- Kiedy jesteś sama na dnie oceanu, w otoczeniu tych niesamowicie pięknych istot, jeszcze wyraźniej dostrzegasz potęgę wiedzy. Uświadamiasz sobie, że zdolność rozumienia to prawdziwa supermoc człowieka - mówi Magazynowi TVN24 "Jej Głębokość" Sylvia Earle, słynna badaczka oceanów i działaczka na rzecz ich ochrony. Jak zaznacza, pod powierzchnią wody wciąż kryje się wiele tajemnic, których nikomu nie było dane jeszcze poznać. I dodaje: - Przed nami najwspanialsza era odkryć, która dopiero się zaczyna.
Naukowcy zdołali szczegółowo odwzorować powierzchnię Księżyca, a nawet Marsa, tymczasem większa część naszej planety wciąż pozostaje dla nas tajemnicą.
Ocean, który zajmuje ponad 70 procent powierzchni Ziemi, jest nam bardziej obcy i nieznany, niż mogłoby się wydawać. Do tej pory udało się zbadać zaledwie niewielki procent oceanicznego dna. Jeszcze mniej wiemy o bezkresie błękitu ponad nim.
Co kryją w sobie te niezbadane morskie głębiny?
To pytanie zadała sobie kilka dekad temu pewna młoda dziewczyna, stojąc na plaży i spoglądając na rozpościerającą się przed nią Zatokę Meksykańską. Dziś Sylvia Earle - ceniona amerykańska oceanografka i działaczka na rzecz ochrony podwodnego świata, nazywana "Joanną d'Arc oceanów" - ma 85 lat.
I wciąż nie przestała szukać odpowiedzi.
Świat natury fascynował ją od dziecka. Gdy miała 12 lat, jej rodzina przeprowadziła się na Florydę, gdzie po raz pierwszy Sylvia zetknęła się z oceanem. Od razu zapałała do niego miłością. Niektóre dzieci bawią się na ulicy, inne w ogródku. Jej plac zabaw był "mokry". Była nim Zatoka Meksykańska.
W liceum Sylvia zapragnęła zostać naukowcem. Podążając za swoim marzeniem podjęła studia z botaniki. Spędziła 10 lat, badając wodorosty u wybrzeży Florydy. Z czasem jej wzrok sięgał coraz głębiej. Ocean przyciągał ją niczym magnes. Nie potrafiła mu się oprzeć. I wcale nie chciała.
W 1968 roku przeszła do historii jako pierwsza kobieta, która usiadła za sterami batyskafu. Była wówczas w czwartym miesiącu ciąży ze swoim trzecim dzieckiem. Od tamtego czasu przełamywanie barier stało się jej znakiem rozpoznawczym.
Jako badaczka w latach 60. musiała mierzyć się z wieloma wyzwaniami. Jednak jej głód wiedzy, duch przygody i bezgraniczna miłość do oceanu mimo przeszkód uczyniły z niej najsłynniejszą oceanografkę na świecie. Wielokrotnie obalała stereotypy i udowadniała, że kobiety w niczym nie ustępują mężczyznom.
W 1970 roku wzięła udział w programie Tektite II, w ramach którego spędziła dwa tygodnie w podwodnej bazie na głębokości piętnastu metrów, zlokalizowanej w pobliżu Wysp Dziewiczych. Była to pierwsza tego typu misja przeprowadzona przez zespół nurkowy, składający się wyłącznie z kobiet. Okrzyknięto je "pierwszymi prawdziwymi syrenami".
Pięć kobiet przełamuje dziś barierę płci w podwodnych badaniach, zanurzając się w krystaliczne wody oceanu, żeby przez dwa tygodnie mieszkać i pracować na dnie morza.
