Minister Macierewicz zapewnia, że "buduje wojsko nowoczesne". Pozuje na tle świetnie prezentujących się ludzi z nowym wyposażeniem. Poszczególne jednostki wojskowe publikują jednak nagrania i zdjęcia ze swoich ćwiczeń, na których widać, jak naprawdę wygląda szara codzienność. Prezentujemy te materiały.
Prawda jest taka, że większość polskiego wojska nadal wykorzystuje sprzęt, który pamięta głęboki PRL. Młody człowiek wstępujący teraz do służby, ma szansę obsługiwać uzbrojenie, które obsługiwał jego ojciec podczas zasadniczej służby wojskowej w latach 70. i 80.
Ponieważ wojsko to nie praca, ale służba, to nie ma nic do powiedzenia. Tym co dostanie będzie musiało bronić ojczyzny.
Malutki problem
A dostać może na przykład pocisk 9M14 Malutka, który był hitem technologicznym w wojskach Układu Warszawskiego lat 60. - pierwszy masowo produkowany kierowany pocisk przeciwpancerny, zdolny demolować czołgi NATO na dystansie nawet trzech kilometrów. Miał jednak wiele wad wynikających z jeszcze dość prymitywnej technologii. Szybko stał się przestarzały. W latach 70. produkowano już znacznie lepsze pociski 9K111 Fagot.
Prawie pół wieku później polscy żołnierze nadal trenują wykorzystanie malutkich. Co więcej, dla wielu oddziałów to nadal główny pocisk przeciwpancerny, choć przeciwpancerny jest tylko formalnie. Dzisiaj w Europie właściwie nie ma już czołgów, dla których byłby zagrożeniem. Nada się tylko na lżej opancerzone cele. Choć naprowadzanie pocisku jest trudne i statystyczne szanse na trafienie rzędu 20-30 procent. Archaiczny system sterowania jest zmorą żołnierzy.
Ironią jest więc to, że malutkie stanowią główne uzbrojenie między innymi 14. Dywizjonu Artylerii Przeciwpancernej, stacjonującego w Suwałkach. Teoretycznie to bardzo ważny strategicznie obszar, tak zwany "przesmyk suwalski", którego zajęcie pozwoliłoby połączyć Białoruś z Obwodem Kaliningradzkim oraz odciąć drogę do państw bałtyckich.
- Nikt rozsądny nie uzna tego pocisku za coś użytecznego na polu walki w XXI wieku - mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". Dodaje, że utrzymywanie malutkich w służbie może mieć sens tylko z dwóch powodów: taniej je wystrzelić na ćwiczeniach niż utylizować i można utrzymać etaty, czyli nie likwidować jednostki z nadzieją, że kiedyś dostanie nowszy sprzęt.
Zwiad w staruszku
Równie stare są widoczne na zdjęciach pojazdy, z których odpalane są pociski. To BRDM-2, kolejny hit wojsk Układu Warszawskiego z lat 60. Lekko opancerzony pływający wóz terenowy, przeznaczony do rozpoznania. Polski przemysł zmodernizował je w ograniczonym stopniu, ale w większości to nadal staruszki z lat 60. i 70. Niektóre służą jako mobilne wyrzutnie malutkich, ale większość to wyposażenie jednostek rozpoznawczych.
Wszystkie posiadane jeszcze przez polskie wojsko BRDM-2 zostały w jakimś stopniu zmodernizowane, ale nadal mocno odstają od współczesnych standardów. Na dodatek ze względu na wiek i zużycie notorycznie się psują. Żołnierze śmieją się, że trzeba w nich wozić zapas części zamiennych, bo na pewno coś się rozsypie w drodze.
- Główna wada tych wozów to brak jakiegokolwiek sprzętu rozpoznawczego, choć to pojazdy teoretycznie rozpoznawcze. Żołnierze opierają się na własnych oczach i lornetce. Sam wóz to dla nich środek transportu, nic więcej - mówi Cielma. Dodaje, że jak na pojazd, który powinien być na linii frontu albo wręcz przed nią, ma też poważną wadę w postaci braku jakichkolwiek systemów ostrzegawczych. Żołnierze nie dowiedzą się nawet, że zostali podświetleni laserem i w ich kierunku leci rakieta.
Widoczne na nagraniu BRDM-2 to sprzęt 18. Białostockiego Pułku Rozpoznawczego, czyli kolejnej jednostki umieszczonej w teoretycznie newralgicznym "przesmyku suwalskim".
Filar wojska rodem z lat 60.
