. Andrzej Strupczewski, wówczas pracownik Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku.
Władze PRL dzwonią do Moskwy (690 km od elektrowni w Czarnobylu), czy nie wiedzą, co się stało. – Towarzysze radzieccy podobno też nie wiedzieli, bo z kolei towarzysze ukraińscy podobno to ukrywali – mówił w 2011 roku Urban.
Zdzisław Najder, były dyrektor Radia Wolna Europa: - Oni sami przed sobą, poszczególne szczeble, chowały informacje, żeby nie przeciekło na górę dlatego, że góra może być niezadowolona.
Około godziny 11 prof. Jaworowski przedstawia sytuację Prezesowi Państwowej Agencji Atomistyki. Ten nie dzieli się tą informacją z władzami.
O godzinie 17 te same informacje Jaworowski przekazuje prof. Zdzisławowi Kaczmarkowi, sekretarzowi naukowemu Polskiej Akademii Nauk, który zobowiązuje się zawiadomić premiera.
***
Alarm podniesiono też w Szwecji. Około godziny 9:30 w elektrowni atomowej w Forsmark (1230 km od elektrowni w Czarnobylu) na butach jednego z pracowników urządzenia monitorujące poziom promieniowania wykrywają radioaktywny pył. Rozpoczęto poszukiwania miejsca wycieku.
Claes-Göran Runermark, który pracował wówczas w elektrowni: - Sprawdziliśmy wszystkie detektory kilkukrotnie. Nic nie wskazywało na jakikolwiek problem w Forsmark.
Znaleźli, tyle że nie u siebie, a w ZSRR. Analiza związków chemicznych wykazuje radioaktywne cząsteczki typowe dla rosyjskich elektrowni atomowych. Właśnie stamtąd wiał w weekend wiatr. A później spadł deszcz, a z deszczem cząsteczki spadły na ziemię.
Szwedzi informują, że coś stało się z jakimś reaktorem atomowym w ZSRR.
***
To Czarnobyl - wskazuje o godzinie 18. radio BBC. Informację szybko powtarza Radio Wolna Europa. Niewiele później pierwszą krótką notkę o awarii w tamtejszej elektrowni atomowej publikuje radziecka agencja TASS. Komunikat czytają w dzienniku w radzieckiej telewizji po godz. 21.
– Szwedzi wtedy, na drodze dyplomatycznej wymusili na Rosjanach przyznanie się do tego, co się stało – opowiadał w 2011 roku prof. Zbigniew Jaworowski.
Tego dnia także w Polskim Radiu i w ostatnim wydaniu "Dziennika Telewizyjnego" pojawiają się pierwsze informacje o awarii.
Wtorek, 29 kwietnia 1986 r.
W porannych gazetach próżno szukać informacji o wybuchu. Pierwsze notki pojawiają się dopiero w popołudniówkach.
W KC PZPR od godziny 4. rano wrze. Trwa posiedzenie z udziałem członków Biura Politycznego partii, rządu i Komitetu Obrony Kraju, a także ekspertów z CLOR i Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii.
Tak wspominał je Jerzy Urban, w wywiadzie-rzece "Jajakobyły” przeprowadzonym przez Przemysława Ćwiklińskiego i Piotra Gadzinowskiego:
Do KC zjeżdżali się coraz to nowi eksperci, którzy obradowali, sporządzali wykresy, obliczenia. Uruchomiono wojskowe przyrządy pomiarowe. Główny mędrzec od tych spraw, prof. Sowiński, powiedział nagle nad ranem, że skażenia osiągnęły taki rozmiar, że trzeba dać komunikat, żeby pozamykać okna i nie puszczać dzieci do szkoły. Na to ja powiedziałem: „Ależ panie profesorze, jak się da taki komunikat w radiu (bo tylko radio o tej porze wchodziło w grę), to stanie życie w kraju. Nikt nie pójdzie do pracy, stanie komunikacja, zacznie się panika, która wkrótce może się rozlać na całą Europę. Niech pan ma świadomość wagi takiego komunikatu”. On na to: „To jest konieczne”. No to ja napisałem komunikat i zadzwoniłem do gen. Jaruzelskiego. Powiedziałem mu co się dzieje i że trzeba ogłosić ten komunikat.
Był pan pierwszym człowiekiem, który poinformował Jaruzelskiego o tym co się stało?
