Jarosław Kaczyński mówił wyłącznie o władzy swojej partii, ale sprawiał wrażenie, że mówi o Polsce. Grzegorz Schetyna mówił wyłącznie o PiS i nawet nie starał się sprawiać wrażenia, że Polska dla niego istnieje - pisze dla Magazynu TVN24 Ludwik Dorn, analizując niedawną konwencję programową partii rządzącej.
Jeśli przyjrzeć się uwarunkowaniom bieżącej sytuacji politycznej, to kongres PiS odbył się w sytuacji wymarzonej dla obozu obecnej władzy, choć to nie on ją stworzył, ale największa partia opozycyjna, czyli Platforma Obywatelska.
Na ratunek Jarosławowi Kaczyńskiemu ruszył jednak Grzegorz Schetyna.
.
Sławetne lanie brukselskie (27:1 w głosowaniu nad kandydaturą Donalda Tuska) zatrąciło o czułą strunę w duszy każdego znającego choćby trochę historię Polaka: strach, że jesteśmy sami i mamy kosę ze wszystkimi, a zwłaszcza wszystkimi od nas silniejszymi. PiS po prostu ciężko Polaków przestraszył, czego wynikiem był poważny i trwający trzy miesiące (z tendencją do utrwalenia) spadek notowań sondażowych tej partii i wzrost notowań PO. Na ratunek Jarosławowi Kaczyńskiemu ruszył jednak Grzegorz Schetyna. Udało się. Skoro PiS przestraszył Polaków ciężko, PO udało się ich przestraszyć jeszcze bardziej, wprawiając w stan histerycznego dygotu większość beneficjentów programu 500 plus. Wypowiedzi kierownictwa PO w tej kwestii były liczne i niespójne, ale jedno z nich niezbicie wynikało: przy 500 plus będziemy gmerać na potęgę i zabierzemy - komu i ile nie wiadomo, ale wszyscy powinni się bać. Polityczna reakcja wyborców była łatwa do przewidzenia: Polska w Europie Polską w Europie, Tusk Tuskiem, a portfel portfelem. Notowania PO zapikowały, a PiS-u wystrzeliły pod niebiosa.
Polityczny magnes
Wobec tak szczęsnego rozwoju wydarzeń kongres PiS był przede wszystkim przekonującą demonstracją siły i pewności siebie. Podkreślił to inteligentnie Jarosław Kaczyński, stwierdzając, że przeciwnikami PiS nie będzie się zajmował, bo nie warto. Słowa dotrzymał: w swoim wystąpieniu słów opozycja i PO nie użył ani razu. Prezes Kaczyński mówił przede wszystkim do aktywistów partyjnych i istniejącego wyborczego zaplecza, ale jego przesłanie oddziaływało też na szersze kręgi. W polityce poczucie siły i pewność siebie działają jak magnes: przyciągają opiłki.
Z tego punktu widzenia w wystąpieniu prezesa Kaczyńskiego przyciągają uwagę cztery kwestie. Po pierwsze, opis dokonanych i projektowanych zmian instytucjonalno-prawnych. Po drugie, konsekwencje tych zmian dla możliwości zabezpieczenia władzy PiS przez opanowywanie przez partyjnych nominatów kluczowych punktów w strukturze państwa, które przed "dobrą zmianą" były relatywnie izolowane od czysto partyjnych wpływów. Po trzecie, uregulowanie struktury politycznej obozu władzy. I wreszcie po czwarte, wskazanie na pojawiające się ze względów gospodarczych ograniczenia w pozyskiwaniu zwolenników.
