logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca
  • 2
    Justyna Sieklucka Segregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”
  • 3
    Katarzyna Guzik Tropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść
  • 4
    Sylwia Majcher Wielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować
  • 5
    Małgorzata Goślińska Nieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"
  • 6
    Tomasz Wiśniowski Fundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto
  • 7
    Joanna Górnikowska Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"
  • 8
    Tomasz-Marcin Wrona "Jestem tylko muzyczną prostytutką"
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska

Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca

Zobacz

Tytuł: Odra jest szczególnie niebezpieczna u dzieci Źródło: Shutterstock

Justyna Sieklucka

ZobaczSegregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”

Czytaj artykuł

Tytuł: Dzieci imigrantów nie mogły jeść w szkolnej stołówce Źródło: Shutterstock

Katarzyna Guzik

ZobaczTropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść

Czytaj artykuł

Podziel się

Samotny wilk, który sześciokrotnie zmieniał barwy partyjne. Piewca konserwatywnych wartości, który rozwodził się już dwa razy. Ojciec, który twierdzi, że wolałby, by jego syn zginął w wypadku, niż spotykał się z innym mężczyzną, a poczęcie córki nazywa "momentem słabości". Przeciwnicy nazywają go "faszystą", "tropikalnym Hitlerzinho" i uważają za zagrożenie dla brazylijskiej demokracji. Zwolennicy wierzą, że wreszcie zaprowadzi w kraju porządek. Kim jest Jair Bolsonaro?

Dilma Rousseff miała nieco ponad 20 lat, gdy w 1970 roku trafiła do więzienia za działalność w komunistycznej partyzantce. Za kratami spędziła niemal trzy lata. Bito ją tak mocno, że wypadły jej zęby i żuchwa. Stosowano wobec niej elektrowstrząsy i tortury psychiczne. – Najgorsze  było oczekiwanie. Oczekiwanie na ciosy – wspominała po latach. - Pamiętam bardzo dobrze podłogę w łazience, białe kafelki. To, jak układała się na nich nasza krew, brud, jak śmierdzieliśmy. Nikt z nas nie potrafi opisać emocjonalnych blizn, które wciąż mamy. Dlatego już zawsze będziemy inni – mówiła.

W 2011 roku Rousseff została prezydentem Brazylii, w 2014 roku wybrano ją ponownie. Nową kadencją nie cieszyła się jednak długo. W 2016 roku wszczęto wobec niej procedurę impeachmentu (odsunięcia od władzy). Powodem miało być manipulowanie przy regułach oszczędnościowych przed ostatnimi wyborami. W kwietniu wspomnianego roku Kongres głosował nad usunięciem jej ze stanowiska.

- Pamięci porucznika Carlosa Alberto Brilhante Ustry, postrachu Dilmy Rousseff… Głosuję na tak – powiedział jeden z deputowanych.

Ustra był na początku lat 70. szefem tajnych służb DOI-CODI, jednego z najbardziej represyjnych organów brazylijskiej dyktatury, odpowiedzialnego za arbitralne zatrzymania, tortury i "zniknięcia" aktywistów. Deputowanym, który postanowił w ten sposób wyrazić swoje poparcie dla procedury odwołania prezydent, był Jair Bolsonaro.

- To godne pożałowania, że w Brazylii otwarte zostały drzwi do nietolerancji, nienawiści i tego typu stwierdzeń – skomentowała wtedy Rousseff.

Rodzina, Kościół, armia

W 2018 roku wypowiedzi Bolsonaro już mało kogo dziwią. W zeszłą niedzielę wygrał drugą turę wyborów prezydenckich, a w styczniu oficjalnie przejmie władzę w największym kraju Ameryki Łacińskiej. Sukcesu nie zawdzięcza jedynie radykałom - zdobył ponad 55 procent głosów. Na jego rywala, Fernando Haddada zagłosowało niecałe 45 procent wyborców.

W kraju, w którym dominującym uczuciem jest gniew na klasę polityczną, Bolsonaro postanowił zbudować swój przekaz na trzech filarach, które wciąż nie straciły społecznego szacunku: rodzinie, Kościele i armii. Strategia poskutkowała, a najlepszy wynik osiągnął w dużych miastach, wśród białych wyborców o dochodach powyżej krajowej średniej. A że niektóre jego słowa i poglądy budzą przerażenie? Cóż, Amerykanie też mają prezydenta z niewyparzonym językiem i świat się nie zawalił. A gdy już zostanie prezydentem, być może nauczy się oddzielać swoje prywatne opinie od interesów państwa. Ma po prostu stanowcze poglądy, które czasem rzeczywiście źle artykułuje – argumentują jego wyborcy. Najważniejsze jednak, że przynosi recepty na bolączki kraju, nie jest zamieszany w żaden skandal korupcyjny, a do władzy nie wróci Partia Pracujących (PT), co w opinii tych, którzy na niego zagłosowali, byłoby dla kraju katastrofą.

Klaun z zapałkami

Bolsonaro zasiada w Kongresie od 30 lat. Nie może się jednak poszczycić wielką aktywnością, a zamiast procesu legislacyjnego zawsze bardziej interesowało go wchodzenie w polemiki. Szybko dał się poznać jako radykał, który spogląda z nostalgią ku czasom dyktatury (1964-1985). Długo nie brano go poważnie. Uważano za klauna, relikt przeszłości, który w czasach kwitnącej demokracji może liczyć na poparcie jedynie niewielkiego marginesu podobnych mu szaleńców.

