Przed wojną łatwiej było uczyć się o seksie niż dziś. Kiedy w 1904 roku nauczyciel biologii wprowadzał pierwsze na ziemiach polskich zajęcia z edukacji seksualnej, nikt nie groził mu więzieniem. Dlaczego cofamy się do XIX wieku?
Sto piętnaście lat od pierwszej lekcji edukacji seksualnej na ziemiach polskich prawicowi politycy i działacze zachowują się tak, jakby przez ponad wiek nic się u nas w kwestii rozmów o seksualności nie wydarzyło. Ba, wręcz jakbyśmy się cofali. Jakby w Polsce panował analfabetyzm (przecież jak młodym nie opowiemy o seksie, to sami na pewno niczego w internecie nie przeczytają, a już na pewno nie spróbują!), małżeństwa się nie rozpadały (cóż, na prawicy byłabym z takimi wypowiedziami ostrożna), a homoseksualizm nie istniał (choć przecież każdy lubi mówić, że zna jakiegoś geja, który...).
Czy gdyby Michalina Wisłocka żyła dziś, miałaby trudniej? A może to supermodelce Anji Rubik łatwiej byłoby mówić o edukacji seksualnej w czasach PRL-u? Sprawdzamy, co młodzi wiedzą o seksie i jak wygląda historia edukacji o nim w Polsce. To będzie całkiem długa historia i możecie się zdziwić, jak bardzo postępowym narodem byli Polacy.
Co dorastający człowiek wiedzieć powinien
1904 rok – to wtedy na ziemiach polskich odbyła się pierwsza lekcja z zakresu edukacji seksualnej. Przeprowadził ją nauczyciel przyrody i biologii Wacław Jezierski. Miał do przebycia długą drogę, bo wcześniej biologii człowieka uczono na bezpłciowych manekinach. W szkołach średnich nie mówiono wtedy jeszcze o narządach wewnętrznych. Jak twierdzi antropolożka kulturowa dr hab. Agnieszka Kościańska – ze strachu, że padną pytania o narządy płciowe. Młodych mężczyzn uczono więc o budowie nerek, ale o pęcherzu i cewce moczowej - już nie. Kobietom jako o wydalniczych mówiono tylko o gruczołach potowych. Zapłodnienie? Kwiaty i pszczółki, a jakże!
Jezierski zbuntował się i w końcu zaczął uczyć o budowie ciała wbrew tym powszechnym lękom. Zachęcał do porzucenia bajek o bocianie, który przynosi dzieci.
Nauczyciel zalecał: "w kursie anatomji i fizjologji człowieka poświęcić należy parę wykładów opisowi narządów (głównie wewnętrznych) i procesowi rozwoju zarodka ludzkiego”. Oczywiście zachowując przy tym najwyższą powagę, naturalność i szczerość, bo "wtedy (wiem to z doświadczenia) w niczym dotknięte nie będzie, tak cenne w każdym, uczucie skromności".
Rzecz działa się w Szkole Handlowej Zgromadzenia Kupców na rogu Waliców i Prostej w Warszawie.
Czy rady Jezierskiego były potrzebne? Naturalnie. Z badania, które w roku szkolnym 1903/1904 wśród nastolatków przeprowadził Marian Falski (ten od słynnego elementarza i "Ala ma kota") wynikało, że średni wiek uświadomienia w kwestiach seksualności to 11,5 roku, a młodzi czerpią wiedzę o seksie od kolegów i służby. A inicjacja seksualna dokonywała się wcześniej niż dziś, bo w wieku 14-17 lat. Do tego mieliśmy do czynienia z plagą chorób wenerycznych. Trzeba coś z tym było zrobić.
W tym samym roku ukazały się dwie książki dla rodziców autorstwa Izabeli Moszczeńskiej: "Jak rozmawiać z dziećmi o kwestiach drażliwych: wskazówki dla matek" i "Co każda matka swojej dorastającej córce powiedzieć powinna". Tak, dobrze państwo zauważyli – to były książki dla matek, bo ojcowie od lat są u nas kulturowo izolowani od rozmów z dziećmi o seksie. No, a już na pewno z córkami.