Fragment depeszy Associated Press z 1970 roku, autorstwa Williama F. Nicholsona
Życie w podmorskim laboratorium do złudzenia przypominało pobyt na stacji kosmicznej. Earle i jej towarzyszki spożywały nawet prowiant przeznaczony dla astronautów - w tym jajka w proszku i liofilizowane spaghetti. Choć - jak później wyznały - zdecydowanie bardziej wolały kanapki z masłem orzechowym i dżemem.
Niezaspokojony głód wiedzy i ciekawość świata Sylvii Earle sprawiały, że im lepiej znała ocean, tym więcej chciała o nim wiedzieć. W 1979 roku kolejny raz zapisała się w historii, ustanawiając rekord kobiecego nurkowania solo. Ubrana w skafander głębinowy zeszła na głębokość 381 metrów. Spędziła dwie i pół godziny, spacerując po dnie oceanu. W białym kombinezonie, z amerykańską flagą w tle przywiązaną do liny, wyglądała jak Neil Armstrong wykonujący "mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości"
To było niesamowite. Astronauci na Księżycu mogli oglądać tylko siebie nawzajem. Mnie otaczało wiele stworzeń. Widziałam ryby z malutkimi światełkami po bokach. Wszędzie co rusz coś mrugało i pobłyskiwało. Cieszyłam się jak małe dziecko.
Sylvia Earle, cytat z filmu "Mission: Blue"
Ten wyczyn umocnił jej pozycję w świecie nauki jako czołowej ekspertki i badaczki oceanów. W latach 90. została pierwszą kobietą, która objęła stanowisko głównego naukowca w Narodowej Agencji Oceanów i Atmosfery (NOAA), morskiego odpowiednika NASA.
Sylvia Earle całe swoje życie poświęciła badaniu głębin, uchodzących za nieosiągalne. W rozmowie z Magazynem TVN24 ekspertka National Geographic, "Jej Głębokość", jak jest czasami nazywana badaczka, wspomina najważniejsze momenty swojej 60-letniej kariery i z niegasnącą pasją opowiada o największej miłości swojego życia - oceanie.
Monika Winiarska: Proszę wybaczyć, ale muszę zadać to pytanie. Czy wciąż pani nurkuje?
Sylvia Earle: Przecież wciąż oddycham. (śmiech)
Ile czasu spędziła pani pod wodą w całym swoim życiu?
Zdecydowanie za mało. Tysiące godzin. Ale z każdą kolejną chcesz więcej.
Pani kariera jest niezwykle imponująca. Ma pani na koncie wiele osiągnięć zarówno jako naukowiec, jak i kobieta. Które z odkryć było dla pani najbardziej przełomowe, zmieniło sposób, w jaki postrzega pani ocean?
Biorąc pod uwagę wszystkie zmiany, jakich byłam świadkiem na przestrzeni mojego życia, mogę powiedzieć, że im więcej wiedzieliśmy o oceanie, tym bardziej go traciliśmy.
Prawdziwym przełomem był dla mnie rok 1970. Miałam wtedy szansę spędzić pod wodą dwa tygodnie. W misji uczestniczyły oprócz mnie cztery osoby, same kobiety. Miałyśmy za zadanie zbadać rafę koralową na obszarze archipelagu Florida Keys, poznać naturę lokalnego ekosystemu. Już przedtem miałam spore doświadczenie z nurkowaniem, ale były to krótkie wyprawy. Zanurzałaś się i niedługo później musiałaś się wynurzać. Ciągle spoglądałaś na zegarek, myśląc sobie: o nie, zostały mi jeszcze tylko trzy minuty! Byłaś akurat w trakcie czegoś ważnego, ale nie miałaś wyboru, musiałaś wrócić na powierzchnię.