W czasach dynamicznego rozwoju kraju pod rządami Inacio Luli da Silvy (2003-2010) antysystemowe przesłanie Bolsonaro nie trafiało na podatny grunt. Jednak Brazylia, która miała prężnie iść do przodu, zaczęła się cofać. Załamała się gospodarka, a obywatele dowiadywali się o kolejnych milionach reali zrabowanych z publicznej kasy przez polityków. Przemoc wystrzeliła. W 2017 roku Brazylia trzeci raz z rzędu pobiła swój własny, niechlubny rekord liczby zabójstw. Zamordowano 63 880 osób – to więcej niż w niektórych krajach ogarniętych konfliktem zbrojnym. Przesłanie klauna nagle wielu Brazylijczykom wydało się zadziwiająco bliskie: Bolsonaro zawsze krytykował zastany porządek, nie zostawiał suchej nitki na lewicowej Partii Pracujących, rządach Luli, a potem Rousseff i wspominał czasy dyktatury jako okres, w którym żyło się lepiej.

Szukaniem kości zajmują się psy

Przyszły prezydent Brazylii uwielbia estetykę militarną. Nie lubi za to, gdy źle mówi się o czasach dyktatury, której przeciwnicy byli zabijani i torturowani. Wiele rodzin do tej pory nie odnalazło ciał swoich bliskich. Bolsonaro na drzwiach biura wywiesił plakat, który głosił, że szukanie kości to zajęcie dla psów. Widzi w zasadzie tylko jedną wadę dyktatury: wymordowano zbyt mało osób. W wywiadzie z 1999 roku mówił, że gdyby został prezydentem, natychmiast zamknąłby bezużyteczny jego zdaniem Kongres. Argumentował, że żadne wybory nie poprawią sytuacji w kraju, a do zmian może dojść tylko w wyniku wojny domowej, która "zrobiłaby to, czego nie zdołał uczynić reżim wojskowy", czyli zabiłaby więcej osób. Kilka tygodni później znów pojawił się w tym samym programie, by przyznać, że za poprzednie wypowiedzi został "zmasakrowany". Nie powtórzył swoich kontrowersyjnych tez, ale też się z nich nie wycofał. Poglądów jednak najwyraźniej nie zmienił – na październikowym wiecu w Sao Paulo groził swoim oponentom politycznym więzieniem lub wygnaniem.

Brazylijska dyktatura miała mocno rozwiniętą cenzurę i propagandę. Ta pierwsza skutecznie ukrywała skalę przemocy. Druga sprzedawała obraz kraju, w którym ludzie są bezpieczni. Transformacja po 1985 roku tego nie zakwestionowała. Uchwalono amnestię, a oprawców nie rozliczono ze zbrodni. Powołana w 2012 roku Komisja Prawdy badała przypadki łamania praw człowieka, jednak jej prace zakończyły się na wydaniu rekomendacji. Być może dlatego części mieszkańców ten okres nie jawi się już jako traumatyczny. Przekonuje ich za to roztaczana przez Bolsonaro wizja kraju, który dzięki pomocy armii pozbywa się przestępczości, korupcji i biedy. W tych wyborach o mandaty ubiegała się zresztą rekordowa liczba wojskowych.

Mesjasz z Eldorado

Jair Bolsonaro w 1986 roku
Miłość do armii narodziła się w nowym brazylijskim prezydencie już w dzieciństwie. Jair Messias (Mesjasz) Bolsonaro wychował się w Eldorado, 15-tysięcznym mieście na południe od Sao Paulo. Jego ojciec pracował jako dentysta, choć nie miał odpowiedniego wykształcenia. Dziennikarze brazylijskiego magazynu "Epoca", którzy odwiedzili jego rodzinne strony, pisali, że nazwa miasteczka brzmi jak ponury żart. Do tej pory wszystko odbywa się tam wokół dobrze znanego schematu: mężczyźni pracują, kobiety opiekują się domem, a główne rozrywki to jedzenie, picie, łowienie ryb i snucie się wokół głównego placu.

Rutynę w życiu 15-letniego Jaira Bolsonaro przerwało pojawienie się na początku lat 70. wojskowych, którzy szukali partyzanta Carlosa Lamarki. Bolsonaro szczyci się tym, że dawał im wskazówki, by pomóc im namierzyć jego kryjówkę. Koledzy z czasów młodości przyznają w rozmowach z dziennikarzami, że był bardzo ambitny i już wtedy marzył, by zostać prezydentem. A ponieważ Brazylią w tamtych czasach rządzili tylko wojskowi, wybór zawodu nie był trudny. Wyjechał z Eldorado, by rozpocząć naukę w szkole kadetów w mieście Resende w stanie Rio de Janeiro. W kraju trwał właśnie najbardziej krwawy etap dyktatury.

Bolsonaro dał w kość swoim przełożonym w szkole kadetów, którzy - według dokumentów ujawnionych w zeszłym roku przez dziennik "Folha de Sao Paulo" - za jego wadę uważali między innymi "zbyt wygórowane ambicje finansowe". W 1986 roku, gdy miał 31 lat, napisał artykuł, w którym przekonywał, że wojskowi zarabiają za mało, co jego zdaniem zniechęca rekrutów do służby. Przez tekst miał sporo problemów, zaczął też jednak otrzymywać wyrazy wsparcia z różnych części kraju. Dodało mu to skrzydeł. Jego kariera wojskowa skończyła się po oskarżeniu o udział w planowaniu akcji podkładania bomb w koszarach w ramach protestu przeciwko niskim płacom.

Wtedy postanowił skupić się na polityce. Wykorzystując popularność, jaką dała mu walka o interesy mundurowych, w 1988 roku dostał się do rady miejskiej Rio de Janeiro. Dwa lata później trafił do brazylijskiego Kongresu, gdzie spędził sześć kadencji. Sam żalił się jednak, że w stolicy, Brasilii, nie cieszy się szacunkiem. Przekonywał, że to kara za to, iż w przeciwieństwie do kolegów nie kieruje się w działaniu interesami partii. Twierdził, że nie ma ani mecenasów, ani protegowanych. Trzej jego synowie są jednak czynnymi politykami.