Do młodzieży kierowane były broszury w formie odezw. Jedną z nich, "Odezwę do młodzieży męskiej" Aleksandra Herzena (też z 1904 roku), polecano jeszcze wiele lat później, gdy Polska odzyskała już niepodległość. Zresztą Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wprowadziło wówczas do szkół... uświadamianie! Tak, tak, dyrektorzy szkół mieli zapraszać do szkół lekarzy, by omawiać z młodzieżą sprawy higieny – i nie chodziło tylko o to, że warto się myć. Lekarze pełnili funkcję edukatorów seksualnych.
Dwudziestolecie międzywojenne w Polsce pod względem rozmów o seksualności to zresztą okres naprawdę postępowy. Powstawały Poradnie Świadomego Macierzyństwa (dzięki zaangażowaniu m.in. Ireny Krzywickiej i Tadeusza Boya-Żeleńskiego). Zaczął także działać polski oddział założonej w Berlinie Ligi Reform Obyczajów, która domagała się "praw seksualnych" m.in. do rozwodów, kontroli urodzeń, a także praw dla dzieci z nieprawego łoża.
Był to czas sporów o kształt państwa, których rozmowy o seksualności były elementem.
Uczyli się "Sztuki kochania"
Po wojnie edukacja rozwijała się. W latach 50. młoda lekarka Michalina Wisłocka jeździła po kraju, by opowiadać o planowaniu rodziny i życiu we dwoje. Choć dziś najbardziej znana (film "Sztuka kochania" opowiadający o jej życiu stał się hitem), nie była jedyną edukatorką seksualną Polaków. W PRL lekarze, psycholodzy i pedagodzy związani m.in. z Towarzystwem Świadomego Macierzyństwa doradzali w sprawach seksualności w poradniach, szkołach i w prasie.
W 2004 roku, niedługo przed śmiercią, Wisłocka w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przyznała, że spotkania i rozmowy o seksie nie zawsze były łatwe. Tak, nazywano ją niekiedy "gorszycielką". Wspominała na przykład: "To było w latach 50., klub wiejski pod Warszawą. Zaprosili nas z profesorem Lesińskim. Mówiłam, żeby mieć dzieci tyle, ile trzeba: przerywać stosunki albo używać prezerwatyw. Ci, co przyszli, byli nastawieni na nie i chcieli nas obrzucić zgniłymi świństwami, które sobie wcześniej przygotowali. Profesor Lesiński był bardzo partyjny i ZMP-owcy, którzy nas zaprosili, wyprowadzili nas tylnym wyjściem, bo byłby skandal".
Wisłocka jednak nie zrażała się. Na przełomie lat 60. i 70. publikowała w "Perspektywach", a inni znani specjaliści od seksu, m.in. Kazimierz Imieliński oraz Zbigniew Lew-Starowicz - w studenckim tygodniku "ITD". Eksperci odpowiadali na listy czytelników m.in. w "Zwierciadle", "Razem", "Na Przełaj", "Jestem". Tak, listy z prośbami o porady seksualne wysyłano do redakcji prasowych na długo przed czasami "gorszącego" młodzież w latach 90. magazynu "Bravo".
Lew-Starowicz dostał taki list m.in. od 15-letniego Antoniego: "Jestem uczniem drugiej klasy technikum. Prosiłbym o poradę w paru kwestiach dręczących i przeszkadzających mi w nauce. Często w czasie zbliżenia cielesnego (ale nie stosunku) z dziewczyną następuje u mnie wzwód członka, a następnie wytrysk nasienia (...). Często też widząc młodą kobietę, nie mogę się powstrzymać w myślach od klasyfikacji jej walorów cielesnych. Z dziewczętami jestem wyłącznie nastawiony na erotykę i stosunek płciowy".