Kaczyński na kongresie PiS i Zjednoczonej Prawicy »Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (część 1)
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (część 2)
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (część 4)
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (część 3)
Wierni żołnierze i oportuniści
Zmiany instytucjonalno-prawne zostały opisane właściwie tylko z jednego punktu widzenia: otwarcia możliwości kadrowej promocji wiernych żołnierzy partii oraz bezpartyjnych oportunistów, którzy w zamian za awans gotowi będą spełniać oczekiwania obozu władzy. - Została też uchwalona nowa ustawa o służbie cywilnej, która pozwoliła doprowadzić do zmian personalnych - stwierdził pan prezes i z tego samego punktu widzenia oceniał zmiany inne: podporządkowanie ośrodków doradztwa rolniczego ministrowi rolnictwa, zmiany dotyczące Trybunały Konstytucyjnego i będące w toku zmiany w systemie sądów powszechnych, zmiany w prokuraturze i służbie dyplomatycznej. O spółkach Skarbu Państwa nie wspomniał - jak widać uznał, że z jednej strony sprawa jest oczywistą oczywistością, a z drugiej ze względów polityczno-estetycznych warto być tutaj powściągliwym. Co więcej, co wzbudziło niekłamany entuzjazm słuchaczy, stwierdził, że zmiany te otwarły możliwości, ale te możliwości nie zostały do końca wypełnione słuszną polityczną treścią. Cytat: - Teraz sprawy personalne, aspekt personalny. Ogromnie ważny. Szanowni państwo, na początku takie ogólne oświadczenie. Zmian nie jest za dużo, jak nam zarzucają. My nie mamy żadnego powodu, by trzymać we władzach różnego rodzaju ludzi spod znaku „Sowy i przyjaciół”. Można powiedzieć zmian jest za mało. Zmian jest za mało. Jest wiele złogów - zapowiada kolejną falę czystek kadrowych i awansów partyjnych aktywistów i objętych partyjną nomenklaturą oportunistów. Zaczęło się kolejne kadrowe przyspieszenie.
Prezes Kaczyński wskazał jednocześnie na dwa obszary, które ciągle jeszcze oczekują na instytucjonalną "dobrą zmianę". Pierwszy z nich to obszar środków masowego przekazu. Jeśli kierunek zmian prognozować na podstawie oczekiwań artykułowanych przez zależne od PiS ośrodki wpływu na opinię publiczną (konglomeraty medialne skupione wokół tygodnika "wSieci" i "Gazety Polskiej"), to musi chodzić o to, by możliwości wywierania wpływu ograniczyć "nie naszym", a zwiększyć "naszym". Proste jak konstrukcja cepa.
Drugim obszarem partyjnej ekspansji są zmiany w ordynacji wyborczej dotyczące liczenia głosów. Nagle pan prezes zatroskał się tym, że "bardzo często w tych komisjach (liczących głosy obwodowych komisjach wyborczych – L.D.) są osoby starsze, wieczorem są już zmęczone". Stąd pomysł "powoływania dwóch komisji wyborczych: jedna prowadzi głosowania, a druga liczy głosy". A wszystko dlatego, że "trzeba jakby świeżej siły do liczenia głosów". Po względem politycznym to najpoważniejsza i najgroźniejsza zapowiedź złożona podczas kongresu. W jej tle jest lęk przed utratą władzy, która dla PiS nie byłaby zwykłą, demokratyczną przegraną, ale katastrofą. Żeby tej katastrofie zapobiec potrzebne są zmiany, które umożliwią działanie oddolnego mechanizmu fałszowania wyborów. PiS nie chce stworzyć struktury fałszującej wybory w sposób odgórny, kierowany i scentralizowany. Przymierza się do takich zmian, dzięki którym "świeże siły", bez odgórnych poleceń same z siebie, kierowane politycznym entuzjazmem będą modyfikować rozkład głosów, gdyby zagrażał on przegraną.