Kula, wół i Biblia

Jair Bolsonaro na początku lat 90. / Źródło: Acervo Global / Julio Cesar Guimarães
Barwy partyjne zmieniał sześciokrotnie, zawsze troszcząc się o sprawy mu bliskie. Jak wyliczyli dziennikarze hiszpańskiego "El Pais", ze 190 projektów złożonych przez Bolsonaro 32 procent było związanych z armią, 25 procent - z bezpieczeństwem publicznym, a tylko 3 procent - z gospodarką, 2 – ze zdrowiem i 1 procent z edukacją.

Miał swój moment chwały w 2011 roku, kiedy ministerstwo edukacji chciało rozdawać w szkołach tzw. kit gay, czyli materiały mające pomóc pedagogom uczyć dzieci o tolerancji i prawach środowisk LGBT. Presja konserwatystów była jednak tak silna, że ostatecznie z projektu się wycofano. Bolsonaro, który z dumą przyznaje, że jest homofobem (twierdzi między innymi, że wolałby, aby jego syn brał narkotyki/zginął w wypadku, niż był gejem; martwi się również, że gdyby do jego budynku wprowadziła się para homoseksualistów, wartość nieruchomości drastycznie by spadła), sięgnął zresztą po kit gay także w tegorocznej kampanii. W 2011 roku ministrem edukacji był bowiem jego kontrkandydat w drugiej turze wyborów prezydenckich Fernando Haddad. Zwolennicy Bolsonaro masowo rozpowszechniali fałszywe informacje o rzekomym zalewie "homopropagandy", która za sprawą Haddada miała trafić do szkół.

Gdy w 2011 roku Bolsonaro walczył o czystość dziecięcych umysłów, zwrócił na siebie uwagę środowisk ewangelikańskich, które choć rosną w siłę w całej Ameryce Łacińskiej, nigdzie nie mają takiego wpływu na politykę jak w Brazylii. Stanowią bowiem ponad 20 procent wyborców. Kluczowe dla Bolsonaro okazało się uzyskanie poparcia Edira Macedo, który 40 lat temu stworzył zielonoświątkowy Uniwersalny Kościół Królestwa Bożego, a dzisiaj jest właścicielem religijnego imperium i stacji TV Record, której antenę chętnie udostępniał kontrowersyjnemu politykowi. Problemy rządu Rousseff sprawiały, że zawarty z pragmatycznych pobudek sojusz ewangelikanów z Partią Pracujących stał się jeszcze bardziej niewygodny niż do tej pory. Jednocześnie na fali polaryzacji, jaka nastąpiła w schyłkowej fazie jej rządów, coraz większy posłuch zdobywać zaczęły świeckie,  konserwatywne ruchy, których przedstawiciele twierdzą, że reprezentują "nową Brazylię", wolną od "lewactwa" i korupcji. Chcący uregulować moralność i bronić uczniów przed "homopropagandą" Bolsonaro był dla nich wszystkich jak dar niebios.

Walkę o prezydenturę rozważał już wcześniej. Nie mógł jednak znaleźć partii, która by na niego postawiła. W 2014 roku postanowił więc znów ubiegać o miejsce w Izbie Deputowanych. W nowym Kongresie konserwatyści zwiększyli swoje wpływy. Bolsonaro zaczął się uśmiechać do tak zwanej "frakcji BBB" ("bala, boi, Biblia", czyli "kula, wół i Biblia"). W jej skład wchodzą ewangelikanie, wielcy właściciele ziemscy, a także zwolennicy zliberalizowania dostępu do broni palnej.

W zeszłym roku po raz kolejny zmienił barwy partyjne. Tym razem postawił na Partido Social Liberal, małą i do tej pory nieznaną szerzej formację. Tam udało mu się wreszcie zdobyć wpływy i zgromadzić wokół siebie zwolenników.

Właściwy moment

W przypadku Bolsonaro zadział efekt kuli śnieżnej. Po ewangelikanach zaczęli się do niego przekonywać przedsiębiorcy, których wcześniej odstręczał wulgarny język i radykalizm kandydata. Obietnice liberalnych reform i obniżenia podatków ostatecznie ich przekonały. Pomogły rynki – wraz z coraz bardziej korzystnymi dla Bolsonaro sondażami giełda w Sao Paulo notowała wzrosty. Jednym z pierwszych biznesmenów, którzy otwarcie go poparli, był Meyer Nigri, właściciel  firmy budowlanej Tecnisa. Jak mówił, powodów było pięć: Bolsonaro jest szczery, nie jest lewicowcem, rozumie, jak działa bezpieczeństwo publiczne, ma dobrych doradców i chce zbliżenia z Izraelem. Szybko dołączył do niego kontrowersyjny właściciel sieci sklepów Luciano Hang. Chęć oddania głosu na prawicowego kandydata zaczęli deklarować znani piłkarze, jak Ronaldinho, Rivaldo czy Kaka. Popieranie Bolsonaro przestało być powodem do wstydu.

Wielką zaletą polityka okazało się to, że jego nazwisko nie kojarzyło się z żadną z wielkich afer, które wstrząsnęły krajem. Kolejne, odkrywane przez prokuratorów warstwy skandalu Lava Jato i bardzo kontrowersyjny, uważany przez wielu za przejaw politycznego polowania na czarownice, impeachement Dilmy Rousseff sprawiły, że polityka stała się jeszcze mocniej niż do tej pory zideologizowana i wojownicza. Sytuacja gospodarcza pogarszała się, rósł gniew na Partię Pracujących, choć to nie tylko jej przedstawiciele kradli państwowe pieniądze, a dzięki programom socjalnym, wprowadzanym przez Lulę i kontynuowanym przez Rousseff, z biedy udało się wyciągnąć miliony Brazylijczyków.