Tak. Jaruzelski: "Co ja mogę powiedzieć, jak trzeba, to trzeba". Zaakceptował tekst. Dziś już nie pamiętam, czy przesłałem komunikat do PAP-u, czy nie zdążyłem przesłać, w każdym razie zanim został opublikowany, generał, dowódca wojsk chemicznych, powiedział do Sowińskiego: "Panie kolego, pan to się chyba rąbnął o jedno zero...". Zaczęli liczyć jeszcze raz, przyglądali się wykresom, no i rzeczywiście dopatrzyli się błędu.
Gdyby się nie dopatrzyli, albo dopatrzyli później, to komunikat poszedłby w eter?
No oczywiście. Życie kraju by stanęło, panika poszłaby na całą Europę i ZSRR.
Około godziny 6. na spotkanie przybywa generał Wojciech Jaruzelski. Decyduje o powołaniu specjalnej Komisji Rządowej pod przewodnictwem wicepremiera Zbigniewa Szałajdy.
Chmury rozpraszają się i z godziny na godzinę zajmują coraz większy obszar Polski. Do końca dnia zajmują cały kraj, docierają też do Czechosłowacji, NRD, RFN i Austrii.
Gdy moja mama postanowiła wysłać mnie po chleb do sklepu założyłem indywidualny środek ochrony dróg oddechowych (...) maskę przeciwgazową typu ”słoń” ( taka z rurą ) i tak ubrany poszedłem po zakupy. Przeszedłem zaledwie kilkanaście metrów - mieszkam w Warszawie w dzielnicy gdzie zlokalizowana jest duża ilość ambasad - pierwszy napotkany milicjant rozpętał istne piekło (...) Zakuto mnie w kajdanki i zadawano tylko 2 pytania: ”kto Ci kazał urządzić tą prowokację ?” i ” ile dolarów ci dali?”. Cała sprawa skończyła się szczęśliwie ... Przez okno dojrzała zamieszanie moja mama, która natychmiast poleciała i wyjaśniła milicjantom, że jestem tylko głupim dzieciakiem.
Artur z Warszawy
O godzinie 11. zapada decyzja: wszystkim dzieciom do 16. roku życia należy podać płyn Lugola.
Jerzy Urban w "Jajakobyły”:
Nikt na świecie takiej decyzji poza nami nie podjął. Skażenia nad Polską wcale nie były większe niż w kilku innych krajach, potem nawet okazało się, że były mniejsze. Płyn podano na wszelki wypadek uznając, że lepiej zbłądzić nadgorliwością. Nie wiadomo było jak długo potrwają skażenia, a od tego zależało czy płyn jest dzieciom potrzebny, czy zbędny. Później stwierdzono, że był niepotrzebny. No, ale sama decyzja była trafna – lepiej podać niepotrzebnie niż nie podać, gdy potrzeba.
W województwie białostockim akcja podawania płynu Lugola rusza jeszcze we wtorek o godzinie 21. Dzieciom do 1. roku życia podawane są 22 krople, do ukończenia 5. roku życia – 45 kropli, a pozostałym - 90 kropli.
"Wiadomość o akcji rozchodziła się lotem błyskawicy. Sąsiedzi zawiadamiali sąsiadów, samorządy mieszkańców całe domy i osiedla, pomagali starsi uczniowie i harcerze" – donosi "Gazeta Współczesna". W kolejkach po płyn Lugola ludzie czekają po kilka godzin.
Trzeba było czekać. Nie wolno było:
- wypasać bydła na łąkach,
- sprzedawać mleka pochodzącego od krów karmionych trawą,
"Sprzedaż mleka pełnego dla niemowląt będzie się odbywać na zasadzie JEDNO OPAKOWANIE DO JEDNYCH RĄK, na podstawie książeczki zdrowia dziecka" – decyduje Minister Handlu Wewnętrznego i Usług.
Dzieci mogą zapomnieć o lodach Bambino. Sanepid zakazuje produkcji i sprzedaży lodów wytwarzanych z mleka.
Władze radzieckie publicznie informują o śmierci dwóch osób. Tymczasem amerykańskie satelity szpiegowskie wykonują pierwsze zdjęcia zniszczonego reaktora.
Mieczysław Rakowski, późniejszy premier, pisze w swoim dzienniku: "Nastroje panikarskie. W kolejkach jedno wielkie złorzeczenie. Powtarza się słowo: zbrodniarze. Zdaje się, że przyjazne uczucia narodu dla ZSRR mamy na długi czas z głowy”.
