W imię politycznej poprawności zakazuje się dziś używania określenia "Boże Narodzenie", a nawet Mikołajów i choinek. Mogłyby urazić muzułmanów, żydów albo ateistów. To jeden z najgorętszych sporów ideologicznych w USA, który ma w dodatku zaskakująco długą historię. Warto ją poznać, bo Wojna Przeciw Bożemu Narodzeniu wielkimi krokami zbliża się do Polski.
Merry Christmas! To dziś nie ciepłe, bożonarodzeniowe życzenia, lecz bojowy okrzyk, którym zagrzewają się do walki konserwatyści w USA. To wcale nie Święty Mikołaj powtarza to radosne zdanie najczęściej, lecz prezydent Donald Trump i Bill O'Reilly – konserwatywny komentator i gwiazda Fox News.
Merry Christmas! Czyli jakby polskie "Wesołych Świąt!", ale nie do końca. Bo w "Merry Christmas" słychać wyraźnie "Christ", czyli "Chrystus". A zaskakująco wielu Amerykanów wierzy dziś, że Chrystusowi i Bożemu Narodzeniu na całym świecie wypowiedziano bezpardonową wojnę, w której co roku pod ciosami "lewactwa" czy "politycznej poprawności" giną tysiące choinek i Mikołajów. Czy ukochanym świętom Ameryki grozi śmiertelne niebezpieczeństwo?
President Trump wants Americans to start saying "Merry Christmas" ... not "Happy Holidays". What do you say?https://t.co/dTv83XBlQmpic.twitter.com/GFpJNH615P
— BBC News (World) (@BBCWorld) December 22, 2017
A History of the War on Christmas
How wishing people "Happy holidays" instead of "Merry Christmas" came to be regarded as an act of war.
Full Report: https://t.co/JAUSUoX9dMpic.twitter.com/M78VFsCCt2— snopes.com (@snopes) December 9, 2017
Choć brzmi to jak sezonowy dowcip, Wojna Przeciw Bożemu Narodzeniu, czyli The War on Christmas, to jeden z najważniejszych tropów współczesnej kultury konserwatywnej w USA. Dostrzeżenie tej wojny i poznanie jej fascynującej historii to znacznie lepszy klucz do zrozumienia sukcesu konserwatywnej kontrrewolucji i Donalda Trumpa niż mielone w nieskończoność przez komentatorów analizy politologiczne.
Bo choć akademickim ekspertom trudno w to uwierzyć, są dla wyborców większe świętości niż cena benzyny albo wysokość podatków. Boże Narodzenie jest jedną z nich. A Donald Trump mistrzowsko ustawił się w pozycji jego obrońcy. W październiku (!) tego roku prezydent USA opowiadał o swej świątecznej kontrofensywie:
"Powstrzymaliśmy ataki na judeochrześcijańskie wartości (brawa). Dziękuję. Dziękuję bardzo. I powiem jeszcze coś, co w kółko powtarzałem przez ostatnie dwa lata, ale powiem jeszcze raz, bo zbliża się koniec roku. Wiecie, zbliża się ten piękny czas Bożego Narodzenia, o którym ludzie już nie mówią, używając określenia "Boże Narodzenie", bo to nie jest poprawne politycznie. Idziecie do marketu, a tam życzą wam 'Szczęśliwego Nowego Roku' albo inne takie rzeczy. […] Ale wiecie co? My to mówimy. Merry Christmas! (brawa)".
O Wojnie Przeciw Świętom warto przeczytać, tym bardziej że coraz więcej europejskich polityków szybko nadrabia tę lekcję.
Już od jakiegoś czasu na konserwatywnych portalach w rodzaju Frondy czy Polonia Christiana przeczytać można o „rewolucyjnej walce z Bożym Narodzeniem”. Rodzimi obrońcy ograniczają się na razie raczej do relacjonowania wydarzeń zza oceanu niż do tropienia antyświątecznych spisków na polskiej ziemi, ale postęp w dziedzinie „udamawiania” tego rodzaju teorii jest zwykle błyskawiczny. Można więc przewidywać, że Święty Mikołaj i jego armia zbliżają się już do Polski. Byliście grzeczni?
Mikołaje i choinki, czyli o co jest ta wojna
Oddajmy głos Johnowi Gibsonowi, autorowi opublikowanej w 2006 r. książki o tytule "The War on Christmas", od której zaczęła się najnowsza odsłona świątecznej potyczki.
