Badania wskazują, że prawdopodobieństwo zajścia w ciążę po gwałcie może być większe niż w przypadkach partnerskiego stosunku seksualnego za obopólną zgodą. Należy jednak pamiętać, że naukowe dociekania na ten, jakże drastyczny, temat są bardzo trudne – pisze prof. Bogusław Pawłowski, kierownik Katedry Biologii Człowieka Uniwersytetu Wrocławskiego.
Badania wskazują, że prawdopodobieństwo zajścia w ciążę po gwałcie może być większe niż w przypadkach partnerskiego stosunku seksualnego za obopólną zgodą. Należy jednak pamiętać, że naukowe dociekania na ten, jakże drastyczny, temat są bardzo trudne – pisze prof. Bogusław Pawłowski, kierownik Katedry Biologii Człowieka Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jeden z polskich hierarchów Kościoła Katolickiego stwierdził ostatnio, że prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w wyniku tak stresującego dla kobiety przeżycia jak gwałt jest na tyle niskie, że ten problem jest marginalny. Jak rozumiem, intencją przytoczenia tego jakoby naukowo potwierdzonego "faktu" było stwierdzenie, że w takim razie właściwie nie ma powodu, aby o tym przypadku dyskutować w debacie na temat prawa antyaborcyjnego.
Otóż arcybiskup mija się z prawdą, a podpierając się jakoby naukowymi danymi, których zresztą nie ujawnia, wprowadza wszystkich w błąd. Niestety wypowiedź hierarchy, który nie jest ekspertem z biologii rozrodu, łatwowiernie podchwytywana i powtarzana jest przez tych, którzy bagatelizują problem ciąży po gwałcie i żądają całkowitego prawnego zakazu dopuszczania aborcji.
Co wie nauka?
Badania naukowe wskazują, że prawdopodobieństwo zajścia w ciążę po gwałcie może być większe niż w przypadkach partnerskiego pożycia seksualnego, oczywiście tego za obopólną zgodą. Amerykańskie badania Gottchshallów opublikowane w 2003 r. w piśmie "Human Nature" wskazują, że jeśli gwałt dokonany został na kobiecie w wieku reprodukcyjnym, to ryzyko zajścia w ciążę wynosiło 6,42 proc. Badania te przeprowadzono na 405 kobietach zgwałconych głównie pod koniec lat 70. XX wieku, gdy miały między 12 a 45 lat. 26 z tych kobiet zaszło w ciążę. Gdy autorzy uwzględnili to, że część zgwałconych mogła stosować w tym czasie antykoncepcję hormonalną lub miała wkładkę wewnątrzmaciczną, to oszacowali ryzyko zajścia w ciążę po gwałcie na poziomie niemal 8 proc.
To dużo czy mało? Porównajmy te liczby z prawdopodobieństwem zajścia w ciążę w przypadku jednego stosunku płciowego w seksie partnerskim. Okazuje się, że przy normalnym, regularnym współżyciu bez żadnych zabezpieczeń prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w trakcie pojedynczego stosunku płciowego mieści się w przedziale od 2 do 4 proc. Średnio to 3,1 proc.
Według cytowanych tu badań ryzyko zajścia w ciążę po gwałcie jest zatem większe niż przy seksie za zgodą obojga partnerów i znaczenie większe niż błędnie twierdzi polski arcybiskup.
Stres może powodować owulację
Jak to się dzieje, że gwałt może zwiększać prawdopodobieństwo zajścia w ciążę? W przeciwieństwie do niektórych zwierząt, u których owulacja jest indukowana, a zatem następuje dopiero wtedy, gdy dochodzi do zalotów czy kopulacji (np. u królików czy wielbłądów), u większości naczelnych, a w tym u człowieka, owulacja jest z reguły spontaniczna, tzn. następuje regularnie co jakiś czas (u człowieka średnio co 26-30 dni).
Badania pokazują jednak, że czasami może dojść do indukowania owulacji również u zwierząt mających owulacje spontaniczne. (Juan Tarin, Toshio Hamatani i Antonio Cano: "Reproductive Biology & Endocrinoilogy", 2010)
Badania na szczurach, małpach czy ludziach wskazują, że jednym z czynników indukujących owulację jest bardzo silny epizod stresu (a takim niewątpliwie jest gwałt). Mechanizm tej indukcji wydaje się być związany z silnym pobudzeniem nadnerczy. Nadnercza produkują np. kortyzol czy adrenalinę, ale też progesteron. Przy tak silnym stresie, jaki występuje w przypadku gwałtu, dochodzi również do wzrostu poziomu nadnerczowego progesteronu. Hormon ten może doprowadzić do zwiększenia wydzielania hormonu luteinizującego (LH) przez przysadkę mózgową, a ten właśnie hormon doprowadza do owulacji.