W 1961 roku Elżbieta Jackiewiczowa, pedagożka związana z popularną "Filipinką" i harcerskim "Na Przełaj" opublikowała część listów przychodzących do redakcji w książce "Co się z nami dzieje?". I zaapelowała do rodziców i nauczycieli, by rozmawiali z młodzieżą.
Jedna z dziewcząt napisała do Jackiewiczowej: "Poznałam go na weselu kuzynki. Grał na perkusji. Od razu zauważyłam, że ściga mnie oczyma. Specjalnie się tym nie przejęłam. Do tego czasu bimbałam sobie z takich kochliwych typków". W końcu zaczęła jednak zwracać na niego uwagę, razem tańczyli, pili wino z jednego kieliszka, a on wyznawał jej miłość. "Ten dzień, 23 sierpnia, to ostatnia noc lata. Jasno, ciepło. Wtedy powiedziałam 'tak' i pierwszy raz w życiu pocałował mnie, tak, w same usta" – kontynuowała dziewczyna. "Nigdy nie myślałam, że to taka rozkosz, gdy chłopak całuje, taki ból gdy się go nie widzi. Staram się teraz jak najwięcej uczyć się, czytać, żeby nie myśleć. Nie kocham, ale to takie nieokreślone, piekące uczucie. Wiem, że on to Don Juan, osioł, chuligan i nieuk – i wiem, że całował (...) Tak mi ciężko. Bo właściwie sama odsunęłam się od niego. Może to i dobrze. Oceń, Ewo".
20-letni mężczyzna pytał z kolei: "Czy to, że dziewczyna nie da się pocałować, znaczy rzeczywiście obojętność? Ewo, odpisz!".
Tylko jak rozmawiać, kiedy nikt nas tego nie nauczył? (ten problem jest ciągle aktualny). Z biegiem lat zaczęły pojawiać się więc poradniki dla młodzieży. Na przykład wydany po raz pierwszy w 1967 roku "O dziewczętach dla dziewcząt" Wandy Kobyłeckiej i Andrzeja Jaczewskiego miał około 100 tysięcy nakładu! Podobnie zresztą jak ilustrowana przez Bohdana Butenkę "Książka dla chłopców", którą Jaczewski opracował z Jerzym Żmijewskim (1973).
Wisłocka w najpopularniejszej polskiej książce o seksie, swojej "Sztuce kochania" (wydano ją po raz pierwszy w 1978 roku i szacuje się, że sprzedano ponad siedem milionów egzemplarzy) też podejmowała tematykę dojrzewania.
Było co czytać. Młodzi nie mieli internetu, ale wiedza była na wyciągnięcie ręki i nikt tych tytułów nie chował w działach ksiąg zakazanych.
Skandal! Pozycje seksualne w podręczniku
Naturalnie nie jest tak, że czasy PRL to lata świetności dla edukacji seksualnej. Były poradniki, podręczniki, programy, ale występowały też potężne braki w wiedzy. Na początku lat 70. Lew-Starowicz pisał: "Mając kilka dni temu wykład dla uczniów klas VII jednej ze szkół stołecznych przekonałem się, że jedynie trzy procent rodziców raczyło w ogóle rozmawiać ze swymi dziećmi na tematy seksualne". I dodawał: "Chłopców traktują z taryfą ulgową, nadal powszechnie pokutuje mit podwójnej etyki i potrzeby wyszumienia się mężczyzny przed ślubem. W przypadku, gdy kochana latorośl ma kłopoty, na przykład jego sympatia zaszła w ciążę – winią oczywiście jej uległość oraz rodziców". Córki oczywiście wychowują inaczej.
Najważniejsze jednak, że edukacja seksualna weszła w końcu oficjalnie do szkół. W roku szkolnym 1969/70 jej elementy znajdowały się w programach lekcji biologii, języka polskiego i godzin wychowawczych. Już w podstawówkach.