Na początku 2018 roku Lula został prawomocnie skazany na więzienie za korupcję. Długo walczył o możliwość kandydowania w tegorocznych wyborach. Gdy sąd ostatecznie pokrzyżował jego plany, postawił na Fernando Haddada, byłego ministra edukacji i burmistrza Sao Paulo. Partia Pracujących nie zdobyła się jednak na samokrytykę, a próba odcięcia się od przeszłości była zbyt nieśmiała. Bolsonaro okazał się sprytnym politykiem, który wiedział, jak wykorzystać to, że stary porządek poszedł w zapomnienie.

"Strzeliłam i zrobiłabym to znowu"

Według Mauro Paulino, dyrektora ośrodka badań opinii publicznej Datafolha, Bolsonaro karmi się strachem, który zawładnął społeczeństwem. Poziom przemocy bez wątpienia zaważył na decyzjach wyborców. "Dobry przestępca to martwy przestępca" – mówi przyszły prezydent, a wtóruje mu coraz więcej osób.

Policjantka Katia Sastre najpierw stała się gwiazdą internetu, a teraz będzie miała szansę sprawdzić się jako polityk. W październiku świat obiegło nagranie, na którym wyciąga z torebki broń i strzela do uzbrojonego mężczyzny, usiłującego dokonać napadu przed szkołą, do której chodzi jej córka. Reakcja funkcjonariuszki po cywilnemu została oceniona jako bardzo odważna. Oddała trzy strzały: dwa w klatkę piersiową, jeden w nogę. 21-letni napastnik zmarł w szpitalu. – Nie jestem zadowolona, że umarł. Nikt tego nie chce. Ale jestem szczęśliwa, że uratowałam dobrych ludzi – tłumaczyła kobieta.

Sastre nie miała oporów, by wykorzystać nagranie w swojej kampanii wyborczej. – Strzeliłam i zrobiłabym to ponownie – mówiła w spocie, w którym wystąpiła w mundurze. Opłaciło się, dostała się do Kongresu. Podobnie jak Bolsonaro popiera powszechny dostęp do broni palnej. – Źli ludzie są bardzo dobrze uzbrojeni, nawet lepiej niż policja. Chcemy, żeby dobrzy też mogli się bronić – przekonuje Sastre. - Ludzie nie mogą już dłużej tolerować przemocy, dlatego w polityce jest teraz tylu wojskowych - dodaje. Czy nie przeszkadza jej, że Bolsonaro jest mizoginem, który twierdzi, że kobiety powinny zarabiać mniej niż mężczyźni, a jego jedyna córka została poczęta w "momencie słabości"? To jej zdaniem mniej istotne. O wiele ważniejsze jest to, że chce zapewnić możliwość samoobrony.

Zmniejszenie przemocy jest dla Brazylii kluczowe. W samym stanie Rio de Janeiro zamordowanych zostało w tym roku 5 197 osób. Dla porównania, według danych ONZ, w konflikcie w Afganistanie zginęło w zeszłym roku 3 438 cywilów.

Wspierany przez Bolsonaro Wilson Witzel, były sędzia federalny, który zostanie nowym gubernatorem Rio de Janeiro, zapewnia, że w jego stanie nie zabraknie miejsc, do których będzie można wysyłać przestępców. – Wykopiemy groby – mówi. I przekonuje, że snajperzy powinni strzelać do każdego, kogo zobaczą w faweli z bronią.

"Możecie zacząć przygotowywać worki na ciała"

14-letni Marcos Vinicius da Silva zginął w czerwcu tego roku, gdy w faweli Mare w Rio de Janeiro dosięgnęła go kula. Dostał w brzuch, trafił do szpitala, ale nie udało się go uratować. Przed śmiercią powiedział mamie, że kula pochodziła od policjantów. Bruna da Silva wystąpiła na wiecu Fernando Haddada, bo według niej wygrana Bolsonaro oznacza, iż zginie więcej niewinnych ludzi.

- Jeśli Bolsonaro wygra, możecie zacząć przygotowywać plastikowe worki. Mój syn został zabity w wieku 14 lat, szedł do szkoły. To nie była nasza wina – podkreśliła.

Strach przed tym, że rozwiązania proponowane przez Bolsonaro doprowadzi do jeszcze większego rozlewu krwi, jest silny. W Rio de Janeiro drakońskie środki stosowane są już od miesięcy, a operacje sił bezpieczeństwa od lutego nadzoruje wojsko. Od marca do września br. funkcjonariusze policji i żołnierze zabili w tym stanie co najmniej 922 osoby, o 45 procent więcej niż w tym samym czasie w roku ubiegłym. Ofiarami są w większości młodzi, czarnoskórzy mężczyźni. Według Bolsonaro policjanci, którzy zabijają "przestępców", powinni być nagradzani, a nie karani. Sondaże wskazują, że większość mieszkańców Rio popiera wojskową interwencję, ale liczba zabójstw wcale nie maleje. Eksperci przypominają, że podobna strategia zawiodła w Meksyku czy Hondurasie.

Prezydentury Bolsonaro obawiają się nie tylko mieszkańcy faweli. Strach panuje wśród społeczności LGBT czy Afrobrazylijczyków, którzy według przyszłego prezydenta "nie nadają się nawet do rozmnażania". Media informowały o wzroście przemocy w okresie przedwyborczym, a sprawcami większości politycznie motywowanych ataków mieli być zwolennicy Bolsonaro. Choć politycy nie powinni być obarczani winą za wszystko, co robią ich zwolennicy, muszą jednak dbać o to, by ich wypowiedzi nie podżegały do przemocy. A kiedy już do niej dochodzi, kategorycznie potępić przemoc. Bolsonaro tego nie zrobił.