Pod tym względem możliwość doświadczenia daru, jakim jest czas, była czymś niezwykłym. Spędzić kilkanaście nocy na rafie koralowej, w niewielkim podwodnym laboratorium z dziurą w dnie, przez którą mogłaś wypłynąć na zewnątrz, gdy tylko zechciałaś. W dzień i w nocy. Co też robiłyśmy. Spędzałyśmy w wodzie nawet 12 godzin na dobę! Potem wracałyśmy do kapsuły, gdzie jadłyśmy, spałyśmy, brałyśmy prysznic. Robiłyśmy tam wszystko to, co robi się, kiedy jest się suchym. (śmiech)
Czas, jaki mogłam spędzić pod wodą, był bardzo ważny. Jednak tym, co zmieniło mój sposób patrzenia na ocean, była możliwość przyjrzenia się z bliska żyjącym tam stworzeniom. Zrozumiałam wtedy, że każde z nich jest wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Ta ryba, która przepłynęła tuż obok ciebie. Ten węgorz, który miał specjalną miejscówkę na rafie. Te pięć ryb księżycowych, które nocą chowały się pod skałą, a następnego ranka pojawiały się znów w tym samym składzie, pływając razem, jakby się przyjaźniły.
Nie przyszło mi wcześniej do głowy, że ryby mają indywidualne cechy i zachowania, nazwijmy to osobowość. Niektóre były nieśmiałe, inne agresywne. W pobliżu naszej bazy mieszkała ławica barakud. Były ciekawskie, zawsze chciały wiedzieć, co robisz, i pływały za tobą jak cień. Inne ryby nie były tak towarzyskie, wolały zachować dystans. Byłyśmy w stanie rozpoznać ich pyszczki.
Jane Goodall miała możliwość badać szympansy przez 30 lat. Strasznie jej tego zazdroszczę. Mogła tyle czasu przyglądać się tym zwierzętom i ich życiu. Dwa tygodnie pod wodą to już było coś, ale wyobraź sobie wieloletni pobyt w tej samej podmorskiej bazie! Niestety, mamy inne podejście do świata podwodnego, być może dlatego, że wciąż nie znamy go wystarczająco dobrze.
W 1969 roku Neil Armstrong przeszedł do historii jako pierwszy człowiek, który postawił stopę na Księżycu. Pół wieku później wciąż nikt nie pozostawił "odcisku buta" w Rowie Mariańskim – najgłębszym miejscu na naszej planecie. Jak to możliwe? Przecież Księżyc znajduje się ponad 384 tysiące kilometrów od Ziemi, a Rów Mariański od powierzchni wody dzieli jedynie 11 kilometrów! Dlaczego zatem uparcie spoglądamy w gwiazdy, planujemy wysłać człowieka na Marsa, podczas gdy wciąż nie zbadaliśmy dobrze "ziemskiego kosmosu", jakim jest ocean?
Zadałam kiedyś dokładnie to samo pytanie pewnej bardzo mądrej kobiecie - Clare Boothe Luce. Jadłyśmy akurat razem lunch. Ona spojrzała w górę i odparła: cóż, wydaje mi się, że poświęcamy więcej uwagi niebu niż oceanom, ponieważ tam - wskazała, unosząc rękę - jest raj. A wiesz, co znajduje się na dole? (śmiech)
Ocean jest owiany strachem. W końcu nie można tam oddychać. Cóż, na Księżycu też nie można oddychać, ale przynajmniej wydaje się, jakby było inaczej. Łatwiej nam sobie wyobrazić, że w kosmosie jest powietrze. Oczywiście my wiemy, że go tam nie ma…
Ale to w pewnym sensie psychologiczna fatamorgana. Czy kolejne odkrycia naukowe pomogły nam nieco oswoić się z morskimi głębinami?
Wydaje mi się, że następuje pewna zmiana, że powoli otwieramy się na ocean, a on otwiera się na nas. Myślę, że zapoczątkował ją Jacques Cousteau [znany francuski podróżnik i oceanograf - przyp. red.]. Dziś na świecie są miliony nurków, którzy mają możliwość oglądać ocean w sposób, w jaki nie było to możliwie przed dwudziestym wiekiem.