W 1973 roku wprowadzono pilotażowy przedmiot "Przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej". W 1981 roku przekształcono go – odtąd było to 19 lekcji wychowawczych rocznie w klasach V-VIII i w szkołach ponadpodstawowych. W programie z tamtych lat możemy przeczytać: "Niezwykle doniosłymi problemami ze społecznego punktu widzenia, a jednocześnie żywo odczuwanymi przez młodzież są problemy erotyczne oraz towarzyszące im zagadnienia natury psychologicznej, ideowo-moralnej, zdrowotnej i prawnej".
Od 1986 roku wspomniane lekcje były już obowiązkowe. A program, który opracował Wiesław Sokoluk, był jeszcze bardziej postępowy. Zakładał rozmowy m.in. o "młodzieńczych stosunkach erotycznych, ich charakterze i ocenie moralnej", "aktywności seksualnej w młodzieńczych związkach partnerskich", "odpowiedzialności partnerów wynikającej z przekroczenia kolejnych »barier intymności«", "regulacji urodzeń".
I pewnie szłoby tak dalej, gdyby w 1987 roku nie ukazał się podręcznik "Przysposobienie do życia w rodzinie" autorstwa Sokoluka właśnie oraz Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej. Nieważne, że mówił rzeczowo, wręcz naukowo, o seksie. Była też mowa o przyjemności płynącej z seksu, a przede wszystkim szkice pozycji seksualnych! To się po prostu musiało w końcu źle skończyć. Książka została nazwana "podręcznikiem masturbacji i defloracji". Wybuchła karczemna awantura, w którą z całą mocą włączył się Kościół.
Efekt? Po dwóch miesiącach debaty i nacisków książkę wycofano ze szkół, a reszta nakładu została zniszczona. Nie pomogło to, że młodzież broniła podręcznika. Pisała listy do prasy, a w jednym z warszawskich liceów nosiła nawet plakietki z napisem "Oddajcie nam podręcznik". Książka przepadła. I nie sposób nie odnieść wrażenia, że to od 1987 roku polska edukacja seksualna idzie wspak.
Onanizm na warcie i niemy krzyk płodu
Tymczasem czarnym bohaterem początku lat 90. został nie kolejny seksuolog, ale... reporter Mariusz Szczygieł. Latem 1993 roku w "Gazecie Wyborczej" opublikował tekst "Onanizm polski". A rodacy mogli przeczytać między innymi zwierzenia chłopaka, który opowiada, że ksiądz podczas spowiedzi najpierw wypytywał go o to, jak się masturbuje, by na koniec orzec ("dla niepoznaki chyba"): "To jest zboczenie, moje dziecko". Albo historię o tym, że polscy żołnierze pod pelerynkami onanizują się na warcie.
Czytelnicy zwracali gazetę do redakcji, tygodniami przychodziły pełne oburzenia listy. "Katolicy w Polsce mają pełne prawo żądać respektowania ich uczuć religijnych i mają prawo wymagać, aby środki przekazu nie demoralizowały ich dzieci" – pisała ostro Wanda Półtawska, lekarka, przyjaciółka Jana Pawła II. A zwracając się bezpośrednio do Adama Michnika, pytała: "Komu i czemu więc służy, Panie Naczelny Redaktorze, Pańska gazeta?".
Szczygieł w swoim reportażu wspominał też: "Do lekarza zgłaszają się uczniowie, którzy czują się zboczeni po przeczytaniu szkolnego podręcznika". Książka, która wywołała wątpliwości u części uczniów, to "Zanim wybierzesz" autorstwa trzech katolickich małżeństw: Magdaleny i Wiesława Grabowskich, Anny i Marka Niemyskich oraz Marioli i Piotra Wołochowiczów. Podręcznik – nietrudno się domyślić – ultrakonserwatywny. Jego autorzy nazywają współżycie "aktem małżeńskim", a homoseksualizm - "praktyką nieprawidłową". Onanizm ich zdaniem skutkuje zaś "zachwianiem poczucia własnej wartości" ze względu na zachowanie "w sposób niezgodny z naturą". Dr hab. Agnieszka Kościańska zauważa, że pojawienie się tego podręcznika było odwrotem od postępowego tonu publikacji, obecnego jeszcze w latach 80.