"Miliony Amerykanów czują, że Boże Narodzenie jest atakowane w sposób tak konsekwentny i strategiczny, że możemy z całą pewnością mówić o wojnie przeciw Świętom. Nie wolno już życzyć komuś Szczęśliwego Bożego Narodzenia [Merry Christmas]. To zbyt wykluczające, zbyt pozbawione wrażliwości. Bo co by się stało, gdyby rozmówca nie był chrześcijaninem?".
Jak Gibson wpadł na trop tej bożonarodzeniowej afery? We wstępie do jego książki czytamy, że zainspirowała go opowieść przyjaciela, który dowiedział się, że w szkole jego syna nie używa się określenia "Boże Narodzenie", a choinkę [ang. Christmas tree] nazywa się "drzewkiem przyjaźni", żeby nie urazić niechrześcijan.
‘My Muslim family has been happy to say Merry Christmas’ — Comedian Feraz Ozel is proving once and for all that the ‘War on Christmas’ doesn’t actually exist pic.twitter.com/Se6dEVvQxJ
— NowThis (@nowthisnews) December 22, 2017
Ta rozmowa zainicjowała śledztwo, w ramach którego Gibson tropił przypadki zakazywania świątecznych tradycji w szkołach. To, co odkrył, bardzo go zaskoczyło. Otóż nie tylko symbole otwarcie religijne (Chrystus, krzyż itd.) wzbudzały zaniepokojenie niektórych decydentów, lecz także świeckie w zasadzie imaginarium złożone z Mikołajów, choinek i gwiazdek. A kto atakuje Mikołaja i prezenty, ten podnosi rękę na samą amerykańskość Ameryki.
"Można by się spodziewać, że wojna przeciw Bożemu Narodzeniu toczy się w przestrzeni publicznej wobec symboli otwarcie religijnych – takich jak szopki bożonarodzeniowe czy krzyże – które miałyby, według niektórych sędziów, stać w sprzeczności z Pierwszą Poprawką do Konstytucji.
Jeżeli tak myślicie, to nie doceniacie wojny przeciw Bożemu Narodzeniu. Jest gorzej, niż myślicie. Atak liberałów skupia się teraz na symbolach postrzeganych przez większość Amerykanów […] jako świeckie symbole federalnego święta, jakim jest Boże Narodzenie. Samozwańczy konstytucjonaliści […] orzekają o niekonstytucjonalności zwyczajnych i tradycyjnych bożonarodzeniowych symboli takich jak choinki, Święty Mikołaj, gwiazdy, wieńce, śpiewanie i słuchanie kolęd i bożonarodzeniowej muzyki, uczestniczenie w przedstawieniach 'Opowieści wigilijnej' Dickensa, a nawet posługiwanie się samym określeniem 'Boże Narodzenie' [Christmas] czy kolory zielony i czerwony".
Dlaczego historia jest ważna
"Tak źle jeszcze nie było!". Kluczowym motywem w książce Gibsona, jak i w całej opowieści o Wojnie Przeciw Świętom, jest poczucie, że to właśnie teraz, na naszych oczach, dzieje się coś strasznego. Książka Gibsona nieprzypadkowo nosi podtytuł "Jest gorzej, niż myślicie". Określenia "bezprecedensowa" czy "niesłychana" należą do ulubionego arsenału konserwatywnych publicystów.
Sam Gibson, analizując pocztówkę sprzed kilku dekad, z nostalgią wspomina, jak wspaniałe były święta w latach pięćdziesiątych, i żałuje, że to już nigdy nie wróci. Niestety, wszystko zniszczyła nowa dyktatura "politycznej poprawności".
Niespodzianka polega na tym, że w latach pięćdziesiątych... Amerykanie mieli poczucie, że nie ma już prawdziwego Bożego Narodzenia, bo niszczą je komuniści. Prawdziwe, niezagrożone niczym Boże Narodzenie to było w latach dwudziestych.
Ale w latach dwudziestych, jak zaraz zobaczymy, Boże Narodzenie upadało pod ciosami spisku żydowskiego...
Produkcja taśmowa i żydowski spisek
Henry Ford to jedna z najważniejszych postaci dwudziestego wieku. Świat wokół nas składa się w znacznej mierze z przedmiotów masowo produkowanych w długich seriach. A jest tak właśnie dzięki genialnemu wynalazkowi Forda, jakim była ruchoma taśma montażowa. Ten tytan pracy i geniusz organizacji zrewolucjonizował przemysł samochodowy, wprowadzając dzięki masowej produkcji tani i dostępny Model T.
Ale nikt nie jest doskonały. Przy całym swoim geniuszu Ford był maniakalnym tropicielem spisków i dość paskudnym antysemitą.
