Najpierw jakaś podejrzana firma na Karaibach. Później inna, już w Europie. I znów Karaiby. Tak Cristiano Ronaldo ukrywał pieniądze przed hiszpańskim fiskusem. Proceder wykryto, piłkarza oskarżono. Wcześniej skazano Leo Messiego, ale on do więzienia nie trafi. W przypadku Ronaldo sprawa tak oczywista nie jest.
Mowa o dwóch najlepszych piłkarzach XXI wieku, właścicielach dziewięciu Złotych Piłek dla najwybitniejszych w swoim fachu. I o trzecim, który ma przejąć władanie w futbolu, gdy era dwóch pierwszych dobiegnie końca.
Cristiano Ronaldo, Leo Messi i Neymar. Magazyn "Forbes" policzył, że za rok pracy zarobili w sumie 210 milionów dolarów (187 miliony euro). Tak, za rok. Składają się na to: pensja w klubach, premie plus wpływy od sponsorów. To wzorowo działające maszynki do strzelania goli, ale także - jak twierdzą prokuratorzy w Hiszpanii - do nabijania kieszeni sześciocyfrowymi kwotami.
***
Podatkowego haka na CR7 szukano od czerwca 2009 roku, odkąd trafił do Realu. Kończyło się na plotkach. Ronaldo przechodził za kosmiczne 90 milionów euro z groszami. Wiadomo, zostawał najdroższym piłkarzem w historii i jednym z najlepiej zarabiających. Na poważnie skarbowi śledczy z Hiszpanii zaczęli węszyć wokół jego majątku dwa lata temu. Pierwsze przecieki ze śledztwa pojawiły się w grudniu. W grę wchodziły raje podatkowe na Wyspach Dziewiczych i znikające pieniądze. Niemałe. 74,8 mln euro za lata 2009-2014.
Pod koniec maja wybuchła kolejna bomba, którą żyły wszystkie hiszpańskie media, a za nimi te z całego świata: zdefraudował około 15 milionów euro, a dokumentacja powędrowała już do prokuratury. To ona zdecyduje, jak zakwalifikować sprawę. Czy jako wykroczenie, czy może przestępstwo. Oczywiście to bardzo ważne, bo pierwszy scenariusz przewiduje grzywnę, a drugi – więzienie.
I informacja z ostatnich dni: 13 czerwca prokuratura złożyła stosowny pozew. Jest w nim mowa o "ukryciu dochodu wygenerowanego w Hiszpanii" i "świadomym naruszeniu podatkowych obowiązków". Także o czterech przestępstwach podatkowych. A więc jednak.
Prawo Beckhama
Żeby wyjaśnić, w czym rzecz z rajami podatkowymi, trzeba cofnąć się o kilkanaście lat. Jest rok 2005, w Realu gra David Beckham. Złośliwi do dziś twierdzą, że lepiej dbał o swój wizerunek, niż kopał piłkę. W każdym razie w Hiszpanii weszło w życie tzw. prawo Beckhama. To przepis zezwalający na płacenie przez wykwalifikowany personel z zagranicy 24-procentowej stawki podatkowej menedżerom, a opodatkowaniu podlega tylko dochód uzyskany na terenie Hiszpanii. Dotyczy to oczywiście, a może przede wszystkim, armii piłkarzy obcokrajowców. Do tej pory musieli oddawać tyle co miejscowe gwiazdy, czyli nawet 48 procent. Przepis ocalał do 2015 roku.
Sprawa była prosta: Hiszpania otwierała się na największe gwiazdy futbolu, zapraszała ich mniej więcej tymi słowami: Chodźcie do nas, u nas zarobicie sporo, a nasz fiskus nie potraktuje was tak brutalnie, jak ten w kraju, w którym gracie i się rozliczacie. No i przybyli: w Realu grał Kaka, do Barcelony zawitał Zlatan Ibrahimović. Przepis nazwano od nazwiska angielskiego piłkarza, bo on jako jeden z pierwszych na nim skorzystał.