Trzech premierów
Słabością każdego obozu władzy są wewnętrzne konflikty, a słabość ta jest tym większa, im silniej oddziałuje na kluczowe instytucje rządzenia. Dlatego prezes Kaczyński oznajmił, że jednoznacznie rozstrzyga kwestię tego, kto jest najważniejszą osobą w rządzie, co wynika ze stwierdzenia: "Jeżeli chodzi o rząd, to jest potrzeba takiego pełnego wyklarowania kierownictwa ekonomicznego rządu". Czyli realnym premierem jest wicepremier Morawiecki, prezes Kaczyński jest nadpremierem zachowującym dla siebie resorty nadpremierowskie: obronę narodową, sprawy wewnętrzne, sprawy zagraniczne i polityczny nadzór nad służbami specjalnymi, a pani Szydło przypada odgrywanie roli premiera tytularnego. Prezydent Duda nadal ma antyszambrować, tocząc dialogi z panią Basią. Oczywiście to rozstrzygnięcie będzie powodować jakieś kwasy i smrody, ale decyzja zapadła, będzie egzekwowana i wydaje się, że okres przepychanek w obozie władzy się kończy. Choć w slangu komentatorów politycznych termin "rekonstrukcja rządu" skojarzony został z głębokimi zmianami personalnymi, to na kongresie pan Kaczyński przeprowadził głęboką rekonstrukcję bez zmian personalnych.
Realnym premierem jest wicepremier Morawiecki, prezes Kaczyński jest nadpremierem, a pani Szydło przypada odgrywanie roli premiera tytularnego.
.
Trzeba przyznać prezesowi Kaczyńskiemu, że hołduje on politycznej doktrynie krótkookresowego realizmu w dziedzinie finansów publicznych. Doktryna ta głosi, że nie należy przeprowadzać przedsięwzięć, które zdestabilizują finanse publiczne w krótkiej perspektywie, czyli wtedy, gdy obóz rządzący rządzi lub ubiega się o reelekcję, bo to dla rządzenia i wyniku wyborczego może mieć negatywne konsekwencje. Średnia i długa perspektywa to co innego, niech się następcy martwią. Skrócenie wieku emerytalnego, owszem, zdestabilizuje zasadniczo finanse publiczne, ale w dłuższej perspektywie to co to nas, rządzących, obchodzi. Nowe, masywne transfery socjalne mogłyby uderzyć w PiS jak bumerang w 2019 roku i dlatego pan Kaczyński obwieścił, że więcej bonusów socjalnych ponad to, co zostało wprowadzone, już nie będzie. Wysłowił to w sposób miękki, ale wyraźny: "Jeśli sytuacja gospodarcza, ja to podkreślam, jeśli sytuacja gospodarcza na to pozwoli, to będzie trzeba uczynić kilka kroków do przodu. Ja nie będę w tej chwili tego precyzował, ale jest taka potrzeba, jest taka potrzeba, jest takie oczekiwanie". Sapienti sat.
O ile prezes Kaczyński od wizyjności trzymał się z daleka, to niełatwa rola wizjonera przypadła wicepremierowi Morawieckiemu. Nie było łatwo. W odniesieniu do dotychczasowych osiągnięć rządu jego przemówienie składało się z prawd, półprawd i nieprawd. Gdyby gospodarował prawdą hojnie, mógłby wskazać na rzeczywiste osiągnięcia rządu, niemałe, ale też niepowalające na ziemię. Ponieważ w gospodarowaniu prawdą wykazał oszczędność, mógł dowodzić, że w ciągu 1,5 roku rządów PiS w Polsce doszło nie do istotnej, ale skokowej, jakościowej zmiany w przyrostach społeczno-gospodarczego dobrostanu we wszystkich możliwych wymiarach. No, ale to był kongres partyjny, więc naturalne jest, że każda pliszka swój ogonek chwali, czasami trochę bezwstydnie.