Nad północno-wschodnim obszarem Polski przesunął się radioaktywny obłok. Mimo nie stwierdzenia zagrożeń dla zdrowia ludności, kierownictwo partii i rządu z całą powagą skupiło bezpośrednie zainteresowanie na tym zjawisku, będącym skutkiem awarii elektrowni atomowej na Ukrainie, o której informował TASS. (...) Uruchomiono około 200 dodatkowych punktów pomiarów wszelkich skażeń ziemi, wody i atmosfery. Nie stwierdzono żadnego zagrożenia dla zdrowia ludzi. (...) Stwierdzono, że nie następuje pogorszenie radioaktywności w Polsce, także na obszarze północno-wschodnim. Rysują się tendencje poprawy. (…)
Depesza PAP z 29 kwietnia 1986 r.
W wieczornym "Dzienniku Telewizyjnym" bagatelizują rozmiary katastrofy. Mówi się o "obłoku radioaktywnym", "tendencji spadkowej", "podwyższonym stężeniu aktywnego jodu w powietrzu" czy "nie stwierdzeniu podwyższenia stężenia innych pierwiastków".
Ile te informacje miały wspólnego z rzeczywistością? Specjaliści nie mają wątpliwości.
To ostatnie kłamstwo było tak ewidentne, że przewodniczący Komisji Rządowej zapewnił, że manipulowanie informacją już się nie powtórzy. Tym, co skłoniło władze do podania prawdziwej informacji była sugestia, że Polska poniesie straty na eksporcie żywności, jeżeli przestaniemy być wiarygodni. Zalecono również niespożywanie mleka od krów karmionych zieloną paszą, mycie nowalijek i ogłoszono profilaktykę jodową – głosi raport "W 20-tą rocznicę awarii Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej" przygotowany w 2006 roku przez dział szkolenia i doradztwa Instytutu Problemów Jądrowych oraz prof. Andrzeja Strupczewskiego z Instytutu Energii Atomowej.
Środa, 30 kwietnia 1986 r.
Wiatr radykalnie zmienia kierunek. Skażona zostaje część Ukrainy na południe od Czarnobyla, w tym Kijów (100 km od elektrowni w Czarnobylu). Wkrótce na Wyścig Pokoju mają tam jechać polscy kolarze trenujący we Wrocławiu (900 km od elektrowni w Czarnobylu).
Nastroje w kadrze fatalne. - Wszyscy po kolei chcieliśmy się wyłamać – mówi mi Zenon Jaskuła, jeden z sześciu kolarzy, którzy mieli wystartować w Kijowie. - Przekonywano, że tam skażenia nie będzie. Zapewniano nas, że nic poważnego się nie stało, a to, co mówią, to amerykańska propaganda.
***
W gazetach ukazuje się komunikat Komisji Rządowej ds. oceny poziomu promieniowania jądrowego i działań profilaktycznych. Nadal nie ma w nim słowa "katastrofa", a jedynie "awaria". Czołówki gazet zajmują jednak raporty z przygotowań do Święta Pracy.
W związku z awarią w czernobylskiej elektrowni jądrowej na północ od Kijowa, nad obszarem północno-wschodnich województw Polski przemieszcza się na dużej wysokości obłok radioaktywny. Na terenie całego kraju prowadzone są systematyczne pomiary poziomu promieniowania (...) Na podstawie powyższych pomiarów dokonanych 29 bm. o godz. 15.00, ustalono, że nastąpiło jedynie podwyższenie stężenia aktywnego jodu w powietrzu. Podwyższenie takie mogłoby być szkodliwe dla zdrowia, gdyby występowało w dłuższym okresie czasu. Jednak wobec jego przejściowego charakteru nie stanowi ono niebezpieczeństwa dla zdrowia. W ostatnich godzinach stwierdza się spadkową tendencję poziomu stężenia. Nie stwierdzono podwyższenia stężenia innych pierwiastków. Znajdujący się w powietrzu jod może być szkodliwy dla niemowląt i kobiet ciężarnych. Osiadając na roślinach, również poprzez mleko, może dostać się do organizmu człowieka. W związku z tym eksperci zalecają niespożywanie aktualnie mleka pochodzącego od krów karmionych pasza zieloną (…) Służba zdrowia podjęła niezbędne działania profilaktyczne polegające na podaniu niemowlętom i dzieciom w województwach północno-wschodnich preparatu jodowego (jednorazowo), którego celem jest ochrona organizmu przed wchłanianiem aktywnego jodu. Służba zdrowia dysponuje niezbędnymi środkami do zrealizowania powyższego zalecenia. Minister Zdrowia i Opieki Społecznej zwraca uwagę na bezwzględną konieczność mycia przed spożyciem wszelkich nowalijek. (…)
"Trybuna Ludu", 30 kwietnia 1986 r.