Ford widział żydowski spisek niemal wszędzie. Co ciekawe, łączył się on według niego z... imigrantami. - Żydowscy przybysze z Polski (!) i Rosji – narzekał w publikowanych na łamach prasy tekstach – zalewają Amerykę i stopniowo przejmują kolejne obszary. Nowym Jorkiem już całkowicie zawładnęli. Choć wciąż stanowią mniejszość, pod pozorem "uznawania swych praw" domagają się coraz większych ustępstw ze strony chrześcijańskiej ludności USA. W ten sposób mniejszość narzuca swoją wolę większości: goście – gospodarzom.
Ta retoryka brzmi znajomo i aktualnie, prawda?
5 marca 1921 r. Henry Ford publikuje artykuł pod tytułem "Żydowskie żądania 'praw' w Ameryce", w którym punkt po punkcie przedstawia "żydowski plan przejęcia władzy w USA".
Jego elementami są:
- Niekontrolowane przyjmowanie do USA żydowskich imigrantów ze wszystkich części świata.
- Oficjalne uznanie przez miasta, stany i rząd federalny religii żydowskiej.
- Zakazanie wszelkich odniesień do Chrystusa w przestrzeni publicznej.
- Oficjalne uznanie żydowskiego szabatu.
- Przyznanie Żydom prawa do otwierania interesów w niedzielę.
- Wyparcie świąt Bożego Narodzenia z publicznych szkół i przestrzeni publicznej, komisariatów policji itd., zabronienie publicznego prezentowania choinek, śpiewania kolęd czy chrześcijańskich pieśni.
Przyjrzyjmy się uważniej szóstemu punktowi tego przebiegłego planu, dotyczącego Bożego Narodzenia.
W innym antysemickim artykule (Ford opublikował ich dziesiątki) genialny przedsiębiorca pisze o wątpliwościach, które nawiedzały samych Żydów:
"Kiedy Żydzi zaczęli stawiać żądania, żeby w szkołach nie śpiewano kolęd, bo są 'obraźliwe dla Żydów', żeby zabroniono choinek na komisariatach i w ubogich dzielnicach, bo są 'obraźliwe dla Żydów' […] wielu żydowskich biznesmenów myślało, że Amerykanie nigdy się na to nie zgodzą".
Niestety, twierdzi Ford, Amerykanie okazali się tak głupi i tak gorliwi w swej chęci nieurażenia nikogo, że gotowi byli zrezygnować ze wszystkiego. Wkrótce więc – wieszczył przedsiębiorca na początku lat dwudziestych – nie będzie już w Ameryce Bożego Narodzenia!
Ale minęło ponad trzydzieści lat, nadeszły lata pięćdziesiąte, a Boże Narodzenie wciąż nie zostało przez Żydów zniszczone. Najwyraźniej spisek się nie powiódł. Ale nic straconego, bo do akcji wkroczyli komuniści.
Słodkości na patyku i spisek komunistów
Sugar Daddy to jeden z najpopularniejszych słodyczy w USA. Skrzyżowanie dość twardej krówki z lizakiem. Nie jest to może wynalazek tak przełomowy, jak ruchoma taśma montażowa Forda, ale Robert Welch Jr., biznesmen z branży cukierniczej, zarobił na tym pomyśle porządną fortunę. W roku 1956, w wieku 57 lat, Welch przeszedł na zasłużoną emeryturę. W tym miejscu, niestety, historia robi się nieco bardziej gorzka.
Poszukując nowych wyzwań, były potentat lizakowego biznesu założył John Birch Society – stowarzyszenie zajmujące się walką z komunistyczną dywersją w USA. Organizacja szybko zyskała sporą popularność i równie szybko osunęła się w najbardziej bagniste rejony teorii spiskowych, tropiąc komunistyczne spiski absolutnie wszędzie. Członkowie JBS poszukiwali zdrajców i ukrytych agentów (jednym z nich miał być nawet sam Eisenhower), walczyli z fluoryzacją wody (którą uznawali za spisek mający wytruć Amerykanów). No i oczywiście nie wspominałbym o nich w tym miejscu, gdyby nie zapisali własnego rozdziału w historii Wojen Bożonarodzeniowych.