Elektryczny gokart i diabełek z pudełka
Ponieważ w swoim przemówieniu prezes Kaczyński wyraźnie dał do zrozumienia, że czas polityki transferów społecznych już się skończył, to wicepremier musiał się skupić na tym, co mu zostało, czyli polityce rozwojowej i inwestycyjnej. A z tym były trudności. Na szczęście w jego wystąpieniu nic nie było o dotychczasowym sztandarze, czyli elektromobilności. Do wicepremiera dotarło chyba, co się dzieje i że wizję miliona samochodów elektrycznych do 2025 roku należy raczej zwinąć. Pouczające i charakterystyczne są tutaj wyniki konkursu na prace badawczo-rozwojowe w dziedzinie elektromobilności rozpisanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Otóż NCBR rozdysponował na prace badawczo-rozwojowe kwotę prawie 240 mln złotych między 47 firm, a największym beneficjantem okazała się się nikomu bliżej nieznana firma Fulco z Gliwic na projekt Fulco Racer, czyli "innowacyjny pojazd elektryczny do zastosowań wyścigowych". Zamiar nie odpowiada tutaj zgromadzonym środkom, ale jeśli głębiej pogrzebać, to może coś jest na rzeczy. Wedle oświadczeń firmy Fulco wcale nie chodzi o samochód do zastosowań wyścigowych, ale "gokart, samochód elektryczny stylizowany na te lata 20., 30. XX wieku". Wielkie zamysły wicepremiera Morawieckiego realnie ulegają groteskowej, ale realistycznej miniaturyzacji.
Wielkie zamysły wicepremiera Morawieckiego realnie ulegają groteskowej, ale realistycznej miniaturyzacji.
.
Elektromobilność się zwinęła, ale rozwinięto inny sztandar – Centralny Port Lotniczy, która to inwestycja ma kosztować 30 mld złotych. Problem w tym, że od około 2003 roku CPL wyskakuje jak diabełek z pudełka. Jako pierwszy na poważnie zajął się tym rząd Leszka Millera, ale w 2007 roku, za pierwszego rządu PiS, Ministerstwo Infrastruktury stwierdziło, że wobec wzrostu znaczenia lotnisk regionalnych na razie nie można stwierdzić, że CPL jest w Polsce potrzebny: czas na to przyjdzie po 2020 roku. Dziś diabełek znowu wyskoczył, ale do czasu wyborów w 2019 roku będą trwały "prace studyjne". Dziesiątki milionów zostaną zmarnowane, ale w kampanii wyborczej będzie można twierdzić, że jak PiS nie otrzyma mandatu na cztery lata kolejnych rządów, to rozwoju, który ma projekt CPL symbolizować, w Polsce nie będzie. Poza CPL wicepremier wspomniał wyłącznie o konieczności rozważań nad budową kolei wielkich prędkości. Jak na wizję trochę ubogo.
Jeśli chodzi o czas mniej wizyjny, ten do końca kadencji parlamentu, stwierdził, że "przystąpimy do budowy Via Carpathia" i znowu minął się z prawdą, bo Via Carpathia jest już w Polsce budowana i to wedle programu przyjętego w 2014 roku przez rząd PO-PSL. Przypisanie sobie przez PiS rozpoczęcia budowy tej drogi to kolejny przypadek retorycznego i symbolicznego nieuznawania ciągłości prac kolejnych ekip rządowych. Rzecz jest w warunkach ostrego konfliktu politycznego zrozumiała: nasi poprzednicy to przecież złodzieje, grabieżcy i nieudacznicy, więc nie możemy powiedzieć prawdy, że kontynuujemy to, co oni rozpoczęli. A Via Carpathia to sztandarowy przykład (podobnie jak gazoport w Świnoujściu) ciągłości działań kolejnych ekip rządowych dobrze w tym przypadku służących Polsce. Polityczny impuls dał w 2006 roku pierwszy rząd PiS – podpisano wtedy tzw. deklarację łańcucką z udziałem szeregu zainteresowanych państw; rządy PO-PSL rozszerzyły grono współpracujących państw i wpisały Via Carpathia w transeuropejską sieć transportową, co zapewniło projektowi unijne współfinansowanie, obecny rząd PiS kontynuuje tę politykę poprzedników, rozpisując przetargi na kolejne odcinki.