W całym kraju działają punkty informacyjne, w których przez całą dobę przedstawiciele inspekcji sanitarnej i lekarze odpowiadają na pytania i wątpliwości mieszkańców. W poszczególnych województwach uruchomiono też infolinie, w których eksperci odpowiadają telefonicznie na pytania zaniepokojonych mieszkańców.
Od godziny 8. rano dzieci w całej Polsce otrzymują płyn Lugola. Dawki są mniejsze niż w województwie białostockim. Dzieci do 1. roku życia otrzymują 15 kropli, do ukończenia 6. roku życia – 28, a pozostałe - 56-60 kropli.
"Pijcie płyn Lugola - to radziecka coca-cola" – powtarza młodzież. W sumie zażyło go 18,5 miliona Polaków, z czego 95 procent to dzieci.
- Matki z dziećmi były wzywane, żeby podać im płyn Lugola. Pamiętam, jak spacerowaliśmy z przyszłym mężem, a one podenerwowane biegły z wózkami – wspomina Danuta spod Poznania.
- Około 7 rano obudził nas ojciec - mnie, brata i mamę. Do niego pierwszego dotarły te informacje, gdyż był kierowcą taksówki (...) Praktycznie zerwał nas z łóżek (...) zawiózł do przychodni, piliśmy coś bardzo gorzkiego. Ale nie bardzo wiedzieliśmy, co się dzieje, tłum w przychodni i stale powtarzające się słowo: Czarnobyl, Czarnobyl (...) Do dzisiaj te słowo przeraża mnie i zapamiętam je do końca życia – wspominała w 2011 roku Aneta z Białegostoku (505 km od elektrowni w Czarnobylu).
- W pamięci mam taki obrazek: tłum ludzi przed osiedlową apteką. Rodzice z dziećmi. Pracownice apteki mają wystawiony na zewnątrz stolik. Na nim kartony z jakimiś pojemnikami. Rozdają je ludziom. Coś piliśmy. Dziś wiem, że to płyn Lugola. Nie pamiętam smaku, ale łatwo przeszło – wspominał w 2011 roku Jacek z Rzeszowa (590 km od elektrowni w Czarnobylu).
- Pamiętam ten gorzki smak. Chyba część nawet wyplułem – mówi Artur, mieszkający wówczas w Jeleniej Górze (1000 km od elektrowni w Czarnobylu).
***
Mieczysław Doroszko, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Białymstoku, wysyła do Komitetu Centralnego PZPR teleks o sytuacji społeczno-politycznej w regionie.
Spokojny, przedświąteczny 1-majowy nastrój zakłócony został sytuacją po awarii w elektrowni jądrowej na Ukrainie (…) Dziś po północy i w godzinach rannych wielu mieszkańców z dziećmi w panice udało się do aptek i przychodni po preparat Lugola. (...) Wielu z nich opierając się na informacjach z RWE (Radio Wolna Europa – dop. red.) i Głosu Ameryki twierdzi, iż komunikaty podano za późno, a stan zagrożenia zdrowia jest znacznie wyższy. Postuluje się jednocześnie potrzebę większego i rzeczywistego doinformowania społeczeństwa o skutkach działania "chmury jodowej" we wszystkich programach radiowych i telewizyjnych.
W godzinach rannych (około godz. 6) wykupiono mleko w proszku, którego i tak brakowało w bieżącej sprzedaży, a od godz. 9:00 wykupiono masło (przede wszystkim chłodnicze). Odczuwa się również, iż fakt awarii może wpłynąć negatywnie na nastroje i przebieg jutrzejszych obchodów Święta Pracy. W wielu zakładach zgłasza się zapotrzebowanie na przyjęcie preparatu Lugola przez dorosłych.