Hubert Kregeloh był jednym z prominentnych członków stowarzyszenia. Sam Ojciec Założyciel, Robert Welch, w ten sposób przedstawiał go na kartach swojej "Błękitnej Księgi John Birch Society":
"W Springfield, Massachusetts, jest pewien dziennikarz radiowy o nazwisku Hubert Kregeloh, który naucza także w jednym z lokalnych college'ów. […] Kilka lat temu był prawdopodobnie najpopularniejszym dziennikarzem radiowym i telewizyjnym w całym zachodnim Massachusetts. Jest dobrym konserwatystą i zdeklarowanym antykomunistą. Niestety, lewactwo [The Left Wing] zdołało na dobre usunąć go z telewizyjnych ekranów poprzez zorganizowany, precyzyjny i niezwykle podły nacisk na jego sponsorów. Następnie próbowano pozbyć się go z radia […] co zaowocowało tym, że przez trzy lata nie miał żadnych sponsorów. […] Na szczęście niedawno grupa patriotycznych obywateli z okolic Springfield zorganizowała Komitet na rzecz Amerykańskiego Podejścia do Wiadomości. Bez żadnych ulg podatkowych każdego roku zbierają pieniądze, by zapłacić Kregelohowi niezbędne minimum za jego usługi i wykupić czas antenowy – piętnaście minut dziennie".
Z tego hojnego stypendium Kregeloh zrobił, zdaje się, marny użytek, bo dziś znany jest w zasadzie jako autor jednej cienkiej broszurki o dowcipnym tytule "There Goes Christmas?!" co należałoby chyba przetłumaczyć "I już po Bożym Narodzeniu!". Nie jest to jednak opowieść o tym, że "święta, święta i po świętach", tylko dramatyczny opis bliźniaczo podobny do tych, jakie swego czasu na łamach prasy wypisywał Ford. Z tym że Żydów zastąpili komuniści oraz ich reprezentacja na arenie międzynarodowej, za którą John Birch Society uznawało ONZ.
"Jedna z technik – pisał Kregeloh – jaką stosują dziś Czerwoni, żeby osłabić filar religii w naszym kraju, to próba usunięcia Chrystusa z Bożego Narodzenia [the drive to take Christ out of Christmas] – aby całe wydarzenie pozbawić jego religijnego znaczenia".
Tu właśnie na arenę wkracza Organizacja Narodów Zjednoczonych. "Fanatycy z ONZ przypuścili atak na święta już w zeszłym roku, ale nie zdążyli, nim przyszło Boże Narodzenie". No tak. W końcu to komuniści – nie potrafią nawet porządnie zaplanować spisku i wszystko im się opóźniło. Ale, przestrzega Kregeloh, nie należy tracić czujności.
"Właśnie teraz, dokładnie w tym momencie, zajęci są planowaniem, jak tu zatruć Boże Narodzenie 1959 swoją zaawansowaną propagandą. Ich plan polega na tym, żeby w centrach handlowych w całych USA zamiast tradycyjnych dekoracji świątecznych używać symboli ONZ".
Jak doskonale wiemy, nic podobnego nie miało miejsca. W amerykańskich (i polskich) centrach handlowych nie wiszą flagi ONZ (ani sierp i młot). Mikołaje, kolędy, a nawet Chrystus w żłóbku miewają się całkiem nieźle.
Powrót do teraźniejszości
W bieżącym sezonie w Polsce największe szanse na zaszczytny tytuł "głównego wroga Bożego Narodzenia" mają nie Żydzi ani komuniści, ani nawet nie światowe lewactwo pod sztandarami "politycznej poprawności". Wszystkich ich detronizują muzułmańscy uchodźcy, przodujący rzekomo w antyświątecznym terrorze.
Bożonarodzeniowe mity antymuzułmańskie zasługiwałyby na oddzielny artykuł (może za rok?). Na przykład zeszłoroczna pogłoska o tym, że Szwedzi pod presją środowisk imigranckich zakazali lampek świątecznych, należy dziś do podręcznikowej klasyki fake newsów. Faktycznie zakazano wieszania światełek na słupach w określonych lokalizacjach publicznych, ale kierując się nie prawem szariatu, a zasadami bezpieczeństwa i przepisami o dozwolonym użytku energii elektrycznej. Czyli można raczej winić szwedzką obsesję bezpieczeństwa (sorry, Volvo) niż mudżahedinów.
Natychmiast powstała w tej sytuacji udoskonalona wersja newsa, głosząca, że "pod pozorem 'bezpieczeństwa' Szwecja zakazuje rozwieszania lampek choinkowych na Boże Narodzenie". Na portalu reporters.pl przeczytamy na przykład "Oficjalne uzasadnienie tej decyzji przez władze jest dość obłudne: 'względy bezpieczeństwa' […] Prawdziwy powód wprowadzenia zakazu dekorowania ulic jest oczywisty – to kolejny przejaw walki z kulturą chrześcijańską i ustępstwo wobec imigrantów – muzułmanów, którzy coraz głośniej protestują przeciw jakiejkolwiek symbolice chrześcijańskiej w życiu publicznym".