Ciro Gomes, kandydat centrolewicy w pierwszej turze wyborów prezydenckich, ocenił, że Bolsonaro uosabia pragnienie, by "podłożyć ogień, żeby sprawdzić, czy z popiołów coś się narodzi". Właśnie dostał do ręki zapałki.

Podziel się
-
Zwiń

Sylwia Majcher

ZobaczWielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować

Czytaj artykuł

Tytuł: Ruch "Zero waste" zyskuje na popularności

Małgorzata Goślińska

ZobaczNieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"

Czytaj artykuł

Tytuł: Zwierzęta na swój sposób przeżywają żałobę Źródło: Shutterstock

Tomasz Wiśniowski

ZobaczFundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto

Czytaj artykuł

Tytuł: Vichai Srivaddhanaprabha doprowadził Leicester City do mistrzostwa Źródło: Michael Regan/Getty Images

Joanna Górnikowska

Zobacz Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"

Czytaj artykuł

Tytuł: Życie na Instagramie

Tomasz-Marcin Wrona

Zobacz"Jestem tylko muzyczną prostytutką"

Czytaj artykuł

Tytuł: Freddie Mercury Źródło: Steve Jennings/WireImage/Getty

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Małgorzata Goślińska, Tomasz Marcin Wrona, Tomasz Wiśniowski, Katarzyna Guzik, Sylwia Majcher, Joanna Górnikowska, Katarzyna Świerczyńska, Małgorzata Solecka

 

Redakcja

Aleksandra Majda, Łukasz Dulniak

 

Zdjęcia

Shutterstock, Michael Regan/Getty Images, Getty Images, AP/Associated Press/East News, TVN24

 

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Karol Piątkowski, Michał Sadowski, Jacek Barczyński, Krystiana Konieczna

 

Na nagraniu rudobiały kot, machając ogonem, wpatruje się w ruchomy obraz na smartfonie. Następnie ociera się o telefon głową, by wreszcie położyć ją na ekranie i tak już pozostać do końca ze wzrokiem utkwionym w dal.

71-sekundowe ujęcie obiega media społecznościowe i serwisy informacyjne, także w Polsce. Podpis: kot widzi na smartfonie swojego właściciela, który umarł jakiś czas temu.

False - komentuje teyit.org, który weryfikuje treści internetowe. Dziennikarz serwisu dotarł do autora wideo. Okazało się, że nakręcił je w 2016 roku właściciel kota, wciąż żywy, a kot o imieniu Mia, słuchając tureckiego piosenkarza Selami Sahin, oglądał wtedy w smartfonie żółwia.

Ale jest za późno. Fake news ma 42 miliony odsłon i obala mit, że do żałoby zdolni są tylko ludzie i psy.

Pies na rondzie

Z mitem, że stratę bliskich przeżywają tylko ludzie, dawno rozprawił się Dżok, a jeszcze wcześniej Fido, Hachikō i Bobby.

Zacznijmy od Dżoka, bo jest nasz, polski.

Po rondzie Grunwaldzkim w Krakowie wałęsa się duży czarny kundel. Mijają go samochody, tramwaje, ludzie i psy ze swoimi ludźmi, a czarny kundel - sam - biega, węszy, siada, rozgląda się, kładzie i znowu od początku. Biega, węszy, rozgląda się i tak w kółko aż do zmroku.

Ten 13 minutowy dokument pod tytułem "Miejsce" wyemitował krakowski ośrodek TVP w 1991 roku. Dżok koczował wtedy od pół roku na rondzie Grunwaldzkim w Krakowie i stawał się legendą.

Ludzie napisali o nim wiele artykułów oraz dwie książki, a w 2001 roku na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą w pobliżu Wawelu i mostu Grunwaldzkiego postawili mu pomnik. „Najwierniejszemu z wiernych”, „symbolowi psiej wierności”, psu który „przez rok oczekiwał na swojego pana”.

Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą
Zdjęcie (Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą): 2826907

Legenda głosi, że pewnego dnia pod koniec 1989 roku albo na początku 1990 Dżok wyszedł na spacer na bulwary ze swoim panem. W pewnym momencie pan upadł i już nie wstał. Wokół biegali inni ludzie, aż przyjechała karetka na sygnale i zabrała pana. Wedle legendy zmarł z powodu zawału serca. Tak czy inaczej Dżok więcej go nie zobaczył.

Na razie nikt tej historii nie zakwestionował i świat poznał już podobne historie psów, którym też postawiono pomniki: Hachikō z Tokio w Japonii i Fido z Luco di Mugello, małego miasteczka w Toskanii we Włoszech. Psy codziennie wieczorem witały swoich panów, wracających z pracy. Hachikō wychodził na stację kolejową po Hidesaburō Ueno, profesora uniwersytetu w Tokio, Fido - na przystanek autobusowy po Carlo Soriani, robotnika cegielni z Borgo San Lorenzo. Obaj właściciele pewnego dnia nie wrócili do domu. Hidesaburō Ueno 21 maja 1925 roku dostał wylewu krwi do mózgu podczas wykładu. Carlo Soriani 30 grudnia 1943 roku zginął w bombardowaniu Borgo San Lorenzo.

Historie Hachikō i Fido zostały udokumentowane jeszcze za życia psów. O pierwszym napisał student profesora Hidesaburō Ueno. O drugim - włoskie czasopisma i magazyn Time. Hachikō wychodził na stację kolejową jeszcze przez dziesięć lat po śmierci pana, aż zniszczył go rak. Fido - przez czternaście lat na przystanek autobusowy, gdzie w końcu został znaleziony martwy.

Hachikō na stacji kolejowej w Tokio
Zdjęcie (Hachikō na stacji kolejowej w Tokio): 4693533

Dżok, Fido, Hachikō czekali na swojego pana tam, gdzie widzieli go ostatni raz – to jeszcze można zrozumieć. Ale co robią psy na cmentarzach, jak Bobby, pies ogrodnika, który ma pomnik w Edynburgu?