Człowiekowi udało się dotrzeć do najgłębszego miejsca na Ziemi. Chociaż śmiałków, którzy się na to odważyli, było bardzo niewielu. Jako pierwsi w historii zeszli tam w 1960 roku Jacques Piccard i Don Walsh na pokładzie batyskafu Trieste. Nie spędzili jednak na dnie zbyt dużo czasu, zaledwie pół godziny. Ci dwaj pionierzy odkryli życie w najgłębszych zakamarkach oceanu. 52 lata później James Cameron [reżyser filmu "Titanic" z 1997 roku - przyp. red.], mój przyjaciel i odkrywca, zaprojektował łódź podwodną, która zabrała go na samo dno Rowu Mariańskiego.
Był pierwszym człowiekiem, który dotarł tam samotnie.
Niedługo potem, w 2019 roku, kolejny odkrywca Victor Vescovo, opracował własny pojazd głębinowy, na pokładzie którego dotarł do Głębi Challengera [najniżej położone miejsce w Rowie Mariańskim, znajdujące się 10 994 metry pod poziomem morza – przyp. red.]. Co prawda, nie zostawił tam odcisków stóp, ale mógł na własne oczy zobaczyć, co jest w największych głębinach naszej planety.
Do tej pory na Księżyc dotarło 12 osób. Wydaje mi się, że blisko 12 było również w najgłębszym miejscu oceanu. Pytanie – dlaczego zajęło nam to tak dużo czasu? Pozwalamy dzieciom latać samolotami po niebie, a ile dzieci miało szansę pływać łodzią podwodną? Musimy to zmienić. I ja jestem do tego zdeterminowana.
Patrząc na mapę świata, trudno znaleźć na niej białe plamy – wydaje się, że byliśmy już wszędzie, przynajmniej jeśli mowa o lądzie. Jednocześnie wciąż nie zbadano około 95 procent objętości oceanów, chociaż ich wody stanowią ponad 70 procent powierzchni Ziemi.
Skupiamy się na mapowaniu dna oceanu oraz jego powierzchni, ale pomijamy to, co jest najważniejsze – to, co znajduje się "pomiędzy". Choć widać pewne postępy w badaniach. Społeczność międzynarodowa wyznaczyła sobie cel, by w ciągu najbliższych 10 lat po raz pierwszy stworzyć pełną mapę dna oceanicznego [projekt Seabed 2030 – przyp. red.]. Jednak to o tej "mokrej części", samym oceanie, wciąż wiemy niewiele. Dopiero to odkrywamy.
Kiedy zanurzasz się w oceanie, twoim oczom ukazują się te wszystkie wspaniałe stworzenia. Chciałabym, żeby każdy ujrzał to, co ja widziałam. Wciąż jednak jest tyle rzeczy, których nie było jeszcze dane nikomu zobaczyć. Przed nami najwspanialsza era odkryć, która dopiero się zaczyna.
Czy ocean wciąż może nas czymś zaskoczyć?
Myślę, że może zaskoczyć wielu ludzi, którzy nigdy go nie widzieli, którzy nigdy go nie dotknęli – wtedy zrozumieją, że to ocean dotyka ich. Każdy oddech, który bierzemy, każda kropla wody, którą pijemy, zbliżają nas do oceanu. On wpływa na to, w jaki sposób funkcjonuje cała nasza planeta. To właśnie tam znajduje się większość ziemskiego życia.
W 2000 roku zainicjowano 10-letni program Census of Marine Life [Spis Morskich Form Życia – przyp. red.], który miał na celu ustalenie, jak wiele rodzajów stworzeń żyje w oceanie. Jednym z największych odkryć było to, że im głębiej się zapuszczamy, tym mniej wiemy, tym więcej odkrywamy!
Jeden z moich kolegów naukowców nurkuje przy użyciu rebreathera [specjalnego aparatu oddechowego o obiegu zamkniętym – przyp. red.] na głębokość stu metrów. Jest to tak zwana strefa zmierzchowa, obszar, w którym światło zaczyna zanikać, a ocean ogarnia ciemność. Mój znajomy znajduje tam nawet 12 nowych gatunków ryb na godzinę! Wyobraź sobie – to jedynie 100 metrów pod powierzchnią wody, a żyje tam tyle stworzeń, których nikt jeszcze nie nazwał.