***
W Telewizji Polskiej emitowany jest fragment radzieckiego dziennika, w którym prostowane są doniesienia "niektórych zachodnich agencji" o tysiącach zmarłych. "W rzeczywistości zginęły dwie osoby, hospitalizowano 197, 49 z nich opuściło szpital po obserwacji" - wyjaśniano.
Pokazano jedno zdjęcie elektrowni. "Jak możemy sami się przekonać nie ma żadnych gigantycznych – jak podają niektóre agencje zachodnie – zniszczeń i pożaru. Tak samo jak nie ma tysięcy ofiar. Rzeczywiście, ewakuowano mieszkańców przyległych osad, chociaż poziom radiacji obniżył się w ciągu minionej doby, ale w rejonie elektrowni nie osiągnął jeszcze normy. (…) Praca przedsiębiorstw, kołchozów, sowchozów i instytucji w tym okręgu przebiega normalnie. Awaria się wydarzyła, ale rozdmuchiwanie jej rozmiarów, tak jak to czynią niektóre burżuazyjne ośrodki informacji, rozpowszechniając niedorzeczne pogłoski jest nie na miejscu" - głosił komentarz.
Na pytania telewidzów po godzinie 21 odpowiadają eksperci. Ludzie pytają o dawki płynu Lugola, jakie należy przyjąć, o to, jak mają zachowywać się kobiety w ciąży, ale też o to, kiedy doszło do awarii i kiedy chmura dotarła do Polski. Lekarze przypominają, że nie można zastępować płynu Lugola jodyną. Ta masowo znikała z aptek.
Warszawiaków niepokoi burza, która przeszła nad miastem. Pytają, jakie skutki mogła przynieść, czy te tereny są bardziej skażone. Profesor Jaworowski uspokaja ich, mówi, że to zjawisko wręcz korzystne. O ile nikt nie pije deszczówki.
Rakowski notuje w swoim dzienniku: "Informacje o tym, na ile chmura radioaktywnego jodu zagraża zdrowiu, są sprzeczne".
Czwartek, 1 maja 1986 r.
Cały socjalistyczny świat żyje pochodami pierwszomajowymi. Prof. Jaworowski początkowo chciał ich odwołania. Zdecydowano inaczej, tłumacząc, że wybuchnie panika. Na szczęście skażenie powietrza w Polsce maleje.
Pochody przechodzą nadzwyczaj szybko, uczestniczy w nich mniej ludzi niż zwykle.
"Opozycji udało się znacząco zmniejszyć frekwencję na partyjnych pochodach dzięki akcji dzwonienia do zakładów pracy – rozmówcy podszywali się pod działaczy miejscowych komitetów i zawiadamiali, że z powodu katastrofy w Czarnobylu manifestacje zostały odwołane" – pisał potem dr Piotr Osęka z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Piątek, 2 maja 1986 r.
Radio Wolna Europa informuje, że jod w Polsce podano za późno i że radioaktywność wzrosła w Polsce 50, a nawet 100 razy.
Do tych zarzutów odnosi się potem na konferencjach Jerzy Urban.
W "Jajakobyły" tłumaczy: Nie podawałem wysokości skażeń w poszczególnych miastach, bo dane szybko się zmieniały. Gdyby je podawać tłumy zaczęłyby bez sensu jeździć z miasta do miasta. Informowanie o średniej skażeń dla całego kraju też zrazu nie miało sensu, bo na niczyj organizm nie działa średnia.
We Wrocławiu Ruch Wolność i Pokój organizuje demonstrację przeciw blokowaniu informacji o katastrofie w środkach masowego przekazu. Protestujący siadają z transparentami przed barem Barbara. - To była pierwsza manifestacja od wybuchu stanu wojennego - wspomina Radosław Gawlik, jeden z jej uczestników.
Niedziela, 4 maja 1986 r.
Kolarze, którzy mają uczestniczyć w Wyścigu Pokoju, przenoszą się do Warszawy, skąd mają udać się do Kijowa. Samolot jednak nie odlatuje. Kolarze nie chcą brać udziału w zawodach.
- Przyjechał do nas premier i minister sportu. Brano nas po kolei do pokoju i mówiono, że ten i ten już się zgodzili. Nakłamali nam, że zostaliśmy "tylko my". No i każdy się łamał… - mówi mi Zenon Jaskuła.
Obiecuje się im, że do Kijowa poleci woda i jedzenie z Polski. I straszy konsekwencjami.