Ronaldo zdaje się zbyt zajętym człowiekiem, żeby grzebać się w wymyślaniu tak skomplikowanego sposobu podatkowego uniku. Dlatego podejrzewa się, że na pomysł, jak skorzystać z losu wygranego dzięki nowelizacji hiszpańskiego prawa, wpadł Jorge Mendes. To doradca boga futbolu z Portugalii i jeden z najbardziej wpływowych ludzi światowej piłki. Wśród jego klientów są: trener Mourinho czy piłkarze: James, Di Maria i De Gea. To superagent, tak na niego wołają, bo potrafi wcisnąć największym klubom nawet najmarniejszy jakościowo towar (vide: Portugalczyk Bebe do Manchesteru United za dziewięć milionów euro, którego to zawodnika nikt z Manchesteru wcześniej nie widział na własne oczy).
Mecze ligi hiszpańskiej w player.pl na kanałach Eleven
Schowane pieniądze
Prokuratura kreśli następujący scenariusz podatkowego oszustwa w wykonaniu CR7 i Mendesa, bliskiego przyjaciela, a nie tylko przewodnika po zawiłym świecie biznesu. Wszystko w najdrobniejszych szczegółach rozpisał madrycki dziennik "El Mundo". Zaczyna się pół roku przed przyjazdem portugalskiej gwiazdy do stolicy Hiszpanii. Ronaldo na początku 2009 roku zrzeka się praw do swojego wizerunku na rzecz tajemniczej firmy o nazwie Tollin Associates LTD z siedzibą na Wyspach Dziewiczych, karaibskim terytorium pozostającym pod nadzorem Brytyjczyków. Tak się składa, że Ronaldo jest jedynym udziałowcem w Tollinie. Dziwnym trafem w tym samym miejscu, konkretnie w stolicy Road Town, zarejestrowana jest działalność Mendesa. Za chwilę prawa wizerunkowe piłkarza wytransferowane zostają do dwóch firm ulokowanych w Irlandii, która jest europejskim rajem podatkowym. Jedną z nich zarządza niejaki Luis Correia, bratanek wszechwładnego Mendesa.
To dopiero połowa drogi wyszukanego procesu krętactw. Brzmi i wygląda skomplikowanie, nie bez powodu. Tego typu sieć miała pomóc ukryć łączną wartość wpływów pochodzących z praw do wizerunku piłkarza, ale też uniknąć potrzeby rozliczania się w Hiszpanii z tej części dochodów.
W rozliczeniu za 2011 rok wyparowało 1,4 mln euro. Za 2012 - 1,7 mln, za następny - 3,2 mln, a już za 2014 - 8,5 mln. Prokuratura doliczyła się łącznych oszustw na sumę 14 milionów, 768 tysięcy, 897 euro i 40 eurocentów.
Co na to Ronaldo? O sprawie wypowiedział się raz i zdawkowo. Było to jeszcze przed niedawnym finałem Ligi Mistrzów. – Jestem bardzo, bardzo, ale to bardzo spokojny. Naprawdę. Mówię to prosto do kamery. Boli mnie jedynie, że niektórzy wypowiadają się na ten temat, nie mając wiedzy – wyznał.
Ponoć niezadowolony ze wsparcia klubu w trudnych dla siebie dniach miał nawet zagrozić swoim odejściem z Realu.
Skazany, a i tak na wolności
Czy trafi do więzienia? Ci, którzy nie wyobrażają sobie zatrzaśnięcia się więziennej bramy za CR7, podpierają się świeżym przykładem z Barcelony. Messi za kratki nie trafił, choć dopiero co go skazano.
On i jego ojciec Jorge Horacio również mieli na pieńku z hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości. Sprawa podobna. W tle także były raje podatkowe (Urugwaj i Belize), także chodziło o prawa do wizerunku piłkarza, ale ukryta suma była zdecydowanie niższa (4,1 mln euro). W przypadku Messich skończyło się na wyroku więzienia: 21 miesięcy dla Leo i kilka mniej dla seniora. Sąd Najwyższy apelację oskarżonych odrzucił w maju, wyrok się uprawomocnił.