W latach 90. Polska zmienia się. W 1993 roku zakazano aborcji. Tak zwany "kompromis aborcyjny" dopuszczał ją tylko w przypadku zagrożenia życia i zdrowia kobiety, deformacji płodu i w sytuacji, gdy ciąża powstała w wyniku przestępstwa.
To w latach 90. państwo przestało dotować antykoncepcję, płacić za zapłodnienie in vitro, z którego pod koniec PRL można było skorzystać za darmo, a także za operacje zmiany płci.
W sprawę seksualności coraz mocniej angażował się Kościół. W jednym z listów duszpasterskich Lwu-Starowiczowi zarzucono na przykład udział w światowym spisku przeciw narodowi polskiemu. A podręcznikowi "Kocha, lubi, szanuje", napisanemu w 1999 roku przez Andrzeja Jaczewskiego i Zbigniewa Izdebskiego dla gimnazjalistów, dorobiono obwolutę sugerującą, by korzystać z niego w liceum.
Przez chwilę w szkołach funkcjonował neutralny światopoglądowo przedmiot "Wiedza o życiu seksualnym", ale jego żywot zakończył się wraz z dojściem do władzy Akcji Wyborczej Solidarność.
Młodzież ma od teraz uczyć się z książki "Zanim wybierzesz" i nie mniej konserwatywnej (wielokrotnie wznawianej) "Wędrując ku dorosłości" pod redakcją Teresy Król. Obie bazują na katolickich zasadach wiary.
W szkołach coraz częściej jest prezentowany film "Niemy krzyk", z którego dowiadujemy się, że płód poddawany aborcji ucieka przed łyżeczkowaniem. Dokument, który powstał w 1984 roku, pełen drastycznych scen, w wielu polskich szkołach nadal uważany jest za znakomity materiał dydaktyczny. I nieważne są komentarze lekarzy, że aborcja dziś tak nie wygląda, oraz psychologów, którzy dodają, że seans tego filmu może być traumatycznym przeżyciem dla młodych.
Jeszcze w 2016 roku w programie Moniki Olejnik minister edukacji Anna Zalewska mówiła: – "Niemy krzyk" jest dobrym dokumentem, który rzeczywiście powinien być znany nastolatkom rozpoczynającym życie seksualne.
Gdzie nas to wszystko zaprowadziło?
Dziś nie brakuje rodziców, którzy nie chcą, by ktokolwiek rozmawiał z ich dziećmi o seksie. Z badań przeprowadzonych w 2015 roku przez Instytut Badań Edukacyjnych wynika, że 22 procent rodziców deklaruje, iż rozmowa z dziećmi o seksualności jest niezgodna z ich systemem wartości. Połowa boi się, by takich tematów nie zacząć poruszać zbyt wcześnie, a 33 procent czuje skrępowanie.
O czym rozmawiają ci, którzy się nie wzbraniają? 90 procent deklaruje, że rozmawia o higienie narządów płciowych, 87 procent - o wartościach rodzinnych, 86 procent - o wzajemnym zaufaniu.
Tylko 49 procent rozmawia o zbyt wczesnym rodzicielstwie, 52 procent - o przemocy seksualnej, 57 procent - o tematyce orientacji seksualnej. O masturbacji rozmawiało z dziećmi jedynie 15 procent badanych, o życiu seksualnym jako źródle satysfakcji - 18 procent, a o przebiegu i skutkach aborcji - 26 procent.
W polskich domach częściej rozmawia się na te tematy z dziewczętami, przy czym z córkami dyskutowało o seksualności tylko kilkanaście procent ojców. O tym, o czym rodzice rzadko rozmawiają z dziećmi, niespecjalnie często można usłyszeć też w szkole. Lekcje poświęcone masturbacji zapamiętało 42 procent uczniów, o satysfakcji z seksu - 38 procent, a o aborcji - 46 procent.