- Zostaliśmy po prostu zmuszeni. Gdybyśmy nie pojechali, to powiedziano nam, że nasze rodziny miałyby kłopoty i my to samo – tłumaczy po 33 latach. I przypomina, że przygotowany był już drugi zespół złożony z zawodników klubów wojskowych – Floty Gdynia i Legii Warszawa. - Wiedzieliśmy, że jak odmówimy wyjazdu, to mogą nas wcielić do wojska, a potem przerzucą do Legii z dnia na dzień i tak nas zmuszą do startu. Ja byłem wtedy po służbie wojskowej, w rezerwie, więc wiedziałem, że może mnie to spotkać – wspomina Jaskuła.
Poniedziałek, 5 maja 1986 r.
"Mleko już w sklepach" – informuje na pierwszej stronie "Gazeta Współczesna".
Wtorek, 6 maja 1986 r.
"Dziś rusza Wyścig Pokoju" – czołówki gazet. W "Gazecie Współczesnej" tekst opatrzony jest dwuznacznie brzmiącym tytułem "Chłopcy Szurkowskiego są dobrej myśli". W ostatniej chwili miejsce Andrzeja Mierzejewskiego zajmuje Marek Szerszyński. Oficjalnie - z powodu kontuzji.
Polscy kolarze lecą do Kijowa przed samym startem Wyścigu Pokoju. Lekarz kadry podaje im do wypicia płynny jod.
Kolarze mają do pokonania 2 tysiące kilometrów podzielonych na 15 etapów. W Kijowie zaplanowano prolog i pierwsze trzy etapy. W sumie niespełna 350 kilometrów do przejechania.
Na starcie brakuje wielu ekip. Zza żelaznej kurtyny pojawia się jedynie Francja, potem dojeżdżają Finowie. Startu odmówili także Rumuni. - Było mniej drużyn, mniej zawodników. Na pytanie nasze, polskich dziennikarzy, czy to nie jest spowodowane awarią elektrowni w Czarnobylu, odpowiedziano, że oczywiście żadnej awarii nie było – wspominał w 2011 roku w TVN24 Marek Rudziński, komentujący Wyścig Pokoju w Polskim Radiu.
O Czarnobylu kolarze nie rozmawiają. - W każdej ekipie był kierownik ekipy, czyli tak naprawdę szpieg. Nie mogliśmy zamienić swobodnie słowa z innymi – mówi Zenon Jaskuła.
Pamięta piękną pogodę. - Słońce paliło. Nie jestem specjalistą od radioaktywności i zastanawiałem się, czy to dobrze, czy źle – wspomina.
Jaskuła był wtedy w formie, dopiero co wygrał wyścig. Ale nikt w polskiej ekipie nie myśli o wynikach. - Jechaliśmy słabiutko, choć Zdzisław Wrona wygrał potem jeden z etapów – przyznaje.
- Sam jechałem wolniej, żeby jak najmniej wdychać. Trudno powiedzieć, czy skażenie było większe czy mniejsze niż w Polsce. Na pewno coś nawdychaliśmy, ale ci, co byli w Polsce, także. Dzisiaj bym nie pojechał, wtedy nie miałem wyjścia – kończy.
Środa, 7 maja 1986 r.
"Radioaktywność coraz mniejsza" – ogłasza "Dziennik Bałtycki”.
We wszystkich gazetach ukazuje się komunikat po konferencji prasowej Jerzego Urbana, w której zarzuca manipulacje zachodnim środkom masowego przekazu.
Urban podkreślał podczas konferencji m.in., że celowo nie informował też o konkretnych liczbach.
Jeden z naszych ekspertów powiedział prasie zagranicznej, że poziom skażeń był najwyższy w Mikołajkach i wyniósł "500 razy więcej niż naturalne tło promieniowania”. Pięćset razy bardziej - to brzmi przerażająco. Jakże ma reagować nie znający się na radioaktywności człowiek, który słyszy, że jest napromieniowany 500 razy powyżej normy? Zachodnie radiostacje wzbudzały panikę nie rozumiejąc, lub nie chcąc zrozumieć sensu informacji przekazanej zagranicznym korespondentom. W Mikołajkach także nikomu nie zagrażało napromieniowane powietrze. Posłużę się taką analogią. Wyobraźmy sobie pokój, w którym nikt nigdy nie pali papierosów. Przenika tam stale z zewnątrz minimalna odrobinka dymu tytoniowego. Nagle w tym pokoju ktoś zapalił jednego papierosa. Aparat pomiarowy może wtedy wykazać, że zadymienie wzrosło pięćsetkrotnie wobec stanu poprzedniego. Nie oznacza to jednak, że ktoś kto wejdzie do tego pokoju wyjdzie zatruty nikotyną.