Kolejny obrazek zapaści sprzętowej polskiego wojska to również hit radzieckiego przemysłu zbrojeniowego z lat 60., czyli BWP-1: Bojowy Wóz Piechoty 1. Kiedy się pojawił, był rewolucją. Pierwszy pojazd, który jednocześnie jest opancerzony i ochroni przewożoną ośmioosobową drużynę piechoty, jest stosunkowo silnie uzbrojony i jeszcze może pływać. BWP-1 zapoczątkował całą nową klasę wojskowych pojazdów, nazywanych obecnie bojowymi wozami piechoty.
Problem w tym, że było to w latach 60. Szybko na jaw wyszły liczne brak w rewolucyjnym pojeździe. Już w latach 70. rozpoczęto w ZSRR masową produkcję ulepszonego BWP-2. Polskie wojsko nie miało jednak szczęścia i przez kryzys gospodarczy lat 80. zostało z BWP-1. Potem przyszła transformacja i brak pomysłu na wojsko. Efekt taki, że BWP-1 to do dzisiaj filar polskich brygad zmechanizowanych. Poza nietypowym działem kalibru 73 mm, które sami Rosjanie w latach 60. uznali za błąd, uzbrojeniem BWP-1 są wspomniane już rakiety Malutka.
Polskie wojsko ma na stanie około tysiąca takich pojazdów. To podstawowy środek transportu żołnierzy w rejonie walki. Na nagraniu widać żołnierzy z 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej, jak strzelają z BWP-1 pociskami Malutka.
- To jest standard lat 60. Nigdy ich nie modernizowano, cześć tylko dostała lepszą noktowizję, ale tylko część - mówi Cielma. Dodaje, że mają kompletnie archaiczne radiostacje i wewnętrzne wyposażenie. Żołnierze są w środku ściśnięci jak sardynki i siedzą na drewnianych ławkach. - Jedyna zaleta taka, że są lekkie, a co za tym idzie sprawnie poruszają się w terenie - dodaje.
Standard na Afrykę
BWP-1 tworzono po to, aby jechały za nacierającymi czołgami i wiozły piechotę. W latach 70. w armiach Układu Warszawskiego tymi czołgami były między innymi wówczas nowoczesne T-72. Dobrze uzbrojone, opancerzone, niewielkie i zwrotne, a do tego stosunkowo tanie i proste w utrzymaniu. Bardzo udana konstrukcja i nie przez przypadek najliczniej produkowany czołg swojej generacji.
Było tak jednak 40 lat temu. W Polsce duet T-27 i BWP-1 funkcjonuje do dzisiaj. Co czwarty polski czołg w linii to właśnie taka maszyna, a kilkaset kolejnych stojących w magazynach to praktycznie jedyny zapas na wypadek wojny, kiedy trzeba będzie uzupełniać straty.
Te T-72, które nadal wykorzystuje polskie wojsko, wyprodukowano w większości w latach 80. Już wówczas trudno je było nazwać nowoczesnymi, a dzisiaj... - Można to ująć w ten sposób. Najgorsze czołgi służące obecnie w rosyjskim wojsku są lepsze niż nasze T-72. To standard radziecki z wczesnych lat 80. - mówi Cielma. - Teraz to nadają się na wojny w Afryce - mówił tvn24.pl generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Dodatkowo poważnym problemem jest brak skutecznej amunicji przeciwpancernej do nich. Ostatnie większe partie takowej zakupiono jeszcze w PRL i dzisiaj jest absolutnie nieskuteczna wobec każdego rosyjskiego czołgu. Pisaliśmy o tym wcześniej w Magazynie TVN24. - Chyba nie może być nic gorszego dla żołnierzy, jeśli na polu walki uda im się znaleźć w korzystnej sytuacji, trafią przeciwnika i nic mu nie zrobią - mówi Cielma.
Katiusza wiecznie żywa
Do pełnego przeglądu radzieckich hitów z lat 60. brakuje jeszcze artylerii. Tutaj polskie wojsko może pokazać wyrzutnie rakiet niekierowanych BM-21 Grad i ich czechosłowacką odmianę RM-70. To bardzo prosty sprzęt, który choć nadal groźny i skuteczny, to mocno odstaje od współczesnych standardów. Co do zasady, to są to legendarne radzieckie katiusze po liftingu. Prosta wyrzutnia złożona z 40 rur, która może w kilkadziesiąt sekund wystrzelić salwę tyluż pocisków na dystans 20 kilometrów. Spadając, na powierzchni kilku hektarów urządzają piekło.