Pies na grobie

Ogrodnik John Grey z Edynburga zatrudnił się w policji jako konstabl, bo nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Ponieważ pracował w nocy, zakupił sobie do towarzystwa psa rasy terrier i dał mu imię Bobby. Tak się zaczęło ich wspólne stróżowanie. Nie trwało długo. Dwa lata później John Grey zmarł na gruźlicę i spoczął na cmentarzu Greyfriars Kirkyard.

Dzień po pogrzebie mężczyzny na cmentarzu pojawił się Bobby i został tam 14 lat, do dnia swojej śmierci. Dlatego do wiecznej pamięci przeszedł jako Greyfriars Bobby.

Oddalał się tylko na chwilę do kawiarni, gdzie wcześniej chadzał z panem. Właściciel kawiarni karmił go i Bobby wracał na grób pana, gdzie zarządca cmentarza po nieskutecznych próbach przepędzenia psa postawił mu budę.

Bobby z Edynburga
Zdjęcie (Bobby z Edynburga): 4692484

Nikt Bobby'ego nie sfotografował na cmentarzu, bo to się działo w drugiej połowie XIX wieku, w epoce przedsmartfonowej. Ale już Franio z Mysłowic ma zdjęcia.

Widzimy, jak mały czarny kundel leży z zamkniętymi oczami na skromnym grobie, przykrytym gałęziami świerku. Była ostatnia niedziela lutego 2016 roku. Pracownicy schroniska dla zwierząt w Zawierciu, którzy przyszli po psa, dowiedzieli się, że próbował dostać się na cmentarz od soboty. Kręcił się pod murem przy kontenerze na śmieci i wisiał na klamce, ale furta była zamknięta. Wiało, padał deszcz, a on zwinął się w kłębek na kłującej świerczynie pod gołym niebem, mimo że mógłby znaleźć lepsze schronienie w lesie obok cmentarza. A gdy go zabierali, piszczał i warczał.

Leżący w grobie mężczyzna zmarł w 2015 roku. Pracownicy schroniska znaleźli jego wcześniejszy adres, poszli tam i nikogo nie zastali. Musieli rozwiązać sytuację prawną Frania, żeby móc oddać go do adopcji. W końcu ustalili, że właściciel psa faktycznie nie żyje, ale mieszkał gdzie indziej i gdzie indziej został pochowany. Franio spał na grobie kogoś obcego. TO JEST BARDZO NIEJASNE. skąd TEŻ WIADOMO, ŻE TO NIE BYŁ WŁAŚCICIEL ?

Pies spał na grobie
Video (Pies spał na grobie): 1510480

Psy miewają inne powody do przebywania na cmentarzu. Suki kopią jamę w grobie, żeby się oszczenić. Odludne miejsce, miękka ziemia. Media opisywały takie historie w Rosji, w Serbii i w Polsce.

- To było pod koniec sierpnia 2017 roku - wspomina Beata Santorek z Warszawy. - Suka wykopała norę pod płytą grobu rodziców na cmentarzu w Nasielsku. Wyciągnęliśmy pięć szczeniaków. Omal się nie potopiły. Była ulewa i w norze zbierała się woda. MYŚLISZ ŻE TE HISTORIE PASUJĄ DO POZOSTAŁYCH?

Suka w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Suka w grobie w Nasielsku): 4692536
Psy w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Psy w grobie w Nasielsku): 4692537

Nie ustalono, czy siedmioletni Asik odnaleziony w 2014 roku przez Ole Pawlak z OTOZ Animals pośród wieńców na świeżym grobie 84-latka na cmentarzu w dzielnicy Krakowiec w Gdańsku za życia mężczyzny do niego należał. https://trojmiasto.onet.pl/wierny-pies-zamieszkal-na-grobie-swojego-pana/f3t94

TO TA HISTORIA? BO TU PISZĄ ŻE TO JEGO PAN BYŁ

Pies leżał na jednym z grobów
Zdjęcie (Pies leżał na jednym z grobów ): 3645381

Ale Kuba z Pleckiej Dąbrowy na pewno odwiedzał swoich byłych właścicieli.

W 2011 roku Gazeta Lokalna z powiatu Kutno pisała o psie, który na cmentarzu we wsi Plecka Dąbrowa w gminie Bedlno od półtora roku wył na grobie. Dziennikarze wyjaśnili dziwne zjawisko: to był Kuba, który chodził tam ze swoim panem Stanisławem na grób jego żony Teresy, a swojej pani. Leżał przy grobie pani, gdy pan zapalał znicze, potem pan siadał na ławeczce, a Kuba wskakiwał mu na kolana. Gdy pan Stanisław wkrótce zmarł, jego córka zabrała Kubę do siebie, do Kutna. Ale pies był tak osowiały, że kobieta zawiozła go z powrotem do Pleckiej Dąbrowy. - Myślałam, że on tęskni za domem, a tu chodziło o rodziców - opowiedziała dziennikarzom. - Nie mogłam w to uwierzyć. Pobiegł na cmentarz, położył się na płycie pomnika i cichutko skomlał.

Kot na grobie

Czarnobiały Felek w 2018 roku zadomowił się na cmentarzu w Szczecinie Zdrojach. - Jest tu od lutego, odkąd jego pani odeszła - opowiada znajoma zmarłej - Był zimą, był całą wiosnę i teraz też jest - mówiła w sierpniu.

- Jego pani mieszkała w bloku, ale po jej śmierci Felusia przepędzili. I Feluś zaczął szukać pani. Chodzi ścieżkami, którymi razem chodzili. Chodzili pod górę i na dół, bo ona tam też kogoś miała i Felek zawsze był przy jej nodze, jak piesek.

Bo Felek jest kotem.

Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia
Video (Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia): 1754854

Toldo też jest kotem, tyle że włoskim, szarobiałym. Obu kotom daleko do sławy Bobby'ego, Fido, Hachikō i Dżoka, żaden nie ma jeszcze pomnika. Chociaż Toldo odprawiał rytuały na grobie i ma na to świadków. Dziennik Corriere Fiorentino, opisując jego historię podkreślał, że gdyby nie świadkowie, uznałby ją za wymyśloną.

Mieszkańcy okolic cmentarza w małej miejscowości Montagnana na północy Włoch zauważyli, że szarobiały kot znosi na świeży grób przedmioty, znalezione po drodze. Liście, piórka, patyki, kolorowe wstążki, chusteczki higieniczne, kubeczki plastikowe, kawałki folii aluminiowej. I wysiaduje na tym grobie.

Mogiła należy do Renzo Iozelli. Gdy wdowa po nim znalazła na grobie gałązkę akacji, od razu wiedziała, że musiał tu być Toldo. Na pewno nie wiatr, w okolicy nie ma drzew akacji. Opowiedziała dziennikarzom, że mąż przygarnął Toldo, gdy kot miał trzy miesiące. Żyli razem trzy lata, do września 2011, kiedy Renzo zmarł.

Toldo był na pogrzebie pana. Do tego dnia, jak piszą Joanna Chełstowska i Ludwik Kozłowski w książce "Riko i my", nic nie jadł, nie pił, nie ruszał się z mieszkania, siedząc w łóżku, w którym spał z panem. A potem pojawił się w kościele i poszedł z konduktem na cmentarz, uczestnicząc w całej ceremonii. TO KTO OPISAŁ HISTORIĘ TOLDO? CORRIERE CZY CI PAŃSTWPO? CO TO ZA KSIĄŻKA W OGOLE?

Pies na skrzyżowaniu

- Z naukowego punktu widzenia kot i pies są w stanie wyczuć swojego pana sześć stóp pod ziemią. Dla ich nosa to żaden wyczyn. Nie przypadkowo psy pracują przy poszukiwaniach ludzi w gruzowiskach i lawinach. Na cmentarzu i po drodze na cmentarz mogą też wyczuwać zapach domu, który przenosi tam rodzina zmarłego odwiedzająca grób. To bardzo silna woń i może się długo utrzymywać - mówi Jagna Kudła, lekarka weterynarii, specjalistka w terapii zaburzeń zachowania psów i kotów.

Nauka potwierdza także, że zwierzęta przeżywają “lęk separacyjny”. Widać to gołym okiem: po rozdzieleniu z panem nie chcą jeść, nie chcą się bawić. Mogą być za to bardziej aktywne, szukać pana, ożywiać się na widok kogoś podobnego i gasnąć, gdy zapach okazuje się nie ten.

Kudła: - Czas po stracie właściciela, który pies czy kot potrzebują, by się pozbierać, trwa około miesiąc. Ale nie u każdego, u niektórych rozwija się depresja i potrzebna jest farmakoterapia. Spokój, przewidywalność, stały rytm dnia, jak najmniej bodźców. A ludzie myślą: kotkowi umarł kotek, to damy mu nowego kotka???. Nic bardziej błędnego. Nowe towarzystwo tylko pogłębia stres, a najgorsze jest umieszczenie w schronisku. Cierpiący, wycofany kot jest mobbingowany przez inne koty. Nie dość że cierpi, musi walczyć o terytorium.

Max, siedmioletni husky codziennie przez ponad rok przychodził na skrzyżowanie w Szczecinie, z którego w 2010 roku jego pan odjechał do Norwegii. Siedział i patrzył w jednym kierunku. Pan przed wyjazdem znalazł mu nowy dom, ale Max z niego uciekał. Nowi opiekunowie siłą zabierali go ze skrzyżowania. Od roku czeka na swego pana
Video (Od roku czeka na swego pana): 300151

Czekał na pana jak Dżok, Fido i Hachikō. Z tą różnicą, że tych pomnikowych psów nikt nie porzucił.

- Nie można psu wytłumaczyć, że pan umarł? Wziąć na pogrzeb, jak kota Toldo? Może by się wtedy nie złościł na swojego pana? - pytam lekarkę.

- Ale zwierzęta się nie złoszczą - mówi Kudła. - One po prostu usiłują połączyć się ze swoim panem. Wyrzucone z samochodu czekają na ulicy, zostawione w mieszkaniu potrafią wydrapać dziurę w ścianie. Porzucenie i śmierć to dla nich to samo. Nie rozumieją, co się stało i myślą, że ten pan gdzieś tam jest.

Słonie, świnie, orki, mrówki

Zwierzę nie jest w stanie pojąć śmiertelności, bo jego świadomość rozwija się do poziomu świadomości pięcioletniego człowieka, który w tym wieku też tego nie rozumie. Życie nie ma końca, śmierć nie jest nieodwracalna. Zwierzę i dziecko rozumieją tylko separację, rozdzielenie z bliskim.

Z tą tezą niektórych naukowców polemizuje Teja Brooks Pribec, doktorantka Uniwersytetu w Sydney.

- A skąd mogłyby one [dzieci i zwierzęta] czerpać przekonanie o odwracalności separacji? - pyta doktorantka w swojej pracy "Animal Grief", opublikowanej w Animal Studies Journal w 2013 roku. CZYLI CO ONA UWAŻA - ŻE ZWIERZĘTA ROZUMIEJĄ CZYM JEST ŚMIERĆ?

Bobby z Edynburga czuwał na grobie, a Fido z Włoch i Hachikō z Japonii wychodzili po pana aż do swojej śmierci. Ale Dżok z Krakowa nie umarł na rondzie Grunwaldzkim. Po roku dał się przygarnąć pewnej wdowie, emerytowanej nauczycielce Marii Müller, jednej z osób, które go dokarmiały. Jakby zrozumiał, że pan nie wróci po niego już nigdy.