Inicjatywą własną premiera Morawieckiego ma być natomiast budowa 5 tys. kilometrów ścieżek rowerowych, bo budowa kolejnych mostów, o czym też wspomniał, to znów kontynuacja wcześniejszych planów.
Istotniejsze jednak od tego, o czym wicepremier Morawiecki mówił, było to, o czym nie mówił. Nie mówił o wielu sprawach, ale przede wszystkim nie mówił o tym, jak polskie priorytety (najpierw je trzeba ustalić) wpisać w wieloletnią perspektywę finansową Unii Europejskiej na lata 2021-2028, która zaczyna powstawać, a Polska jako ważny europejski kraj powinna być jej znaczącym współtwórcą. Jest tu u pana wicepremiera znacząca sprzeczność, bo jego chaotyczna, niespójna i ociekająca wielosłowiem Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju (tzw. plan Morawieckiego) przyjmuje jednak zdroworozsądkowe założenie, że dla rozwoju Polski fundusze unijne są niezbędne. No, ale w PiS nie ma klimatu przychylnego Unii Europejskiej i Brukseli, więc jak tu powiedzieć, że nasze plany rozwojowe musimy negocjować z najważniejszymi unijnymi graczami (Niemcami, Francją) oraz horribile dictu z "elitami brukselskimi" i paskudną Komisja Europejską.
Konwencja programowa PiS w Przysusze »Prezes PiS: Trybunał Konstytucyjny nie jest nikomu politycznie...
Żart Morawieckiego
"Mi się przypomina w tym momencie taki dowcip..."
Brudziński: Premier jest najjaśniejszym punktem tego rządu
Prezes PiS: Polska nigdy nie zrzekła się odszkodowań za okres...
Kongres Zjednoczonej Prawicy w Przysusze. Wystąpili prezes...
Gowin: chcemy, by w budżecie znalazł się dodatkowy miliard zł...
Gowin: po 89. roku nie było porozumienia tak dobrego, jak...
Ziobro o reformie sądów: musimy wyczyścić tę stajnię Augiasza
Kaczyński: naszym celem równość szans dla wszystkich Polaków
Kaczyński: idziemy we właściwym kierunku, realizujemy prawa...
Szarość pod retoryczną pozłotką
A konkluzja powyższych wywodów jest taka: obecny obóz władzy żadnej koncepcji rozwoju Polski nie ma. Koniec. Kropka. Ma za to retoryczne wielosłowie i zdolność odmieniania słowa rozwój przez wszystkie przypadki.
PiS mówił o tym, jak swoją władzę będzie umacniał i konsolidował, owijając to w sreberko rozwoju i społecznej solidarności.
.
Tak wygląda "wizja" PiS, gdy zetrzeć z niej retoryczną pozłotkę. Mgliście i szaro. Skąd zatem przekonanie wielu, także niesprzyjających obecnemu obozowi władzy komentatorów, że PiS "wizję" ma? Odpowiedź jest prosta – to zasługo tła, czyli najsilniejszej obecnie partii opozycyjnej - Platformy Obywatelskiej. Postanowiła ona w dniu kongresu przeciwnika odbyć swoją Radę Krajową i dać PiS-owi odpór. I dała taki, że najbardziej zażartym krytykom obecnej władzy kapcie smętnie pospadały. PiS mówił o tym, jak swoją władzę będzie umacniał i konsolidował, owijając to w sreberko rozwoju i społecznej solidarności. Jarosław Kaczyński mówił wyłącznie o władzy swojej partii, ale sprawiał wrażenie, że mówi o Polsce. Grzegorz Schetyna mówił wyłącznie o PiS i nawet nie starał się sprawiać wrażenia, że Polska dla niego istnieje. W królestwie ślepców jednooki jest królem, nawet wtedy, gdy cierpi na astygmatyzm.
Tytuł, śródtytuły i wyimki pochodzą od redakcji.