Mechanizm ten wykazano co najmniej w kilku badaniach na kobietach (ale nie we wszystkich), a działa on głównie wtedy, gdy kobieta jest w środkowej fazie folikularnej (musi mieć odpowiednio wysoki poziom estrogenów). Jeśli zatem dochodzi do gwałtu, gdy kobieta jest jeszcze kilka dni przed owulacją, to stres z nim związany może tę owulację przyspieszyć. Podsumowując: okres cyklu menstruacyjnego, w którym może dojść do zapłodnienia, jest dłuższy w przypadku gwałtu niż w przypadku zgodnego (bezstresowego) pożycia płciowego. To wyjaśnia, dlaczego prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w wyniku gwałtu może być większe.
Na czym polega pomyłka
Jeśli chodzi o jakże podchwyconą przez media wypowiedź polskiego arcybiskupa, to mogły pomylić mu się efekty działania długotrwałego, chronicznego stresu z silnym jednorazowym epizodem, jaki ma miejsce w przypadku gwałtu. Faktem bowiem jest, że długotrwały stały stres może doprowadzić do zatrzymania owulacji (a także menstruacji) i tym samym funkcji reprodukcyjnych kobiety. Świetnie znany jest przytaczany m.in. przez wybitnego psychofizjologa Roberta Sapolsky'ego przypadek kobiet narażonych na taki stres w obozach koncentracyjnych, gdy już po miesiącu 50 proc. z nich przestało menstruować i zatrzymana została u nich możliwość rozrodu.
Jak widać, tezy arcybiskupa są nieprawdziwe. Ale nawet gdyby były prawdziwe, to i tak z punktu widzenia ustawy antyaborcyjnej nie miałyby żadnego znaczenia. Nie jest bowiem istotne, jak często dochodzi do zapłodnienia po tym jakże silnie traumatycznym dla kobiety przeżyciu. Nawet jeśli zdarzałoby się ono tak bardzo rzadko jak uważa arcybiskup, to i tak powinno się te przypadki regulować w prawie aborcyjnym.
Można mieć tylko nadzieję, że w przyszłości hierarchowie kościoła nie będą tak ochoczo wypowiadać się na tematy, w których nie są kompetentni, a media szybciej będą weryfikować wprowadzające w błąd, mijające się z danymi naukowymi twierdzenia.
Arcybiskup Hoser nie jest pierwszym, który przedstawia takie poglądy na ciążę z gwałtu. Już dziewięć lat temu w "Naszym Dzienniku" teolog i moralista ks. prof. Jerzy Bajda przekonywał, powołując się na ekspertów od ginekologii, że "w sytuacji prawdziwego gwałtu organizm kobiety broni się przed zapłodnieniem". Dodał, że ciąża jest w tym przypadku "czymś nieprawdopodobnym".
Podobnych słów użył także republikański kongresmen z Missouri Todd Akin. W 2012 r. w wywiadzie dla powiązanej z CNN telewizji KTVI powiedział, że ciąża jako wynik gwałtu jest bardzo rzadka, a kobiece ciało ma sposoby, aby pozbyć się zarodka.
Kontrowersyjne słowa wywołały szeroką debatę w Stanach Zjednoczonych w samym środku kampanii wyborczej. Zwolennicy Akina tłumaczyli, że został on wprowadzony w błąd przez artykuł doktora Johna C. Willkego, byłego przewodniczącego najstarszej amerykańskiej organizacji pro-life "National Right to Life". W 1999 r. w piśmie "Life Issues Connector" napisał on, że, aby kobieta zaszła w ciążę, jej "ciało musi wytworzyć skomplikowaną mieszankę hormonów". "Produkcja hormonów kontrolowana jest przez część mózgu podatną na działanie emocji" – pisał Willke. Twierdził, że stres i trauma związane z gwałtem mogą blokować wytwarzanie tych hormonów.
Suchej nitki na kongresmenie nie zostawili wtedy eksperci i naukowcy. Zarzucono mu, że stosuje do ludzi wyniki badań behawiorystów Tommaso Pizzariego i Tima Birkheada, którzy w 2000 r. w magazynie "Nature" opisali zjawisko usunięcia nasienia z ciała kury po gwałcie dokonanym przez koguta niebędącego dominującym samcem w stadzie.
Słowa kongresmena skrytykował także ubiegający się wówczas o reelekcję prezydent USA Barack Obama, który wypowiedź republikanina uznał za obraźliwą.
Akin stał się także problemem dla rodzimej partii. Od jego poglądów odciął się wyraźnie prezydencki kandydat Mitt Romney. Partia zaczęła naciskać na Akina, aby zrezygnował z kandydowania. Kongresmen nie ustąpił, ale ostatecznie przeprosił. – Użyłem niewłaściwych słów w niewłaściwy sposób i za to przepraszam – powiedział.
Nie pomogło mu to jednak w kampanii. Przed swoją wypowiedzią prowadził w sondażach w stanie Missouri. W listopadzie 2012 r. przegrał jednak zdecydowanie z kandydatką demokratów Claire McCaskill.Redakcja