Mecze ligi hiszpańskiej w player.pl na kanałach Eleven
Argentyński geniusz piłki cieszy się wolnością, bo w jego przypadku zastosowano specjalny przepis. – Artykuł 80 Kodeksu karnego dopuszcza zawieszenie kary, gdy skazany nie ma za sobą kryminalnej przeszłości, a wyrok jest niższy niż dwa lata – tłumaczy Victor Asensio Tarraga, adwokat z Walencji, specjalizujący się w prawie karnym, z którym rozmawialiśmy.
Leo nigdy nie przyznał się do winy. – Poświęciłem się piłce. Zaufałem tacie i prawnikom, którym powierzyliśmy nasze sprawy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby w taki sposób oszukiwać – utrzymywał.
Sprawa ciągnęła się cztery lata. Przez cały ten czas z piłkarzem solidaryzował się jego klub. Barcelona prowadziła kampanię w sieci pod hasłem: "Wszyscy jesteśmy Messim". "Chcemy przekazać Leo, że nie jest sam. Kierujemy to do wszystkich. Kibiców, sportowców, przedstawicieli mediów" – tłumaczono.
W końcu ojciec z synem odetchnęli. Wprawdzie jest wyrok, ale tak naprawdę bez konsekwencji. Messi więziennego drelichu nie przywdzieje, znów będzie mógł skupić się na tym, co potrafi najlepiej.
Jedno przestępstwo więcej
Co innego Ronaldo. Nie brakuje takich, którzy twierdzą, że na zawieszeniu wyroku - bo że ten zapadnie, to pewne - może się nie skończyć.
– Mówimy o większej kwocie, na jaką oszukano fiskus, i w sumie o jednym przestępstwie więcej. Przestępstwa z 2012, 2013 i 2014 roku mogą zostać zakwalifikowane jako poważne, grozi za nie od dwóch do sześciu lat pozbawienia wolności. Za to z 2011 roku - od roku do 5 lat więzienia – zdążył ostrzec już Carlos Cruzado, prezydent Ghesta, czyli grupy ekspertów z hiszpańskiego ministerstwa finansów, specjalizującej się w podatkach.
Łatwo policzyć, że minimalna kara pozbawienia wolności, trzymając się tej teorii, może wynieść nawet siedem lat.
Wzięli się też za Neymara
Jest jeszcze ten trzeci. Neymar. Jego sprawa wygląda diametralnie inaczej, ale również pachnie kryminałem.
Za Brazylijczykiem ciągną się zagmatwane okoliczności jego przeprowadzki do Barcelony w 2013 roku. Według katalońskiego klubu transakcja zamknęła się w 60 milionach euro. Tymczasem śledztwo hiszpańskiej prokuratury wykazało, że kataloński klub zapłacił za transfer ponad 83 miliony. Zdaniem śledczych, sumę zaniżono w wiadomym celu - aby odprowadzić skromniejszy podatek. Przy okazji więcej zyskać na tym miał ojciec Neymara, opiekujący się interesami piłkarza, a stracił poprzedni klub Brazylijczyka Santos oraz pewien brazylijski fundusz inwestycyjny, który był właścicielem części praw do wizerunku piłkarza.
Mecze ligi hiszpańskiej w player.pl na kanałach Eleven
Neymarowi grożą dwa lata więzienia, tyle zażądał prokurator. Na liście oskarżonych są jeszcze: cwany tata i były prezydent Barcelony Sandro Rosell, w którego uczciwość powątpiewa się w Hiszpanii od dłuższego czasu. Ostatnio trafił do aresztu pod zarzutem prania brudnych pieniędzy, ale już w innej sprawie, choć też związanej z Brazylią.
To nie wszystkie problemy piłkarza. Neymar zdążył podpaść także w ojczyźnie. Już jakiś czas temu brazylijski wymiar sprawiedliwości zmusił go do zapłacenia 45 milionów euro - za chowanie się przed skarbówką i fałszowanie dokumentów, gdy jeszcze czarował swoją grą u siebie.
Okazuje się, że fiskusa nie tak łatwo okiwać jak obrońców Las Palmas czy Osasuny. I to nawet, jeśli bierze się za to wybitna trójka.