Trudno polemizować z takim podejściem. Nigdy nic nie wiadomo. Bo co, jeżeli wszystkie regulacje BHP to światowy spisek mający ostatecznie zagrozić Bożemu Narodzeniu i wprowadzić muzułmański terror?
Jeszcze ciekawsza okazuje się historia popularnego filmu ukazującego "rozwścieczony muzułmański tłum", atakujący choinkę w centrum handlowym. Ten sam klip pojawiał się w serwisie YouTube w dziesiątkach kopii. Raz miało to się dziać w Szwecji, innym razem w USA lub Francji.
Tymczasem serwis Snopes.com, zajmujący się weryfikowaniem legend miejskich i wiadomości podejrzewanych o bycie "fałszywymi newsami", zlokalizował rzeczywiste miejsce nakręcenia klipu. Przedstawione wydarzenia dzieją się nie w Europe czy Ameryce, lecz w... Kairze. Ale to nie koniec.
Według Snopes.com scena przedstawia nie odważnych muzułmańskich bojowników, lecz... ludzi biorących udział w konkursie polegającym na wspinaczce na specjalnie przygotowaną choinkę i zrywaniu z niej niewielkich prezentów. Jeżeli uważniej przyjrzeć się filmowi, widać, jak niektórzy z mężczyzn ściągają z drzewka wcale nie "religijne symbole" i "dekoracje", lecz właśnie niewielkie przedmioty, które potem rzucają stojącym w tłumie dzieciom. W dodatku rzekomy "rozwścieczony tłum" wydaje się być w zaskakująco dobrym nastroju, a wielu "muzułmańskich ekstremistów" nosi na głowach... czapeczki Świętego Mikołaja.
Ziarno prawdy, plewy mitu
Warto więc zachować czujność. Nie oznacza to automatycznie, że każda informacja o "ataku na Boże Narodzenie" jest na pewno fałszywa. Głośne manifestacje sprzeciwiające się zarówno symbolice chrześcijańskiej, jak i – przede wszystkim – temu, co wielu mieszkańców Bliskiego Wschodu uznaje za nową formę amerykańskiej kolonizacji, są faktem. W internecie można znaleźć także sceny podpalenia choinek, których autentyczność nie została podważona.
Podobnie u źródeł współczesnego mitu zagrożonych świąt Bożego Narodzenia leżą jak najbardziej rzeczywiste działania organizacji takich jak ACLU (American Civil Liberties Union), nadgorliwych urzędników czy ludzi, których można by określić mianem "fanatyków świeckości". Wydaje mi się szczególnie ważne, żeby to podkreślić i oddać sprawiedliwość ludziom takim jak Gibson. Wedle mej najlepszej wiedzy, opisywane przez niego przypadki wydarzyły się naprawdę.
Istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy rozproszonymi przypadkami (nierzadko faktycznie absurdalnymi) wandalizmu, zakazywania kolęd w szkołach albo usuwania choinek z publicznych placów a rzekomym zorganizowanym światowym planem usunięcia Bożego Narodzenia.
I to właśnie w tym przejściu od pojedynczych wydarzeń do stojącej za nimi spiskowej wizji świata wydarza się coś naprawdę niepokojącego. Książka Gibsona, choć pisana z pozycji wyraźnie konserwatywnych, była raczej głosem sprzeciwiającym się wtargnięciu polityki do szkół i na miejskie skwery. Tymczasem stała się ona orężem w politycznej walce, w ramach której choinki i Mikołaje stały się nagle politycznymi bastionami konserwatyzmu. Sam Gibson wyrażał zresztą zaskoczenie i zaniepokojenie tym, że za sprawą ludzi takich jak wspomniany Bill O’Reilly szkolne jasełka stały się areną politycznego kick-boxingu.
Żeby zrozumieć różnicę pomiędzy rzeczywistymi przypadkami antyświątecznego szaleństwa a rzekomą wojną totalną wypowiedzianą Bożemu Narodzeniu, warto pamiętać o opowiedzianej tu historii antyświątecznej paniki. Kolejne jej fale, kiedy to Boże Narodzenie już-już zniknąć miało z powierzchni Ziemi, doskonale pokazują, że święta poradzą sobie z każdym wrogiem.
Mniej paniki, więcej wiary.
Czego sobie i Państwu życzę z okazji Święta Narodzenia Chrystusa.
Merry Christmas!