O czym uczymy najczęściej? O budowie narządów płciowych (93 procent 18-latków pamiętało lekcje na ten temat, ale tu znaczenie mają nie tylko lekcje wychowania do życia w rodzinie, ale również program nauczania przyrody i biologii), o zmianach w organizmie w okresie dojrzewania (91 procent) i o chorobach przenoszonych drogą płciową (88 procent).
Ta wiedza może jednak pozostawiać wiele do życzenia. Bo tylko 80 proc. 18-latków wiedziało, że po stosunku na stojąco normalnie można zajść w ciążę, a 38 proc. dziewcząt i 51 proc. chłopców zdawało sobie sprawę, że w trakcie stosunku oralnego też mogą zarazić się chorobą weneryczną. Jedynie połowa wiedziała, że stosunek przerywany może zakończyć się ciążą. Co ważne w tym kontekście - 51 proc. badanych (przepytywano 18-latków) miało już pierwszy stosunek seksualny za sobą (12 proc. odmówiło odpowiedzi na to pytanie).
Może być gorzej
Ostatnio Sejm skierował do pracy w komisjach obywatelski projekt nowelizacji Kodeksu karnego, który przewiduje karę więzienia za "propagowanie lub pochwalanie podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej".
Nie jest tam powiedziane wprost, że to za edukację seksualną będzie grozić więzienie, ale wnioskodawcy nie kryją, iż to z nią walczą.
Ich zdaniem obecne prawo "ogranicza się wyłącznie do sytuacji, kiedy osoba dorosła współżyje z osobą małoletnią, całkowicie pomijając fakt, że coraz częściej propaguje oraz pochwala się sytuacje, kiedy to małoletni podejmują współżycie ze sobą. W konsekwencji, obowiązujący stan prawny nie nadąża za przemianami społecznymi, jakie można zaobserwować w dzisiejszych czasach".
Proponowany przez nich projekt zakłada, że ten, "kto propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej, działając w związku z zajmowaniem stanowiska, wykonywaniem zawodu lub działalności związanych z wychowaniem, edukacją, leczeniem małoletnich lub opieką nad nimi albo działając na terenie szkoły lub innego zakładu lub placówki oświatowo-wychowawczej lub opiekuńczej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
W uzasadnieniu projektu wnioskodawcy nie kryją, że to przepisy, które mają ograniczyć edukację seksualną w szkołach. Czytamy w nim między innymi, że "proponowana zmiana zapewni prawną ochronę dzieci i młodzieży przed deprawacją seksualną i demoralizacją, która rozwija się w niebezpiecznym tempie i dotyka tysięcy najmłodszych Polaków za pośrednictwem tzw. edukacji seksualnej".
Projekt krytykują m.in. posłowie opozycji, Sąd Najwyższy, Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton", Polskie Towarzystwo Seksuologiczne.
W środę, gdy posłowie kierowali projekt do dalszych prac w komisjach, przed Sejmem zgromadził się tłum demonstrantów. Akcje protestacyjne odbyły się też w wielu innych miastach. W Warszawie można było spotkać supermodelkę Anję Rubik, która przez niektórych nazywana jest "nową Wisłocką". W zeszłym roku wydała książkę "#SEXEDPL. Rozmowy Anji Rubik o dojrzewaniu, miłości i seksie", której sprzedano już niemal 200 tysięcy egzemplarzy. Nie napisała jej sama, do współpracy zaprosiła specjalistów. I tak jak Wisłocka w PRL zaczęła być odsądzana od czci i wiary.
Rubik mówiła przed Sejmem: - Rząd, który walczy z wymyślonym widmem edukacji seksualnej, tak naprawdę prowadzi wojnę z niewinnymi i przerażonymi dzieciakami (...). Żadna władza polityczna nie może nam odebrać prawa do edukacji, prawa do tego, by dbać o własne zdrowie i bezpieczeństwo. Edukacja seksualna nie jest deprawacją. Deprawacją jest pozbawienie młodych ludzi informacji i wiedzy na temat ich ciała, emocji, miłości, seksualności.