Nowa pani zmarła siedem lat później, też przed Dżokiem. Pies miał trafić do schroniska, ale w Wielkanoc 1998 roku znaleziono go martwego na torach. Niektórzy twierdzili, że celowo rzucił się pod pociąg.

Teja Brooks Pribec, powołując się na wiadomości BBC News z 6 maja 1999 roku, przypomina historię słonicy Damini w indyjskim zoo, która zagłodziła się po stracie przyjaciółki, zmarłej przy porodzie.

"Do podobnego zdarzenia omal nie doszło w Edgar"s Mission Farm Sanctuary" - pisze doktorantka. Chodzi o schronisko dla zwierząt hodowlanych niedaleko Melbourne w Australii. - "Kiedy zmarła świnia Daisy, jej bliska towarzyszka Alice leżała na jej grobie dwa dni i dwie noce, odmawiając jedzenia i nie ruszając się".

Na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku naukowcy, dziennikarze i tysiące odbiorców mediów śledzili orkę Tahlequah, która w pobliżu kanadyjskiej wyspy Wiktoria z Archipelagu Arktycznego przez siedemnaście dni unosiła na powierzchni wody swego potomka. Młode zmarło prawdopodobnie kilka godzin po porodzie, a obserwatorzy martwili się, że matka padnie z wycieńczenia.

Ken Balcomb, założyciel Centrum badań nad Wielorybami, w rozmowie z CNN powiedział: Ona wie, że cielątko jest martwe. Myślę, że to jest żałoba matki. Ona nie chce, żeby dziecko odeszło. Podejrzewamy, że straciła też swoich dwóch potomków, którzy przyszli na świat osiem lat temu.

///wideo z orką///

Nie był to pierwszy waleń, który w ten sposób żegnał się ze swoim dzieckiem.

Słonie przykrywają ciała zmarłych młodych ziemią i gałęziami i wracają do miejsc pochówku. Sroki, kruki i wrony znoszą trawę do swych zmarłych i czuwają przy nich, nim odlecą.

Teja Brooks Pribec nazywa te czynności rytuałami pogrzebowymi i na dowód tego, że zwierzęta wiedzą, że mają do czynienia ze śmiercią, przytacza badania nad mrówkami.

Mrówki układają zmarłych członków społeczności w stosy. Wiedząc, że mają one najlepiej rozwinięty węch wśród owadów, znany socjobiolog Edward O. Wilson pokrył jedną z żywych mrówek substancją chemiczną, którą te zwierzęta wydzielają po śmierci. Mrówka ruszała nogami, ale pozostałe, ignorując to, zaniosły ją na stos.

Ultrafiolet

Wśród ludzi są zwolennicy teorii, że koty widzą zmarłych teraz, na ziemi.

"Babcia mojej koleżanki niedawno zmarła i zostawiła kota. Codziennie po szkole razem z moją koleżanką chodzimy nakarmić tego kota (a raczej kotkę) i pobawić się z nią, żeby nie czuła się samotna. Od śmierci babci mojej koleżanki Mruczka zaczęła się dziwnie zachowywać np: wchodzi do szafy z ubraniami babci mojej koleżanki, charczy chociaż w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i miałczy przy drzwiach, tak jak to robi zawsze gdy ktoś przez nie wchodzi. Kotce powiększają się też niespodziewanie źrenice i często ślepo patrzy się w drzwi pokoju zmarłej babci. Mruczka ograniczyła się do jednej saszetki Whiskas dziennie, chociaż normalnie pożera je ze trzy - opisuje heppy kotek na portalu paranormalne.pl.

Naukowcy powiedzieliby: Mruczka odczuwa lęk separacyjny. - Podejrzewamy, że Mruczka może widywać ducha babci - pisze heppy kotek. - Ciekawi mnie tylko to dlaczego charczy, skoro babcia mojej koleżanki była dla niej wspaniałą opiekunką. Bardzo boimy się czy Mruczka nie umrze z tęsknoty, i chcemy się też przekonać czy to naprawdę możliwe, żeby kotka zobaczyła, albo chociaż wyczuła ducha.

ziwk2 na innemedium.pl: - Byłem świadkiem takiej sceny, gdy psy nagle rozszczekały się na portret wiszący na ścianie. Pomimo, że go świetnie znały, bo portret nieżyjącego Dziadka tam wisiał od lat, to tym razem przerażone rozszczekały się na niego i starały się trzymać jak najdalej od ściany, ale i jak najbliżej ludzi. Ponieważ była to Wigilia, a więc dzień szczególny, to Babcia stwierdziła, że Dziadek zaglądnął z pytaniem "Co słychać?".

Naukowcy na razie udowodnili, że koty, psy i inne nieludzkie zwierzęta widzą promieniowanie ultrafioletowe, niedostępne dla oka człowieka. Co jest w tych falach, ludzie mogą tylko zgadywać.

Suka, która oszczeniła się w grobie rodziców Beaty Santorek na cmentarzu w Nowosielsku nie mogła znać ich za życia. Ale córka jest przekonana, że nie znalazły się tam przypadkowo. - W mojej rodzinie zawsze było dużo zwierząt, znalezionych na ulicy. Rodzice zaopiekowali się nawet ranną kawką, która mieszkała na drzewie pod oknem w kuchni i przyfruwała na obiad. Te psy musiały czuć, że w grobie rodziców nie stanie im się krzywda, że ktoś im pomoże. Wszystkie znalazły nowy dom.

Poprzedni weekend 27-28.10.2018
2 tygodnie temu 20-21.10.2018
3 tygodnie temu 13-14.10.2018
4 tygodnie temu 06-07.10.2018
5 tygodni temu 29-30.09.2018
Zobacz wszystkie