James Cameron w filmie "Mission: Blue" powiedział, że "odkrywcy uwielbiają oddalać się od cywilizacji najdalej, jak to tylko możliwe, bo w pewnym sensie zbliża to ich do własnego człowieczeństwa". W 1979 roku zanurzyła się pani w skafandrze głębinowym na głębokość 380 metrów, ustanawiając rekord kobiecego nurkowania solo. Spędziła tam pani dwie i pół godziny, eksplorując dno oceanu. W filmie opowiada pani, jak na chwilę wyłączono światła i ocean ogarnął mrok. Czy, będąc tam, w całkowitej ciszy i ciemności, odseparowana od "ludzkiego świata" barierą hektolitrów wody, czuła się pani bliżej własnego człowieczeństwa?
W takim momencie uświadamiasz sobie, że to wielki przywilej być człowiekiem, mieć dostęp do całej wiedzy, jaką ludzie zdobyli na przestrzeni historii i dzięki temu móc przewidywać przyszłość. Słonie to bardzo mądre zwierzęta, podobnie jak delfiny czy wieloryby. Dzielimy Ziemię z wieloma inteligentnymi stworzeniami. My mamy jednak zdolność rozumienia tego, czego one nie są w stanie pojąć. Zdolność odwrócenia destruktywnych zmian na naszej planecie, do których w dużej mierze sami się przyczyniliśmy.
Kiedy jesteś sama na dnie oceanu, otoczona przez te niesamowicie piękne istoty, jeszcze wyraźniej dostrzegasz potęgę wiedzy. Uświadamiasz sobie, że zdolność rozumienia to prawdziwa supermoc człowieka.
Każdy z nas może zmienić świat. Ty również. Po prostu rusz się, zacznij działać, zanurz się w oceanie. To najlepszy czas, by wykorzystać to, kim jesteś i co robisz, aby uczynić świat lepszym miejscem.
Kiedy kilka dekad temu Sylvia Earle rozpoczynała eksplorację podwodnego świata, nikt nie sądził, że możemy mu zaszkodzić. Dziś wiemy, że jesteśmy dla niego śmiertelnym zagrożeniem.
Życie Sylvii przypadło na okres gwałtownego postępu w technologii, pozwalającej badać głębiny oceanu. Ta swoista rewolucja, która nabrała tempa za sprawą wynalazków Jacques'a Cousteau, z każdą kolejną dekadą pozwalała nauce przekraczać kolejne morskie granice. Jednak paradoksalnie – im więcej byliśmy w stanie zobaczyć dzięki rozwojowi technologii i nauki, tym mniej mogliśmy oglądać, bo coraz mniej zostało do zobaczenia.
Podmorski świat znika na naszych oczach. Nadmierne połowy doprowadziły do drastycznego zmniejszenia się populacji wielu morskich stworzeń. Między 1950 a 2014 rokiem z oceanów zniknęło 90 procent rekinów i 95 procent tuńczyków błękitnych. Na przestrzeni ostatnich trzech dekad straciliśmy także ponad połowę wszystkich raf koralowych.
Będąc naocznym świadkiem tych dramatycznych zmian, Sylvia Earle postanowiła podjąć walkę w obronie oceanów. Tak zrodziła się idea Punktów Nadziei – podmorskich odpowiedników Parków Narodowych. Dziś na całym świecie jest blisko sto takich miejsc. Ale wciąż ochroną objętych jest zaledwie kilka procent oceanu. A przecież to on daje nam życie. Podwodne rośliny – takie jak algi i wodorosty –produkują ponad połowę tlenu, którym oddychamy.
Cytując "Jej Głębokość", możemy przypomnieć: chroniąc oceany, chronimy samych siebie.