Opinie i wydarzenia
Wrzosek: decyzja o odebraniu mi postępowania była decyzją czysto polityczną
Na ostatnim w lutym posiedzeniu sejmowej komisji śledczej ds. wyborów korespondencyjnych przesłuchiwana była prokurator Ewa Wrzosek. Już na samym początku prokurator zawnioskowała o wyłączenie z obrad Michała Wójcika (Suwerenna Polska) wobec "wątpliwości co do jego bezstronności". Po tym, jak członkowie komisji przegłosowaniu ten wniosek, politycy PiS opuścili salę na znak protestu. Następnie Wrzosek opowiedziała o szczegółach śledztwa ws. organizacji wyborów prezydenckich w okresie pandemii, które wszczęła w kwietniu 2020 roku, po zawiadomieniu osoby prywatnej. Jeszcze tego samego dnia wiceszefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów Edyta Dudzińska odebrała Wrzosek tę sprawę i umorzyła śledztwo. Prokurator krajowy nakazał też wszczęcie wobec Wrzosek postępowania dyscyplinarnego. - Decyzja o umorzeniu śledztwa, odebraniu mi postępowania była decyzją czysto polityczną, niemającą uzasadnienia prawnego i merytorycznego - stwierdziła Wrzosek. Przyznała, że gdyby jej śledztwo nie zostało umorzone, "na pewno wezwane do prokuratury byłyby osoby, które publicznie przypisywały sobie kompetencje władcze w zakresie zorganizowania wyborów". Wymieniła tu Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Jacka Sasina. Mówiła też o "działaniach represyjnych", które były wobec niej podejmowane. - Miały na celu zamknąć mi usta. Dla osób, które łamały prawo, nie powinno być miejsca w nowej prokuraturze - stwierdziła Wrzosek. Podkreśliła, że działania represyjne niszczyły ją zawodowo i osobiście. - Jestem zdeterminowana, żeby ci wszyscy, którzy robili mi krzywdę, ponieśli odpowiedzialność. Oczywiście zgodnie z prawem. To, co mnie spotkało, mogło mieć znamiona dyskryminacji, mobbingu, stalkingu - powiedział prokurator. Mówiła również o inwigilowaniu jej Pegasusem.