Tymczasem radiostacje zachodnie podawały tę informację o Mikołajkach w tonie alarmowym. Pojechał tam dziennikarz z "Washington Post". Pisze, że nikt w Mikołajkach nie wiedział o niebezpieczeństwie, które zawisło nad miastem. Powtarzam zaś: żadne niebezpieczeństwo nie zawisło. Dziennikarz amerykański ubolewa, że otwarte są szkoły i sklepy. Cios spadł na miasto - rozpacza. Ludzie już czują mdłości, niepokoją ich bóle głowy i żołądka. Złe władze mówią, zaś że to nie ma nic wspólnego z promieniowaniem i aplikują dzieciom preparaty jodowe. Otóż każdy człowiek może dostać mdłości i bólów żołądka, gdy mu się mówi, że znajduje się pod wpływem pięćsetkrotnego promieniowania.
Tymczasem Senat Stanów Zjednoczonych zwraca się do prezydenta o wysłanie do Polski mleka w proszku.
Piątek, 9 maja 1986 r.
Europejska Wspólnota Gospodarcza wprowadza zakaz importu mięsa i świeżej żywności z ZSRR, Polski, Czechosłowacji, Węgier, Bułgarii, Rumunii i Jugosławii.
We Wrocławiu kolejny protest. Matki z dziećmi w wózkach i ojcowie z transparentami przechodzą ulicą Świdnicką. - Władza nas obserwowała i filmowała. Ale nikt nie interweniował - wspomina Radosław Gawlik.
Sobota 10 maja 1986 r.
W Czarnobylu dogaszają pożar. Coraz mniej substancji radioaktywnych dostaje się do atmosfery.
Poniedziałek, 12 maja 1986 r.
"Gazeta Współczesna" informuje, że powietrze już się oczyściło. "Białostoccy radiolodzy są zdania, że w chwili obecnej nic nie stoi na przeszkodzie, by działkowicze wznowili swoje prace: można więc kopać, siać i sadzić".
Wtorek, 13 maja 1986 r.
Jerzy Urban na konferencji zapowiada zwrot mleka w proszku, które przekazali Amerykanie. "Na każdą tonę mleka przekazanego do Polski przypada porcja obraźliwych aroganckich słów, jakie zawiera rezolucja Senatu i jakie zostały wypowiedziane w Senacie USA" – wyjaśnia.
I dodaje, że w ramach rewanżu Polska ofiarowała bezdomnym w Nowym Jorku 5 tysięcy śpiworów i koców.
Niedziela, 25 maja 1986 r.
W ZSRR rusza akcja podawania płynu Lugola.
Epilog
W wyniku katastrofy w Czarnobylu skażone zostały części dzisiejszych terytoriów Ukrainy, Białorusi i Rosji. Substancje radioaktywne dotarły nad Skandynawię, Europę Środkową, w tym Polskę, a nawet do Grecji i Włoch.
- Myśmy w ciągu pierwszego roku po wypadku otrzymali dawkę w Polsce średnią 0,3 milisiwerta. W tym samym czasie od matki natury dostajemy 2,5 milisiwerta – podkreśla prof. Zbigniew Jaworowski.
Ale w ludziach strach po Czarnobylu pozostał.
Gdy po latach u pani Danuty spod Poznania pojawiły się problemy z tarczycą, od razu przypomniała sobie wygrzewanie się na słońcu przed maturą. – Mam chorobę Hashimoto, tak samo mąż. Dużo więcej osób teraz ma takie dolegliwości. Czarnobyl swoje zrobił – komentuje.
W 2011 roku, w przeddzień 25. rocznicy wybuchu ówczesny prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew nazwał "nieodpowiedzialnym" zachowanie władz ZSRR po katastrofie w Czarnobylu. - Państwo nie od razu znalazło w sobie odwagę, by przyznać, co się stało. Główna lekcja to konieczność mówienia prawdy ludziom, bo świat jest tak bardzo wrażliwy i my jesteśmy tak bardzo zależni jedni od drugich, że wszelkie próby ukrywania prawdy, nie mówienia wszystkiego (...) kończą się tragediami - podkreślił.