Choć potencjalnie zabójcze, to BM-21 i RM-70 są tylko umownie celne. Cały proces celowania wygląda tak samo, jak w latach 60. i jego efektywność jest identyczna. Powstała zmodernizowana wersja gradów o nazwie Langusta, która ma już nowoczesny system wspierający celowanie. Jednak nadal w wojsku więcej jest tych pierwszych, prymitywnych.
- Dużym problemem tego sprzętu jest zasięg. To maksymalnie 20 kilometrów. Zdecydowanie za mało jak na współczesne potrzeby - mówi Cielma. Dodaje, że BM-21 są też zmorą służb zaopatrzeniowych, bo wyrzutnia jest zamontowana na starej radzieckiej ciężarówce Ural.
Widoczne na zdjęciach wyrzutnie należą do 11. Mazurskiego Pułku Artylerii. Jak mówi Cielma, służący w nim żołnierze mogą mieć mocne "rozdwojenie jaźni". Obok zabytkowych gradów w tej samej jednostce są bowiem ich nowsze wersje WR-40 Langusta oraz dopiero co dostarczone nowoczesne armatohaubice Krab.
Ma być lepiej, ale kiedy?
Taki sprzęt, jak ten widoczny na powyższych zdjęciach i nagraniach, nadal stanowi większość wyposażenia polskich Wojsk Lądowych. Choć może trudno to dostrzec w oficjalnych relacjach, to dla polskiego żołnierza czymś normalnym jest wyposażenie z czasów PRL. Sprzęt, na którym spokojnie mógł służyć jego ojciec.
Oczywiście trwają różne programy zbrojeniowe, które mają ten stary sprzęt zastąpić nowszym.
Na przykład BWP-1 ma zastąpić transporter Borsuk. Według obecnych planów do 2019 roku ma być gotowy prototyp, a w 2021 ruszyć ma produkcja seryjna. Nawet jeśli tak się stanie, co nie jest pewne, to wymienienie tysiąca BWP-1 zajmie wiele lat. Ostatnie prawie na pewno będą wozić polskich żołnierzy około 2030 roku. Może wsiądzie do niego nawet trzecie pokolenie.
Podobnie jest z BRDM-2. Mają je zastąpić pojazdy Kleszcz. Program ich stworzenia jest jednak dramatycznie opóźniony. Teoretycznie prototyp ma być gotowy w 2019 roku. Jednak gotowy miał być też w 2016 roku, ale nadal go nie ma, co nie nastraja optymistycznie.
Następca rakiet Malutka teoretycznie jest - to produkowane na licencji izraelskiej pociski Spike. Problem w tym, że jest ich bardzo mało jak na potrzeby wojska. Średnio każdy batalion, liczący kilkuset żołnierzy, ma 4-6 wyrzutni. Tymczasem w wojsku amerykańskim, kompanie, czyli szczebel niżej niż batalion, mają średnio dwa razy więcej wyrzutni porównywalnych rakiet. Innym problemem jest to, że pomimo produkowania pocisków Spike od kilkunastu lat, nadal nie udało się ich zamontować na żadnym pojeździe. Najnowocześniejszą mobilną wyrzutnią rakiet przeciwpancernych w polskim wojsku pozostają BRDM-2 z malutkimi.
Wysepki nowoczesności
Podobne przykłady można mnożyć. Teoretycznie trwa mnóstwo programów zbrojeniowych i cały widoczny na tych zdjęciach sprzęt powinien niedługo doczekać się wymiany. Realnie nastąpi to jednak jeszcze za wiele lat. Zwłaszcza że obecne kierownictwo MON chce zwiększać liczebność wojska do 200 tysięcy ludzi, podczas gdy państwo polskie już teraz nie jest w stanie dać odpowiednich narzędzi 100 tysiącom, aby na polu walki walczyli z potencjalnym przeciwnikiem jak równy z równym.
- Nie wiem, jak to nazwać. Brak rozwagi? Brak odpowiedzialności? Kiedyś można było zakładać, że jakoś to będzie, bo u Rosjan przecież jeszcze gorzej. Jednak tam od jakiejś dekady naprawdę coś drgnęło i szybko zmienia się na lepsze - mówi Cielma. Dodaje, że takie jednostki, jak dywizjon artylerii przeciwpancernej z malutkimi to "wydmuszki", bez większej przydatności na polu walki.
- W polskim wojsku nowoczesność to są wysepki. Kamienie rzucone w rzekę. Nie zatrzymają jej - dodaje.